Zawód amator

Dodano:   /  Zmieniono: 
Światowy rozgłos, jaki zyskał film "The Blair Witch Project", zwrócił uwagę na amatorską twórczość, która wobec powszechności sprzętu wysokiej klasy może niebawem opanować znaczny segment światowego kina
U nas ogromnym powodzeniem cieszy się "Kallafiorr" w reżyserii Jacka Borcucha, zrealizowany przez grupę przyjaciół za własne pieniądze (podczas warszawskiej prezentacji odnotowano nadkomplet widzów). W Polsce, mimo nie najlepszych warunków finansowych i technicznych, film amatorski rozwija się stosunkowo prężnie. Poza tym ma chlubną tradycję. W zakończeniu "Amatora" Krzysztofa Kieślowskiego bohater Filip Mosz kieruje obiektyw kamery na siebie. Scena ta trafnie opisuje działalność twórców nieprofesjonalnych, którzy starają się pokazać siebie i świat. Nie kokietują widza, nie liczą na pieniądze i sławę, nie martwią się o oglądalność.
Co roku w Polsce powstaje ponad 130 amatorskich filmów. Organizowanych jest też wiele imprez, na których zarówno licealiści, studenci, poważni biznesmeni, jak i emeryci prezentują formy fabularne i dokumentalne. Najbardziej znane to Krakowski Festiwal Filmów Amatorskich "Z człowiekiem w kadrze", a także międzynarodowe: Off Cinema w Poznaniu, Kochać Człowieka w Oświęcimiu oraz Ogólnopolski Konkurs Filmów Amatorskich w Koninie. Na tym ostatnim swoje pierwsze dokonania pokazywali Krzysztof Zanussi i Maciej Dejczer. Najmłodszy twórca kina nieprofesjonalnego - Łukasz Olszewski - ma zaledwie osiem lat. Napisany przez niego scenariusz "Wojna taka straszna, a w dzieciach zwolenników ma" zdobył pierwsze miejsce na ubiegłorocznym konkursie KRAKFFA. Najbardziej znanym amatorem jest jednak Henryk Lehnert z Oświęcimia, trzy lata temu wpisany do "Księgi rekordów Guinnessa", ponieważ zgromadził najwięcej nagród (wówczas miał ich 218). Henryk Lehnert jest autorem ponad 300 filmów, z czego 279 zdobyło prestiżowe wyróżnienia na międzynarodowych festiwalach. To właśnie jego postać zainspirowała Krzysztofa Kieślowskiego do nakręcenia "Amatora".
Amatorzy nie muszą się liczyć z masowym widzem, ich filmy nie są więc kompromisami między pomysłem artysty a komercyjnym nastawieniem producenta. Robią absurdalne, pełne zabawnych gagów komedie, obrazy urozmaicane animacją komputerową, a także dokumentalne, których nie powstydziłby się profesjonalista. Dużą popularnością cieszą się pastisze i aluzje do kina masowego - głównie twórczości Quentina Tarantino czy brytyjskiej grupy Monty Python. Obraz amatorski często bywa odpowiedzią na słynne produkcje lub nawiązaniem do nich. Popularne są również historie o kinie. Grand Prix zeszłorocznego KRAKFFA przypadło Radosławowi Ładczukowi i Sebastianowi Butnemu za "Nie mamy nic do uwiecznienia" (dokument o starszym małżeństwie z Poznania, którego jedyną pasją jest oglądanie filmów). Twórcy niezależni nie opowiadają już o życiu rodzinnym, sięgają raczej po tematy poważne, ignorowane przez profesjonalistów, tzw. niewygodne.
Również tutaj obowiązuje podział na dokumenty i fabuły - pierwsze są znacznie lepsze. Jak twierdzą organizatorzy festiwali, fabułom bardzo często brakuje puent. Wiernych widzów mają utrzymane w poetyce dokumentalnej filmy Mirosława Judkowiaka, uwieczniającego ludzi, których spotykamy na ulicy, mijamy w przejściach podziemnych czy na dworcach. Są to dziwacy prowadzący życie dalekie od norm, a ich obsesja jest głównym tematem filmu. W tych ciepłych obrazach zobaczymy chłopca, który twierdzi, że miał kontakt z UFO, świadka Jehowy drącego na strzępy magazyn "Cats" lub staruszka malującego od lat na strychu swojego mieszkania sceny batalistyczne. Mirosław Judkowiak to typowy twórca kina niezależnego - za pieniądze zarobione w dużych stacjach telewizyjnych kręci filmy alternatywne.
Wytwórnie coraz częściej w dziełach amatorskich widzą szansę odświeżenia repertuaru. W produkcji tych obrazów biorą udział studia, a nawet stacje telewizyjne. Tak było w wypadku "Zabij ich wszystkich" Przemysława Wojcieszka. To jedno z nielicznych dzieł, którym udało się przebić do profesjonalnego obiegu. Popularność zdobył również Mikołaj Jazdon dzięki "Ostatniemu spotkaniu z Krzysztofem Kieślowskim" (relacja okazała się ostatnim zapisem publicznego wystąpienia reżysera). Takie historie należą jednak do wyjątków. Nie wszyscy amatorzy chcieliby też ujrzeć swój obraz na przykład w telewizji. Dla większości sukcesem jest sam fakt tworzenia.
Polskim filmom wciąż daleko do poziomu zachodnich produkcji nieprofesjonalnych. Dysproporcje są najbardziej widoczne na międzynarodowych festiwalach. Autorów często nie stać na odpowiednie oświetlenie planu, wózek do kamery. Montaż przeważnie dokonywany jest za pomocą odtwarzacza wideo i magnetofonu, co nie zawsze daje dobry efekt. Zamożniejsi twórcy korzystają ze specjalnych komputerowych programów, ale na studio nie stać już prawie nikogo. Bardzo często zawodzą również aktorzy naturszczycy (głównie znajomi reżysera), którym przeważnie nie udaje się przykuć uwagi widza.
Polscy twórcy niezależni oprócz festiwali i ośrodków szkoleniowych mają też swoje zrzeszenie - Federację Twórców Filmów Nieprofesjonalnych - którego przewodniczącym jest Witold W. Kon (na co dzień szef biura podróży). Jest on znanym organizatorem pokazów i konkursów. Jego żona również realizuje filmy (obsadę stanowią pracownicy biura). Bardzo często nagrywaniem, montażem i produkcją nieprofesjonalną zajmuje się grupa przyjaciół. Czasem jednak w tych przedsięwzięciach biorą udział zawodowcy. W "Sylwetkach X muzy", zrealizowanych przez aktora Lecha Dyblika i jego znajomych, występuje tylko jeden naturszczyk. To opowieść o czterech mężczyznach w średnim wieku, autorach filmu, którego nikt nie chce kupić. Jeden z bohaterów zastawił nawet dom, aby realizacja mogła dojść do skutku. Ta sytuacja trafnie charakteryzuje amatorską kinematografię w Polsce.

Więcej możesz przeczytać w 13/2000 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.