Mniej więcej

Dodano:   /  Zmieniono: 
Narodowe egoizmy dały o sobie znać w Brukseli – stwierdził wczoraj z wyraźnym żalem jeden z eurodeputowanych, obserwując jak jego koledzy z różnych krajów walczą o korzystny dla siebie podział miejsc w Parlamencie Europejskim.
Owszem, narodowe egoizmy zagrały. Nikt jednak nie ośmielił się wytknąć np. posłom niemieckim, że są zbyt mało europejscy, bo prawo do tej etykietki ma zastrzeżone Polska. W wyniku dzielnej walki aż do końca Polakom udało się odnieść minimalny sukces – zyskaliśmy o jedno miejsce więcej niż przewidywały rozwiązania z traktatu nicejskiego. Plan maksymalistyczny zakładał 53 miejsca dla Polski. Ostatecznie uzyskaliśmy 51 miejsc. Jednak sama debata poprzedzająca głosowanie była fascynującym spektaklem. Aż do ostatniej chwili formowały się doraźne koalicje, tak egzotyczne jak polsko-niemiecko-hiszpańska. Francuski poseł, Alain Lamassoure, który był sprawozdawcą raportu przed jego prezentacją zapewnił, że "Polacy będą pewnie zgrzytać zębami". Nie pomylił się. Nie przewidział jednak, że sam po głosowaniu również będzie zgrzytać zębami – jego raport przeszedł minimalną przewagą, co znacznie osłabia jego znaczenie. Oznacza to, że na nieformalnym szczycie Unii Europejskiej w Lizbonie, w przyszłym tygodniu, to szefowie państw zdecydują o podziale miejsc w PE i będzie to podział niekoniecznie zgodny z sugestiami Parlamentu. Polska ekipa nie dość, że uznana z góry za potencjalnego wichrzyciela, to w dodatku tuż przed wyborami będzie w trudnej pozycji startowej. Pozostaje mieć nadzieję, że takie rozwiązania nie podobają się innym krajom.

W Parlamencie Europejskim wiele nie wywalczyliśmy. Jedno jednak zasługuje z pewnością na uwagę – wśród polskich eurodeputowanych była jednomyślność. Prof. Genowefa Grabowska (SLD), Jacek Protasiewicz (PO) czy przedstawiciele PiS reprezentowali ten sam punkt widzenia. Wyjątkowo wystąpili w roli reprezentantów interesu Polski, a nie poszczególnych partii.