Jan Tomaszewski. Wielki bramkarz, jeszcze większy krytykant

Jan Tomaszewski. Wielki bramkarz, jeszcze większy krytykant

Jan Tomaszewski
Jan Tomaszewski Źródło: Shutterstock / Marcin Kadziolka
Życie Jana Tomaszewskiego wygląda, jakby składało się z ciągu sprzeczności. „Człowiek, który zatrzymał Anglię” był znakomitym golkiperem, ale miał w karierze kilka takich meczów, w których… uciekał z bramki. Właśnie skończył 75 lat.

Nigdy nie był stały w uczuciach. Żadnych – ani serowych, ani piłkarskich, ani politycznych. Miał trzy żony, w naszej piłce krytykował wszystko i wszystkich, choć sam jako działacz i trener niczego nie osiągnął. Chwalił publicznie wprowadzenie stanu wojennego, później był posłem PiS, a jeszcze później działaczem Platformy Obywatelskiej.

W polskim środowisku piłkarskim trudno znaleźć drugą tak wyrazistą osobę. Tomaszewski nigdy nie krył się ze swoimi poglądami. Wręcz przeciwnie, zawsze wyrzucał je z siebie z olbrzymią siłą, niczym wulkan. Nigdy nie gryzł się w język i nie przejmował się, że coś w jego opiniach może być niespójne, niekonsekwentne, albo że sam sobie zaprzecza. Walił ostro, bezkompromisowo, po oczach.

„Spocony Janek”

Nawet jeśli nie miał racji, nie przepraszał. Bywał wulgarny. Jego diagnozy rzadko były celne, więc z czasem w środowisku piłkarskim przestano go brać na poważnie. Ale i tak nie brakowało w mediach chętnych, którzy prosili go o opinię. Bo zawsze mówił z olbrzymim przejęciem i mówił ciekawie. Nawet jeśli uważano, że plecie androny. Robił show, a dzisiaj to się w mediach liczy najbardziej.

– Nie ma dobrych czy złych wypowiedzi. Są tylko ciekawe albo nudne. Tomaszewski jest jednym z tych ludzi, którzy przykuwają uwagę widza. Jego oglądają nawet starsze panie przed telewizorem, choć piłka nożna w ogóle ich nie interesuje i się na niej kompletnie nie znają. One oglądają pana Janka, bo on mówi w taki sposób, że nie da się od niego oczu oderwać. Cały się zapala, gestykuluje, jest czerwony na twarzy, krople potu występują mu na czoło, oczy ma wytrzeszczone, sam zdaje sobie pytania i sam na nie odpowiada! Ludzie, nawet jeśli nie wiedzą o czym on mówi, to są przekonani, że mówi ważne rzeczy – tłumaczył mi przed laty fenomen medialnej popularności Tomaszewskiego szef dużej stacji informacyjnej.

A pot na czole naszego byłego bramkarza stał się nawet czymś w rodzaju jego znaku rozpoznawczego. Ci, których nieraz dosięgło ostrze krytyki Tomaszewskiego, mawiali: „A jakie znaczenie ma to, co mówi spocony Janek?

A jednak miało to znaczenie. Bo przez całe dekady publicystycznej działalności Tomaszewskiego, o jego względy zabiegali kolejni szefowie PZPN i kolejni selekcjonerzy. Ale on konsekwentnie krytykował ich wszystkich. I była to chyba jedyna konsekwencja w życiu pana Janka.

Michał Listkiewicz, kiedy był prezesem PZPN, wpadł na szatański pomysł żeby jakoś zneutralizować krytykę Tomaszewskiego. Mianował go w 2005 roku szefem Komisji Etyki w PZPN. Ale „Listek” szybko tego pożałował. Pan Janek był bowiem nie do opanowania. Wszędzie wietrzył spiski i zmowy, atakował wszystko i wszystkich. Był na tyle bezkompromisowy, że jeśli nie chciano się zgodzić na jakiekolwiek jego rozwiązanie, od razu groził dymisją. Stał się dla Listkiewicza niewygodny. Po pół roku prezes rozwiązał więc Komisję Etyki i tym samym… stał się obiektem medialnych ataków Tomaszewskiego.

Ten krytykował tak mocno i bezpardonowo Listkiewicza oraz PZPN, że działacze postanowili wytoczyć byłemu bramkarzowi proces. A gdy Tomaszewski nie ustawał w krytyce, PZPN zgłaszał kolejne pozwy sądowe. Także w czasach prezesa Grzegorza Laty, który był smagany publicystycznym pejczem Tomaszewskiego nie słabiej niż jego poprzednik – Listkiewicz.

Co ciekawe, cześć z tych procesów zakończyła się porażką Tomaszewskiego, który oprócz przeprosin miał zasądzone dość dotkliwe odszkodowania finansowe. To go bolało najbardziej, bo pan Janek fortuny się nie dorobił. I pewnie z czasem musiałby zamilknąć z powodów finansowych, ale wtedy przyszedł mu z pomocną Zbigniew Boniek.

Został on w 2012 roku prezesem PZPN i wtedy dość niespodziewanie (bo wcześniej sam wygrał proces z „Tomkiem”) wycofał z sądu wszystkie pozwy wobec Tomaszewskiego. Dlaczego to zrobił? Można się tylko domyślać, ale faktem godnym odnotowania jest, że od tamtej pory pan Janek przestał w swojej działalności publicystycznej w ogóle zajmować się Bońkiem.