Akcja „Wisła”. Dziś 75. rocznica masowych przesiedleń. Komuniści uzasadniali je walką z UPA

Akcja „Wisła”. Dziś 75. rocznica masowych przesiedleń. Komuniści uzasadniali je walką z UPA

Dodano: 
Ruiny cerkwi we wsi Królik Wołoski, opuszczonej w trakcie akcji „Wisła”
Ruiny cerkwi we wsi Królik Wołoski, opuszczonej w trakcie akcji „Wisła”Źródło:Wikimedia Commons / CC BY-SA 4.0 / Henryk Bielamowicz
Akcja „Wisła” stanowi od lat kość niezgody między historykami z Polski i Ukrainy. Niezależnie od tego, jak ją ocenimy, nie ulega wątpliwości, że było to wydarzenie tragiczne, które pociągnęło za sobą daleko idące konsekwencje dla społeczeństwa Polski Ludowej – Polski, która miała być dużo bardziej jednolita.

Aby zrozumieć znaczenie stosunków polsko-ukraińskich w PRL-u, należy oczywiście zacząć od tego, czym w ogóle była akcja „Wisła”, zwana też akcją „W”.

Tuż po wojnie, w wyniku zmiany granic, po stronie Ukraińskiej Socjalistycznej Republiki Radzieckiej pozostało ok. 850 tys. Polaków, a po stronie polskiej między 650 a 700 tys. Ukraińców. W wielu miejscach istniały albo społeczności mieszane, albo skupiska ludności jednej narodowości, bez zwartego terytorium (to Polacy na wschód od linii Curzona). Pierwsze wywózki ludności ukraińskiej miały miejsce jeszcze w latach 1945-1946, jednak za wydarzenie kulminacyjne uznaje się właśnie „Wisłę”.

Akcja „Wisła”: geneza

W akcji przesiedlono około 150 000 Ukraińców z powiatów południowo-wschodnich na północ i zachód kraju. Oficjalnie były to działania mające na celu walkę i z UPA i jej dezorganizację. Za pretekst posłużyła śmierć gen. Karola Świerczewskiego w zasadzce pod Jabłonkami 28 marca 1947 roku. Śmierć „Waltera”, który zginął w trakcie podróży mającej na celu inspekcję bieszczadzkich garnizonów, została uznana za odpowiedni pretekst. „Wisłą” kierował minister bezpieczeństwa publicznego Radkiewicz, a wojskami dowodził gen. Stefan Mossor. Nadzór pełnił radziecki gen. Sierow, pełniący „funkcję doradczą” w MBP.

Akcja przygotowywana była od jesieni 1946 roku, a decyzja o jej wykonaniu zapadła pod koniec marca roku następnego. Rozpoczęła się 28 kwietnia 1947 roku, a zaangażowano w nią pięć dywizji piechoty, dywizję Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego, dodatkowe pułki (piechoty, zmotoryzowany, saperów) i eskadrę lotniczą. Wsparciem służyła Milicja Obywatelska i Urząd Bezpieczeństwa Publicznego.

Zasada rozdzielana ludności objętej akcją zakładała, że Ukraińcy nie mogli stanowić ostatecznie więcej niż 10% ludności w danej miejscowości (nowym miejscu zamieszkania) w stosunku do polskiej. Wśród innych obostrzeń warto wymienić też zakaz osiedlania w jednym miejscu więcej niż trzech rodzin z danej wsi. Choć wytyczne te nie doczekały się często realizacji, to jednak rozbijały dawne społeczności ukraińskie na południowym-wschodzie Polski Ludowej.

Miejscowa ludność polska wobec przesiedlanych Ukraińców odnosiła się nieprzychylnie, a czasem wręcz wrogo, co jest zrozumiałe przez fakt, że wśród Polaków znajdowali się m.in. repatrianci z Wołynia, zdający sobie doskonale sprawę ze zbrodni UPA i walk w ich rodzinnych okolicach. Oficjalna propaganda również podsycała taką atmosferę i przedstawiała w złym świetle tych, których objęto akcją „W”, utrwalając wizerunek „Ukraińca-banderowca”.

Czytaj też:
Krwawy mord w Parośli rozpoczął rzeź wołyńską. Banderowcy nie oszczędzili nawet niemowląt

Tak wyglądało przybycie na Ziemie Odzyskane Nadziei, rocznik 1928, wedle opisu z książki Pawła Smoleńskiego Syrop z piołunu. Wygnani w akcji „Wisła”:

„Gdy ich przywieźli w 1947 roku, w czworakach nie było okien, a ziemia nieobsiana. Jeśli jaki sąsiad z oddali coś dał, to było. Jak nie dał, to nie było, tylko jagody w lesie i grzyby. Dawali ci, którzy przyszli z Wileńszczyzny i od dzisiejszej Białorusi. Im dalej na południe, tym większą ludzie zwozili tu ze sobą zawziętość. Nic nikomu z tego nie przyszło, bo – dzisiaj to już wiadomo jak Bóg na niebie – każdemu przypadł w udziale tylko jakiś kawałek biedy. A głupie przezwiska, ubliżanie od banderowskich kurew, gdy człowiek wystawił nos za Bajory? Jak kto pamięta, że dawno temu spotkało go coś takiego, widać nie miał w życiu ani chwili szczęścia”.

Antypaństwowa działalność przesiedlonych Ukraińców nie była zjawiskiem porównywalnym ze skalą działalności OUN-UPA na Kresach, a aktywni sympatycy OUN-UPA byli bardzo szybko neutralizowani, ginąc w starciach lub dostając wyroki w więzieniu. Służyła temu szeroka inwigilacja środowisk przesiedleńców. Zdarzyło się nawet, że istniał „Prowod OUN” – całkowicie wymyślona organizacja pod kontrolą polskiego kontrwywiadu, która stanowiła „lep” na ukraińskich nacjonalistów.

Nie można jednak zaprzeczyć, że działalność OUN-UPA na Ziemiach Odzyskanych jednak istniała. Co więcej, schwytany nacjonalista i członek OUN Petro Fedoriw „Dalnycz” zeznał, że jeszcze przed akcją „Wisła” kierownictwo jego organizacji starało się przerzucić na zachód działaczy, którzy ulegli najmniejszej dekonspiracji. Znany jest też choćby przykład, gdy w 1947 roku na Warmii i Mazurach działał 7-osobowy oddział Mikołaja Tarabana „Tuczy”, w starciu z którym zginęło trzech milicjantów. Nacjonaliści uciekli przy pomocy ludności ukraińskiej dalej na zachód.

W takich warunkach oczywiście nie można było mówić o prostej asymilacji, a wręcz przeciwnie – Ukraińcy i Polacy odczuwali daleko idącą odrębność od swoich sąsiadów innych narodowości, choć w teorii osadzanie na tych terenach mniejszości mogło sprzyjać ich „wchłanianiu” zamiast tworzeniu kulturalno-narodowych „wysepek”.