Dogmat o niepokalanym poczęciu III RP

Dogmat o niepokalanym poczęciu III RP

Dodano:   /  Zmieniono: 
Zapadł kolejny wyrok skazujący za publiczne głoszenie własnych opinii.
Wicepremier Roman Giertych został skazany na przeproszenie rodziny Jacka Kuronia i wpłacenie 15 tys. zł na fundację jego pamięci, za publiczne stwierdzenie, że "porozumienie, które zostało zawarte przy Okrągłym Stole m.in. przez niego, było porozumieniem, które szkodziło Polsce i było zdradą ideałów milionów ludzi, którzy należeli do Solidarności."

Czy rodzina Jacka Kuronia mogła czuć się obrażona takim stwierdzeniem? Zapewne, tak. Pytanie jednak czy sądy w Polsce powinny bronić dobrego imienia polityków? Moim zdaniem - nie. Środowisko "Gazety Wyborczej", które dziś głośno klaszcze gdy słyszy podobny wyrok, zapomina własne wyważone sądy, gdy za obelgi pod adresem polityków sądzono Andrzeja Leppera. "Nie tędy droga" - przekonywano wówczas.

Gdy okazało się, że polemizować nie trzeba już tylko z Lepperem (który nie tyle argumentował, co wyzywał), a z co raz liczniejszymi oponentami podającymi uzasadnienie własnych opinii, to nagle sądy powszechne stały się właściwym miejscem rozstrzygania publicznych sporów (króluje w takim załatwianiu spraw naczelny "GW" Adam Michnik).

To co Roman Giertych powiedział w znaczenie ostrzejszej wersji głosiło przed nim wielu polityków dawnej opozycji (dość wspomnieć Krzysztofa Wyszkowskiego, Andrzeja Gwiazdę czy Janusza Korwina-Mikkego). Przez lata jednak środowisko "GW" nie zniżało się do polemik starając się opinie adwersarzy przemilczeć.

Gdy czytam takie wyroki czuję się zdezorientowany. Czy wolno mi powiedzieć np., że gen. Czesław Kiszczak i jego koledzy nabili naiwnych opozycjonistów w butelkę przy obradach Okrągłego Stołu czy też za sugerowanie, że dzielni opozycjoniści okazali się mało lotni, też zostanę pozwany do sądu?

Ulubieniec lewicowego salonu (tak bliskiego środowisku "Gazety Wyborczej") Wolter zwykł mawiać "nie zgadzam się z tym co mówisz, ale oddam życie, abyś miał prawo to powiedzieć." Dziś tę zasadę w życie wciela Europejski Trybunał w Strasburgu, który już rozgrzeszał obywateli nawet za miotanie inwektyw pod adresem polityków (np. nazywanie ich idiotami). Dość przypomnieć, że w imię ochrony wolności debaty parlamentarnej ETS 10 lat temu oddalił skargę na brytyjskiego polityka obrażającego w wystąpieniu swoją sąsiadkę, przy czym jego wypowiedź ocierała się o rasizm.

Tocząca się właśnie w Polsce publiczna debata o granice wolności słowa wcześniej czy później skończy się właśnie w Strasburgu. Tak na pewno będzie w sprawie Giertycha, jeżeli przegra również w kolejnych instancjach.