Hakmania

Dodano:   /  Zmieniono: 
"Natychmiast składam pozew przeciwko ministrowi Iwanickiemu. To wszystko kłamstwo. To są stalinowskie metody" - mówił zdenerwowany Lech Kaczyński, gdy Stanisław Iwanicki, minister sprawiedliwości, ujawnił na łamach "Wprost", że za czasów jego poprzednika wokół prokuratora generalnego i poza oficjalnymi strukturami prokuratury powstały nadzwyczajne zespoły prowadzące czynności procesowe i quasi-operacyjne, a w specjalnych teczkach zbierano m.in. informacje o osobach znanych z życia publicznego. Minęły dwa tygodnie, a pozwu w sądzie nie ma. Jednocześnie nie ustają spekulacje, co kryją teczki Kaczyńskiego. Dziennikarze "Wprost" dotarli do tych teczek. Pierwsi opisujemy, co się w nich znajduje, dlaczego powstały i do czego mogły posłużyć.

"Wprost" ujawnia zawartość teczki nr 16
Oto co znaleźliśmy w głośnej teczce nr 16, zawierającej "informacje o sprawach dotyczących ludzi znanych z życia publicznego". Do poznańskiego biura Unii Wolności dokonano włamania. Sprawcę wykryto. W protokole przesłuchania złodziej twierdził, że ma informacje obciążające pochodzącą z Poznania posłankę UW Hannę Suchocką, byłą minister sprawiedliwości, a podobne informacje mógłby zdobyć na temat Marka Zielińskiego, posła UW. Protokół tego przesłuchania trafił do jednej z tzw. teczek Kaczyńskiego. Dlaczego? Bo pojawiły się w nim nazwiska znanych polityków.
W małej miejscowości w pobliżu Końskich doszło do drobnego zatargu. Ze sprawy sporządzono protokół, a jeden z uczestników zdarzenia wysłał pismo do prokuratury. I pismo, i protokół znalazły się w innej teczce. Dlaczego? Osoba, o którą w tej sprawie chodziło, nosiła takie samo nazwisko jak prokurator apelacyjny z Wrocławia. W piśmie wysłanym do tej osoby z prokuratury popełniono błąd: przypisano jej takie samo imię jak wrocławskiemu prokuratorowi (Jerzy), choć w rzeczywistości miała na imię Krzysztof. I to wystarczyło, by ta błaha sprawa zainteresowała prokuratora Zbigniewa Wassermanna, który był faktycznym twórcą tzw. teczek Kaczyńskiego.
Te przykłady dowodzą obsesyjnego poszukiwania dossier na temat każdej publicznej osoby, której nazwisko pojawiło się w ostatnich latach w aktach prokuratur w całym kraju. Dossier takie zaczęto gromadzić na podstawie instrukcji ministra Lecha Kaczyńskiego z 25 czerwca 2001 r., znajdującej się w teczce zatytułowanej "Informacje o sprawach dotyczących ludzi znanych z życia publicznego". W teczce tej znajduje się m.in. żądanie przekazania zeznań dotyczących Anny Bańkowskiej, posłanki SLD, byłej prezes ZUS. - Nie ma sensacji w teczce nr 16: znajdują się tam dokumenty procesowe i informacje udzielane przez prokuratorów okręgowych i apelacyjnych na pytanie ministra Kaczyńskiego dotyczące przestępstw tzw. białych kołnierzyków i ludzi znanych z życia publicznego - tłumaczy Zbigniew Wassermann.

Teczki śledztw czy polityczne dossier?
Minister Lech Kaczyński twierdzi, że żadnych teczek nie było. - To były po prostu akta różnych spraw, które nadzorował prokurator Wassermann - mówi. Rzeczywiście, teczek nie miał w swoim gabinecie minister Kaczyński, lecz Zbigniew Wassermann. Jednak tworząc teczki, wykonywał polecenia swojego szefa, wykorzystując przy tym uprawnienia prokuratora krajowego - mimo braku formalnego tytułu. W gabinecie Wassermanna znajdowało się 39 teczek z różnymi materiałami. Wiele ze znajdujących się w teczkach dokumentów powinno być zarejestrowanych na odpowiednich szczeblach prokuratury. Sprawdziliśmy - nie były. Inne pochodziły z akt konkretnych spraw. - Opisywane w teczkach sprawy po prostu nadzorowałem i przekazałem za protokołem dyrektorom biur Prokuratury Krajowej. Mam kopie dokumentów przekazania - twierdzi Zbigniew Wassermann.
Jeśli teczki miały ułatwiać prokuratorowi Wassermannowi kontrolę najważniejszych spraw, to powinny zawierać inne dokumenty niż zawierały. W tych ważnych sprawach istotne są tylko nagłówki teczek, m.in. "Jamal", "PKN Orlen", "PZU SA", "dot. R. Kuklińskiego", "UW Katowice", "Zarząd Regionu NSZZ "S" Śląsko-Dąbrowskiego", "K.Grabek", "Wyszków", "Herbapol Lublin", "Pineiro" czy "ujawnienie tajemnicy służbowej - zeznań J. Sokołowskiego odnośnie ułaskawienia A. Zielińskiego vel Banasiaka". Jak zauważyliśmy, zawartość teczek jest przypadkowa - podporządkowana kojarzeniu nazwisk, a nie faktów. Na podstawie tak skompletowanych dokumentów nie sposób było się zorientować w efektach prowadzonych śledztw. Trudno zresztą zgadnąć, dlaczego ważne było śledztwo w drobnej sprawie Herbapolu w Lublinie czy stara sprawa Ryszarda Kuklińskiego, a nie śledztwa naprawdę istotne, na przykład dotyczące PZU w Łodzi.

Prywatna wojna prokuratury z UOP
Ślady obsesji w szukaniu haków na osoby publiczne i funkcjonariuszy państwowych "Wprost" odkrył także w działaniach podjętych przez prokuratury w Gdańsku i Żywcu - za wiedzą i zgodą Lecha Kaczyńskiego jako prokuratora generalnego - przeciwko oficerom katowickiej delegatury Urzędu Ochrony Państwa. Zbigniew Wassermann wielokrotnie publicznie manifestował swoją niechęć do urzędu. Lech Kaczyński tłumaczy nam tę niechęć podobnym stosunkiem funkcjonariuszy UOP do tego prokuratora. Wassermann nadzorował bowiem śledztwo dotyczące funkcjonariuszy UOP, w przeszłości zasiadał w komisji weryfikującej pracowników byłej SB, a poza tym "znalazł pewną interpretację prawną, która pozwalała na szerszy dostęp do materiałów UOP bez zgody urzędu". Lech Kaczyński przyznaje, że gdy zwracał się do premiera Buzka, by mianował Wassermanna prokuratorem krajowym, premier odmówił, twierdząc, że "Wassermann będzie niszczył UOP".
W efekcie powstał więc kuriozalny układ: z powodu osobistej niechęci prokuratora generalnego i jego najbliższego współpracownika prokuratura zwalczała służbę, z którą powinna ściśle współpracować, bo to ona - obok policji - dostarcza materiałów dowodowych w prowadzonych przez prokuraturę postępowaniach. Zupełnie inaczej konflikt ten wyjaśnia Zbigniew Wassermann: - Gwałtowne ataki na prokuraturę wzięły się stąd, że ośmieliła się doprowadzić do tymczasowego aresztowania kapitana UOP, byłych prezydentów Łodzi oraz nie uległa sugestii ministra Biernackie-go o konieczności uchylenia aresztu wobec oficera policji współpracującego z mafią pruszkowską.

Urząd Organizowania Prowokacji
Działania przeciwko funkcjonariuszom UOP podjęto na podstawie zeznań Krzysztofa Porowskiego, który twierdził m.in., że Wojciech Szekiel, wiceszef delegatury UOP, namawiał go do obciążenia polityków SLD, przede wszystkim Leszka Millera i Zbigniewa Siemiątkowskiego.
Sprawą zeznań Porowskiego zajęły się jednak aż dwie prokuratury, bowiem była to pierwsza dobra okazja do "przyłożenia" Urzędowi Ochrony Państwa, który minister Kaczyński od początku swego urzędowania podejrzewał i oskarżał o działania wymierzone przeciwko konkretnym politykom. - W Polsce jest pewna strefa cienia, która obejmuje różne środowiska, w tym dziennikarskie. Są sprawy różnego rodzaju działań ludzi z pewnych służb lub ludzi z byłych służb. Jest około 10 konspektów artykułów dla dziennikarzy, którzy wykonywali zadania dla służb specjalnych. To dokumenty UOP - mówi nam Lech Kaczyński.

Dziennikarze na celowniku
To przeświadczenie, że UOP inspiruje prowokacje polityczne, było podstawą powołania na początku stycznia tego roku w Prokuraturze Okręgowej w Warszawie specjalnego zespołu. Prokuratorzy Anna Wężyk z Prokuratury Okręgowej w Warszawie oraz Józef Giemza z Kielc i Roman Pietrzak z Katowic wszczęli postępowanie mające wyjaśnić, jak UOP inspirował dziennikarzy "Rzeczpospolitej" Annę Marszałek i Bertolda Kittla.
- Było pismo premiera nakazujące mnie i ministrowi Pałubickiemu wyjaśnienie spraw z przełomu grudnia 2000 r. i stycznia 2001 r. Sprawa ta nie dotyczyła dziennikarzy, lecz funkcjonariuszy UOP - tłumaczy Lech Kaczyński. Jednak prawie połowa z 21 tomów akt tej sprawy (V Ds 7/01/S) dotyczy dziennikarzy.
Wśród dowodów znajdują się m.in. wizytówka Anny Marszałek, wynurzenia byłego asystenta Ireneusza Sekuły, który odwiedził kilkadziesiąt redakcji, oferując informacje na temat rzekomych powiązań polityków SLD z gangiem pruszkowskim, a następnie twierdził, że Anna Marszałek pracuje dla UOP (tylko prokuratura potraktowała serio te insynuacje).
Zdaniem prokuratora Kazimierza Krasnego, dyrektora Biura Postępowania Przygotowawczego Prokuratury Krajowej, sprawa ta powinna zostać umorzona już na początku lutego tego roku, bowiem już wówczas było wiadomo - po przesłuchaniu m.in. Lecha Kaczyńskiego, Jerzego Widzyka i Marka Kempskiego - że nie potwierdza się informacja zawarta w notatce służbowej Elżbiety Kruk, szefowej gabinetu politycznego ministra. Pisała ona, iż "pozyskała informację, że Anna Marszałek i Bertold Kittel otrzymali zlecenie wyeliminowania z życia publicznego trzech polityków: Marka Kempskiego, Jerzego Widzyka i Lecha Kaczyńskiego". Źródłem tej wiadomości był Jan Ołdakowski z Ministerstwa Kultury, który twierdził, że były to plotki usłyszane od dziennikarzy. Tymczasem w informacji przekazanej przez prokuratorów Zbigniewowi Wassermanno-wi stwierdzono, że świadek Ołdakowski potwierdza to, co znalazło się w notatce Elżbiety Kruk. W ten sposób na podstawie plotek i pomówień przez kolejnych kilka miesięcy, wydając publiczne pieniądze, kontynuowano śledztwo, które nigdy nie powinno zostać wszczęte. Dlaczego je wszczęto? - Bo dziennikarze nie mogą żądać jakiegoś specjalnego immunitetu, jakiego nie ma ani poseł, ani prezydent - wyjaśnia Lech Kaczyński. - O tym, że śledztwo to należało wszcząć, przekonują dowody, chociażby z zeznań funkcjonariuszy UOP - dodaje Wassermann. Twierdzi, że o szczegółach nie może mówić, bo obowiązuje go tajemnica służbowa.

Stalinowska perfidia kontra stalinowskie metody
Pracownik Prokuratury Krajowej powiedział nam, że jeden z prokuratorów, którzy poza strukturami Biura Postępowania Przygotowawczego Prokuratury Krajowej (choć w jej pomieszczeniach) i podlegając bezpośrednio prokuratorowi Wassermannowi, prowadzili tzw. sprawę wyszkowską (ewentualnego współdziałania organów ścigania, w tym prokuratury, z przestępcami pobierającymi haracz), twierdził, iż zespół do specjalnych poruczeń miał zostać rozbudowany, by mógł się dobrać do skóry różnym ważnym osobom. Zainteresowani prokuratorzy dobrze wiedzieli więc, do czego miały służyć specjalne zespoły prokuratorskie. Lech Kaczyński twierdzi tymczasem, że "zespoły działały normalnie", a powołano je po to, by "w kampanii prokuratura nie była wykorzystywana do politycznych celów". - Chciałem tylko wiedzieć, czy nie ma w prokuraturach spraw, w których pojawiają się nazwiska publicznych osób. Byłem przekonany, że każda taka sprawa będzie komentowana w kontekście kampanii wyborczej, a tego chciałem uniknąć. Zapytałem prokuratorów, czy mają takie sprawy, a jeśli tak, żeby informacje o nich przywieźli na odprawę, która miała się wkrótce odbyć. Ostatecznie na tej konferencji nawet nie byłem - twierdzi Lech Kaczyński. Informacje z prokuratur trafiły do teczek założonych przez Zbigniewa Wassermanna.
Stanisław Iwanicki, następca Lecha Kaczyńskiego w Ministerstwie Sprawiedliwości, powiedział "Wprost", że w tej sprawie "można mówić nie tylko o naruszeniu zasad funkcjonowania prokuratury w demokratycznym kraju, ale wręcz o stworzeniu systemu służącego wyłącznie realizacji celów politycznych". Stalinowskie metody? Lech Kaczyński nazywa taką ocenę "stalinowską perfidią".

Organy wzajemnego ścigania
Sprawa tzw. teczek Kaczyńskiego świadczy o tym, że prokuratura wciąż jest wykorzystywana do politycznych rozgrywek. "Szkoda, że niektórzy prokuratorzy z własnej woli uczestniczyli w tych karygodnych akcjach, prowadząc śledztwa w tajnych zespołach operacyjnych, zbierając plotki, kompromitując dziennikarzy" - mówił Stanisław Iwanicki na niedawnym spotkaniu z szefami prokuratur z całej Polski. Gdy pracowników Prokuratury Krajowej pytaliśmy, czy często spotykają się z próbami nacisków, odpowiedzieli twierdząco. Wyjaśnili, że i tak są w lepszej sytuacji niż prokuratorzy okręgowi czy rejonowi. Ilu z tych ostatnich odważy się bowiem odmówić wykonania ustnego polecenia wysokiego urzędnika Ministerstwa Sprawiedliwości?
Sprawa teczek odsłania poważną chorobę organów ścigania: dyspozycyjność części prokuratury, przenoszenie politycznych sporów i gier na pracę tych organów, kierowanie się osobistymi urazami, a nawet toczenie małych wojen między różnymi służbami.

Więcej możesz przeczytać w 33/2001 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.