Wolna Polska

Dodano:   /  Zmieniono: 
Pół miliona małych firm odnosi sukcesy, ponieważ omija absurdalne prawo


Od ośmiu lat prowadzę wytwórnię szczotek i pędzli, którą przejąłem po ojcu. Pamiętam, że całe życie kombinował on, jak obejść absurdalne przepisy, bo prywaciarz był wrogiem ustroju. Myślałem, że III Rzeczpospolita będzie pod tym względem normalna. Niestety, nie jest. Także ja muszę kręcić i kombinować, bo w przeciwnym razie musiałbym zwinąć interes i iść na bezrobocie, a wraz ze mną kilkunastu pracowników. Ja to wiem i oni to wiedzą, dlatego zawarliśmy układ: chowamy kodeks pracy w ciemny kąt, omijamy absurdalne przepisy, dzięki czemu istniejemy i zarabiamy na swoje rodziny - powiedział nam przedsiębiorca z podwarszawskiej miejscowości (nasi rozmówcy nie chcieli występować z nazwiska, by nie ściągnąć na siebie kontroli Państwowej Inspekcji Pracy, która niechybnie doprowadziłaby ich firmy do ruiny). Podobnie robi co najmniej pół miliona właścicieli małych firm - wynika z ankiety przeprowadzonej przez Polską Konfederację Pracodawców Prywatnych.
Niemal 90 proc. prywatnych przedsiębiorców uważa, że skrupulatne przestrzeganie przepisów uniemożliwia funkcjonowanie przedsiębiorstw - wynika z badań prof. Juliusza Gardawskiego ze Szkoły Głównej Handlowej. Funkcjonują i utrzymują miejsca pracy tylko dlatego, że działają na granicy prawa lub ją przekraczają. Te firmy to wolna Polska - kraj ludzi uczciwych, przedsiębiorczych, ciężko pracujących, płacących wysokie podatki. Pół miliona tych firm to około trzech milionów miejsc pracy. Gdyby poszerzyć obszar wolności gospodarczej, liczba bezrobotnych zmalałaby przynajmniej o połowę. Kto więc ma rację: urzędnicy wrogiego państwa czy reprezentanci wolnej Polski?

Przymus łamania prawa
- Dramat polega na tym, że człowiek podejmujący działalność gospodarczą musi łamać prawo, bo bez tego przepadnie - twierdzi mecenas Grzegorz Wlazło, doradca prawny Polskiej Konfederacji Pracodawców Prywatnych. - Skrupulatnie przestrzegałem wszystkich przepisów tylko do pierwszego bilansu. Koszty były tak wysokie, że musiałbym natychmiast zamknąć firmę i zwolnić wszystkich pracowników. To oni podpowiedzieli mi, na czym zaoszczędzić, jak obejść przepisy, chociaż odbyło się to ich kosztem. Gdyby przyszła do mojej firmy kontrola, w najlepszym razie dostałbym grzywnę, w najgorszym - ogłosił plajtę - opowiada właściciel wytwórni artykułów z tworzyw sztucznych z województwa pomorskiego.
Nasz rozmówca najwięcej tracił wskutek regulacji kodeksu pracy i zobowiązań związanych z zatrudnianiem personelu. Płaca pracownika stanowi zaledwie około 30 proc. kosztów wynikających z jego zatrudnienia. Dochodzą jeszcze składka na ZUS, podatki, fundusze socjalne, zwolnienia lekarskie. - Obniżenie tych kosztów to nie tylko sprawa pracodawcy. Bez tego nie powstaną nowe stanowiska, a nawet znikną istniejące - zauważa Marek Goliszewski, prezes Business Centre Club. Przepisy na dobrą sprawę uniemożliwiają kompletowanie zespołów pracowników do konkretnych zadań.
- Zgodnie z kodeksem, usługa wykonywana odpłatnie, stale i pod kierunkiem powinna się odbywać na podstawie umowy o pracę. Także trzecia umowa terminowa staje się umową stałą - tłumaczy Tadeusz Sułkowski, dyrektor departamentu prawa pracy w Polskiej Konfederacji Pracodawców Prywatnych. - Te przepisy są nagminnie omijane, bo zatrudnianie personelu na stałe zarzyna firmę, gdy nie ma zamówień. W praktyce zamiast kolejnych umów tworzone są aneksy do już istniejących. Niektórzy podpisują umowy in blanco, do których dane wprowadzane są w chwili, gdy za drzwiami staje inspekcja pracy. Inni wreszcie zatrudniają ludzi bez umów - dodaje Sułkowski.
- Daję zajęcie mniej więcej 40 osobom, z czego ponad połowa pracuje na czarno. Gdybym miał działać zgodnie z prawem, mógłbym zatrudnić najwyżej piętnaście osób. Łamiąc przepisy, mogę prowadzić firmę, a przy okazji zmniejszam bezrobocie - opowiada właściciel tartaku na Mazurach.
Najczęściej nieżyciowe przepisy obchodzi się w ten sposób, że pracownicy rejestrują własną działalność gospodarczą. Wówczas przedsiębiorstwo nie zatrudnia osoby, lecz firmę. W ten sposób cudownie znika problem obciążeń na rzecz ZUS. Co ciekawe, metodę tę stosują także firmy państwowe, na przykład oddziały Telewizji Polskiej. - Koszty pracy są tak wielkie, że wszyscy kombinują. Prawdopodobnie w naszym mieście jesteśmy jedną z nielicznych firm w tej branży, która zatrudnia personel na podstawie umów o pracę - ujawnia właściciel pracowni protetyki stomatologicznej.

Fikcja ośmiogodzinnego dnia pracy
Fikcją są też obowiązujące regulacje czasu pracy. Sytuacja na rynku wymaga elastyczności, w tym zwłaszcza dostosowywania rytmu pracy do zamówień. Tymczasem kodeks sztywno reguluje ośmiogodzinny dzień pracy. - W branży budowlanej praca jest sezonowa. W zimie na dobrą sprawę się nie pracuje. Dlatego w sezonie nie ma godzin ani dniówek. Bywa, że pracujemy po szesnaście godzin - opowiada przedsiębiorca budowlany z Pułtuska. - Żaden z moich pracowników się na to nie uskarża, bo to, co zarobimy w sezonie, musi starczyć na przeżycie zimy. Mnie i pracowników interesuje tylko zysk, bo wówczas mamy z czego żyć.
Konieczność dostosowywania godzin pracy do potrzeb rynku dotyczy właściwie wszystkich branż. - W firmach reklamowych pracuje się wtedy, gdy są zlecenia. Bywają martwe dni i wtedy część załogi siedzi w domu. Gdy uda się zdobyć kontrakt, pracuje się do upadłego - ujawnia właściciel agencji reklamowej z Warszawy. - Znam wiele firm zajmujących się reklamą i wiem, że wszystkie robią to samo. Rekompensatą za ten wysiłek są dość dobre zarobki, znacznie przekraczające średnią krajową - mówi Jan Lityński, były poseł Unii Wolności, obecnie ekspert Instytutu Spraw Publicznych. - Najśmieszniejsze jest to, że ten bardzo socjalistyczny kodeks pracy, uchwalony przez poprzedni Sejm, nie jest przestrzegany nawet wobec pracowników parlamentu.

Kosztowne przepisy BHP
W imię przetrwania na rynku łamane są także przepisy BHP. Obchodzone są przepisy kosztowne i te, których przestrzegać po prostu się nie da. - Wielka część przepisów regulujących funkcjonowanie prywatnych firm służy wyłącznie temu, by mogli na nich żerować różni inspektorzy i urzędnicy. Regularnie płacę łapówki, m.in. kominiarzom, elektrykom, inspekcji pracy, dzięki czemu mam spokój i mogę normalnie pracować - zdradza krakowski restaurator.
- Przestrzeganie przepisów BHP wiąże się z kosztami, które dla pracodawców są całkowicie bezsensowne. Dotyczy to m.in. szkolenia personelu. Wiele firm zaświadczenia o odbyciu szkolenia sprzedaje za ułamek prawdziwych kosztów - uważa Tadeusz Sułkowski. Potwierdzają to informacje od przedsiębiorców.
- Zgodnie z przepisami, zatrudnionych u mnie mechaników musiałbym wysłać na szkolenie trwające trzy dni. Paranoja polega na tym, że ci ludzie pracują od lat i sami mogliby uczyć, jak należy pracować. Radzę sobie z tym, kupując za niewielkie pieniądze zaświadczenia o przeszkoleniu załogi i mam spokój - ujawnia właściciel firmy z Siedlec.
Kosztownym absurdem są przepisy dotyczące zwolnień grupowych. Stworzono je z myślą o wielkich zakładach, redukujących kilkaset, a nawet kilka tysięcy miejsc pracy jednocześnie. Nikt jednak w ustawie nie zapisał, że nie dotyczy ona małych przedsiębiorstw. - W zakładzie, gdzie na dziesięciu pracowników zwalnianych jest dwóch, czyli ponad 10 proc. zatrudnionych, również obowiązują te przepisy. To idiotyzm, bo trzeba wypłacać odprawy, na które małych firm nie stać - tłumaczy Sułkowski. Szefowie zwalniają więc podwładnych w odstępach gwarantujących, że ustawa ich nie obejmie.
Nie da się funkcjonować na rynku, nie obchodząc przepisów o ochronie środowiska. Ustawa na ten temat ma 445 artykułów, ustawa o odpadach - prawie 100. Do tego dochodzą regulacje dotyczące opakowań, opłaty produktowej, prawa wodnego. Ich przestrzeganie podnosi koszty działalności nawet o 30 proc. Wedle tych przepisów, bez zezwoleń (płatnych) nie można wyrzucić na śmietnik jarzeniówki, baterii do telefonu komórkowego czy pojemnika po tonerze.

Kodeks walki klas
W poprzedniej kadencji Sejmu kilkakrotnie próbowano zainicjować zmianę kodeksu pracy. Na przykład Jan Maria Rokita przedstawił propozycje dotyczące zniesienia obowiązku tworzenia regulaminów pracy i wynagradzania oraz funduszy świadczeń pracowniczych, uzgodnień warunków pracy z inspekcją pracy i inspekcją sanitarną, zniesienia dla małych firm obowiązku przestrzegania przepisów o zwolnieniach grupowych, systemu czasu pracy, zmniejszenia stawek za godziny nadliczbowe, uelastycznienia zwolnień z pracy.
Wszystkie te propozycje zostały solidarnie storpedowane przez AWS, SLD i PSL. - Parlamentarzyści nie mają zielonego pojęcia o tym, co się dzieje w gospodarce. Dlaczego lekkomyślnie zarzynają przedsiębiorczość, a potem lamentują, że wzrasta bezrobocie? - tłumaczy Władysław Frasyniuk, przewodniczący Unii Wolności. - W Polsce cały czas dominuje klasowo-marksistowski sposób widzenia rynku pracy: mamy walkę klas i interesem pracodawcy jest przede wszystkim wykorzystanie pracownika. Zwolennicy tego sposobu myślenia zapominają, że i pracodawca, i pracownicy mają jeden nadrzędny interes: istnienie firmy, która ich żywi - konkluduje Jan Lityński.

Więcej możesz przeczytać w 49/2001 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.