Egzamin dojrzałości władzy

Egzamin dojrzałości władzy

Dodano:   /  Zmieniono: 
Na kilka dni przed wyborami parlamentarnymi rząd będzie poddany jeszcze jednej próbie sprawności w zarządzaniu państwem - testowi nowej matury. Jak wypadnie ten sprawdzian? Oby dobrze, bowiem fiasko pierwszego w naszej edukacyjnej historii zewnętrznego (w stosunku do szkoły) sprawdzianu jakości nauczania może na lata opóźnić niezbędne reformy szkolne. Wiosną tego roku szykujący się do przejęcia władzy SLD ogłosił - ustami kandydatki na stanowisko ministra edukacji - pomysł zawieszenia egzaminu maturalnego lub przeprowadzania go w zależności od niejasno sprecyzowanego wyboru lokalnych władz oświatowych. Pomysł ten jest równie rozsądny jak próba przeprowadzenia zmiany kierunku ruchu z lewostronnego na prawostronny tylko na wybranych szosach w Szwecji (było tak w latach 60.).

Ospałość akademików
XXI wiek zaczynamy z rozbabraną reformą szkolną, co gorsza - pozbawioną solidnej podstawy finansowej. Reforma nie zmieniła sposobu myślenia członków Sejmu i rządu, którzy postrzegają szkoły wyłącznie jako zakłady pracy nauczycieli, toteż podporządkowują metody finansowania nauczania interesom pracowników edukacji. Losy reformy szkół powszechnych są niepewne nie tylko z powodu wyborów. Jej wprowadzanie obnażyło intelektualną ospałość naszych środowisk akademickich i ich niechęć do zaangażowania się w tę najważniejszą w ostatnich latach sprawę - ważniejszą niż prywatyzacja czy reforma administracji.
Jest symptomatyczne, że w zażartych bojach na temat dziury budżetowej, na przykład w niezwykle ostrym artykule prof. Marka Belki, o reformie edukacji nie ma nawet słowa. Środowiska akademickie nie były, poza chwalebnymi wyjątkami, zainteresowane udziałem w katorżniczej niemal pracy przygotowania szkolnych podstaw programowych czy merytorycznej zawartości tzw. sylabusów. Były zainteresowane tylko nielicznymi skutkami reformy, i to dlatego, że nie chciały utracić kontroli nad rekrutacją na studia.

Powrót do tradycyjnej szkoły
Na świecie następuje gwałtowne przewartościowanie XX-wiecznych poglądów na wykształcenie szkolne. Rodziły się one przecież, gdy "królowały" zarzucone już dziś doktryny ekonomiczne. Szybko odchodzą w cień idee kształcenia pozaszkolnego - głównie rozmaite wersje kursów korespondencyjnych, realizowanych tym razem przez telewizję albo Internet, podczas gdy w latach 20. ubiegłego wieku w USA prowadzono je za pośrednictwem poczty, co okazało się wielkim oszustwem. Zmiany w szkole muszą dotyczyć stosunku nauczyciela do ucznia, związków szkoły ze środowiskiem uczniów (szkoła musi odzyskać kulturotwórczą rolę w społeczeństwie) i funkcji wychowawczej szkoły. Musimy podjąć rozmowę na temat minimów nie tylko programowych, ale i wychowawczych.
Zachowując neutralność światopoglądu, szkoła nie może się stać instytucją, w której błędne rozwiązanie układu dwóch równań z dwoma niewiadomymi jest rozwiązaniem "prawidłowym inaczej", a ściągnięcie klasówki - "inną metodą uzyskania prawidłowego wyniku". Reforma musi uwzględnić to, że uczniowie korzystający z "zewnętrznych źródeł wiedzy" poszukują w szkole integracji tego rozproszonego kapitału. Doświadczenia wielkich akcji pozaszkolnej edukacji publicznej przeprowadzanych w ostatnich latach - Piknik Naukowy Polskiego Radia Bis i Festiwal Nauki - pokazały, że uczniowie potrzebują bezpośredniego kontaktu z twórczym nauczycielem, pragną poznawać świat rzeczywisty, a nie tylko wirtualny. Polska młodzież jest pod tym względem znacznie bardziej aktywna niż jej rówieśnicy z wielu krajów Europy. Ponad trzydzieści tysięcy osób uczestniczących w tegorocznym pikniku czy tłumy oblegające audytoria podczas festiwalu - do tego powinno się odnosić frekwencję na kosztujących kilkaset razy więcej imprezach popularnonaukowych w krajach unii.
Nasza szkoła musi, niestety, uwzględnić - w większym stopniu niż na przykład szkoły w zachodniej Europie czy USA - cywilizacyjne opóźnienie społeczeństwa. Musi do niej wrócić szkolny sklepik i bank. Także po to, aby następczynie i następcy Kwiryny z "Dziewcząt z Nowolipek" mieli gdzie zaczynać. Szkoła musi też uczyć "integracji europejskiej", ale nie tego, jak rozumieć zarządzenia z Brukseli (bo tego się "nie da"), ale tego, jak szanować obyczaje lokalne we Francji, Niemczech czy Grecji.

Ponadpartyjna debata
Aby zrealizować cele reformy przyjęte przez jej twórców - od Henryka Samsonowicza, poprzez Jerzego Wiatra, po Mirosława Handkego i Edmunda Wittbrodta - musimy zapewnić powszechny dostęp do szkół wszystkich szczebli. To wymaga zrozumienia przez polityków, że w system edukacyjny trzeba mądrze inwestować. Nie tylko w niezbędne pracownie chemiczne, biologiczne, fizyczne i komputerowe, ale i w bieżącą wodę w małych szkołach na wsi, i w bilety, by dzieci mogły dojechać do teatru bądź na koncert w filharmonii. Nie wolno pozwolić na to, aby intelektualnym standardem dla mniej zamożnych stał się telewizyjny program typu reality show. Nie trzeba tworzyć nowych instytucji i robić reform z ministerialnych gabinetów, trzeba zawierzyć rodzicom dzieci.
Artykuł został opublikowany w 35/2001 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.