Allah na progu katedry

Allah na progu katedry

Dodano:   /  Zmieniono: 
Filipiński diabeł islamskiego fundamentalizmu nazywa się Abu Sayyaf - pisze z Manili Olgierd Budrewicz

Pierwsza w ręku gazeta w Manili: "The Philippines Star". Gazeta czy biuletyn doniesień z wojny? Informacje nie dotyczą Afganistanu, o nim wspominają dość zdawkowo. Są zestawem aktualnych wydarzeń z wewnętrznego frontu przestępczości - a więc korupcja, napady, gwałty, handel narkotykami, a przede wszystkim porywanie ludzi dla okupu. Prezydent Gloria Macapagal Arrayo publicznie nazwała Filipiny światowym centrum kidnapingu. Wobec fali porwań zawahała się przed podjęciem decyzji o wstrzymaniu do sierpnia 2002 r. wykonywania wyroków śmierci. Na śmiertelny zastrzyk oczekuje w Manili prawie 100 więźniów. Większość doniesień o porwaniach pochodzi z południa Filipin, głównie z wyspy Mindanao. Tam działa brutalna grupa kidnaperów pod nazwą Abu Sayyaf, powiązana - co udowodniono - z Osamą bin Ladenem. Abu Sayyaf porywa, więzi w strasznych warunkach i zabija biznesmenów, turystów, księży.
Dziennik "Inquirer" doniósł, że równocześnie z porwaniem włoskiego kapłana Giuseppe Pierantoniego w miejscowości Dimataling na wyspie Mindanao usiłowano uprowadzić polskiego księdza Janusza Burzawę. Kiedy sześciu bandytów weszło do jego mieszkania, był właśnie na zakupach w sąsiedniej miejscowości; na razie ocalał.
Filipiny są w przeważającej części krajem katolickim. Liczba wyznawców Allaha nie przekracza 4,5 mln, co stanowi 7 proc. ogółu ludności. Nawet na Mindanao, dużej wyspie zamieszkanej także przez wyznawców islamu, większość - około 70 proc. - to chrześcijanie. Ale silne są obyczaje i tradycje mniejszości. Trzy muzułmańskie plemiona - Marandos, Magundanaos i Tansug - od 500 lat niejako zawodowo zajmowały się porywaniem ludzi. Były to jednak wydarzenia rozgrywające się "w rodzinie". To, co dzieje się obecnie, ma charakter masowych zbrodni, na dodatek z piętnem walki religijnej. Jest po prostu fragmentem światowego terroryzmu. Bernardo Villegas, profesor Uniwersytetu Azji i Pacyfiku, dziekan wydziału ekonomicznego, doradca czterech kolejnych prezydentów i współtwórca konstytucji, stwierdza kategorycznie, iż kidnaping na Filipinach - mimo że korzeniami sięga walki z hiszpańskimi kolonizatorami - sterowany jest dziś z zewnątrz, a "inżynierami" są ludzie z Singapuru, Tajwanu, no i Baza Osamy bin Ladena.
Kiedy byłem na filipińskich wyspach przed ćwierćwieczem, Manila należała do względnie spokojnych miast, a w Zamboanga, stolicy Mindanao, panowała prowincjonalna cisza i życzliwość dla uzbrojonego w aparat fotograficzny białego przybysza. Teraz to już inny świat: setki zbrodni, porwania w biały dzień, mała skuteczność policji i wojska. Środki masowego przekazu w pełni korzystają z wolności słowa, oskarżając raz po raz wysokich urzędników, polityków, policjantów i generałów o łapownictwo, podają nazwiska, liczby, fakty. Dużą rolę w syndykatach zbrodni odgrywają zwolnieni karnie z wojska oficerowie, którzy mając broń i popleczników w czynnej służbie, czują się bezkarni.

Nadzieja diabła
W tle czai się nędza. Jak mówi Koran, "nędza jest nadzieją diabła". Wśród mieszkańców manilskiej dzielnicy zbieraczy śmieci, Smoky Mountain, są zarówno katolicy, jak i muzułmanie - wszyscy żyją w skrajnej nędzy. Nawet dla kogoś, kto zna fawele Rio de Janeiro i barriadas Bogoty, widok slumsów wśród wysokich śmierdzących gór odpadków, zwanych tu basura, może być prawdziwym szokiem. Fernando Lising, zamożny biznesmen i konsul honorowy RP na Filipinach (polskiej ambasady tu już nie ma), zawiózł mnie do manilskich śmieciarzy, a potem do oddalonej o kilkadziesiąt kilometrów miejscowości Tagaytay, gdzie drzemie nieprzewidywalny wulkan Taal i stoją domy w stylu szwajcarskim, w tym trzy rezydencje byłego prezydenta Estrady (siedzi w więzieniu z klimatyzacją i telewizją). Wszędzie odpoczywają w weekendy możni tego państwa. Zestawienie Smoky Mountain i Tagaytay stanowi dokument głębokiej społecznej przepaści.
Profesor Villamos zwraca uwagą, że prawdziwe dno to Mindanao. Bieda aż piszczy. I tu pojawił się ów diabeł z Koranu. Nazywa się Abu Sayyaf. Główną siedzibą terrorystów jest wysepka Basilan, na którą z Mindanao przepływa się szybkimi łodziami. Basilan porasta dżungla, pełno tam głębokich jam i jaskiń.

Pole bitwy
Banda Abu Sayyaf czuje się teraz osaczona. Na Mindanao wylądowała ekipa amerykańskich marines, instruktorów i doradców. Terroryści Abu Sayyaf zdetonowali wtedy wielką bombę na przedmieściach Zamboangi (zginęło jedenaście osób ludzi, dwadzieścia zostało rannych), dokonali też kilku spektakularnych akcji zbrojnych. Banda liczy podobno 800 członków, ale topnieje. Teraz atakuje ją już pięć tysięcy filipińskich żołnierzy, w tym oddziały komandosów z noktowizorami i psami tropiącymi. Dzieje się to na wyspie Basilan i sąsiednich wysepkach, Jolo i Tawi-Tawi. Filipiński generał Roy Cimatu zapewnił, że terroryści zostaną wkrótce pokonani.
Abu Sayyaf więzi nadal małżeństwo amerykańskich misjonarzy, Martina i Gracię Bunham, grożąc ich zabiciem, jeżeli pani prezydent nie wstrzyma działań wojskowych przeciw jego bandzie. Odnaleziono ciało innego Amerykanina, Guillermo Sobero z Kalifornii. Wojskowi uwolnili ośmiu uwięzionych Filipińczyków, ale wielu nadal przebywa w niewoli. Abu Sayyaf nie ustaje w akcjach kidnapingu, czego dowodem jest porwanie włoskiego księdza (za jego uwolnienie żąda 8 mln peset, czyli około 400 tys. dolarów) i próba uprowadzenia polskiego kapłana. Na Filipinach nie ma - inaczej niż w Ameryce Południowej - biur zajmujących się negocjacjami w sprawie porwanych, tym trudnią się (nieoficjalnie) urzędnicy.
Działalność terrorystów islamskich na Filipinach naraża ten kraj na ogromne straty. Ataki Abu Sayyaf na atrakcyjne tereny, zwłaszcza na pięknej wyspie Palawan, są ciosem w przemysł turystyczny. Amerykanie, Japończycy, Koreańczycy i Singapurczycy radzą omijać Filipiny. To oznacza straty szacowane na 5 mld dolarów rocznie. Sytuacja jest poważna, bo równocześ-nie spada eksport komponentów elektronicznych, odzieży i mebli.
To nie jest wojna religijna - mówią w Manili. Abu Sayyaf chce niepodległości. Darlene Antonino, młoda i urodziwa posłanka z okręgu Soskarge na Mindanao, gotowa jest zrozumieć, że muzułmanie pragną autonomii, choć sama jest jej przeciwna ("Byłaby jeszcze większa biurokracja"). Nie wie, skąd w nich tyle nienawiści. Sama jest katoliczką, ale ma licznych przyjaciół muzułmanów i niejednemu z nich zawdzięcza wybór do parlamentu. - Jak wszyscy w moim rodzinnym mieście jestem przeciwna bombardowaniom w Afganistanie i w miarę przedłużania się wojny dostrzegam nasilanie się nastrojów antyamerykańskich - mówi Darlene.

Pułapka nędzy
Darlene Antonino jest zaniepokojona biedą na wsi i dużym przyrostem naturalnym. Filipiny liczą 78 mln mieszkańców, a przyrost wynosi kilka procent w skali rocznej (w metropolitarnym okręgu Manili aż 4 proc.!). W przeciętnej rodzinie jest 8-10 dzieci. Prezydent Reagan zauważył kiedyś: "Postęp jest najlepszym środkiem antykoncepcyjnym". Ale z tym postępem na Filipinach bywa różnie. Kilkadziesiąt rodzin kontroluje 80 proc. majątku narodowego. Tymczasem odsetek ludności żyjącej w nędzy zwiększył się w ciągu ostatnich dwóch lat z 32 proc. do 34 proc.
Skrajne ubóstwo sprzyja przestępczości, korupcji, demoralizacji. Korzysta na niej zarówno Abu Sayyaf, jak i partyzantka komunistyczna, do dziś operująca na południu Filipin. Bieda i bezrobocie skłoniły 7 mln Filipińczyków do emigracji, ślą oni do ojczyzny 8-10 mld dolarów rocznie, część w listach. Na Filipinach opowiada się dowcip: "Nam wąglik nie grozi, każda koperta z zagranicy jest otwarta - pocztowcy szukają w nich dolarów".
Manila, miasto kilkunastomilionowe (dokładną liczbę mieszkańców trudno ustalić), stanowi prawdziwe szyderstwo z ludzkiego losu. Obok szeroko rozlanej plazmy bud i szałasów stoją nowoczesne drapacze chmur centralnej dzielnicy Makati, gdzie znajduje się gęsta sieć pięciogwiazdkowych hoteli, wytwornych restauracji, błyszczących nocnych klubów. Ćwierć wieku temu oceniano, że czwarta część ludności gnieździ się w dzielnicach nędzy, teraz mówi się o jednej trzeciej. Ksiądz Jarosław Dziuba, salwatorianin z Polskiego Domu w Manili, zwraca uwagę, że konstytucja Filipin zawiera zapis, na mocy którego każdy może zamieszkać na nie ogrodzonym terenie i nie wolno go stamtąd usunąć.


Więcej możesz przeczytać w 48/2001 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.