Klucz Clintona

Dodano:   /  Zmieniono: 
Upowszechnimy dobrobyt albo przegramy!

William Jefferson Clinton

Czy nowa era wzajemnych zależności i powiązań przyniesie ludzkości więcej korzyści, czy szkód? Odpowiedź na to pytanie zależy od tego, czy bogate państwa okażą się zdolne do dzielenia się dobrami i zmniejszania napięć na świecie, a także od tego, czy kraje biedne podejmą działania sprzyjające rozwojowi i czy wszyscy będziemy świadomi naszych obowiązków i odpowiedzialności, jaką ponosimy za siebie nawzajem.
Niewiele zrobimy dla ubogich, jeśli światem będą rządzić ludzie typu Osamy bin Ladena, wierzący, że zniszczenie nas przyniesie im zbawienie. A także jeśli bogatymi będą kierowali krótkowzroczni liderzy, zapatrzeni w samolubne cele. Musimy się zmienić wszyscy - i biedni, i bogaci. Filozofowie i teolodzy zawsze podkreś-lali znaczenie wzajemnych zależności wszystkich społeczności. Całkiem poważnie mówili o tym także politycy - szczególnie po drugiej wojnie światowej, kiedy powołano do życia Organizację Narodów Zjednoczonych. A teraz zwykli ludzie zaczynają traktować tę współzależność jak rzecz oczywistą, gdyż dotyka ona każdego aspektu ich życia. Obaliliśmy przecież mury, zmniejszyliśmy odległości, błyskawicznie upowszechniamy informacje.
Atak terrorystyczny z 11 września był podobnym przejawem tych wzajemnych zależności jak gwałtowny wzrost gospodarczy. Nie możemy się dłużej cieszyć z rozwoju i nie brać pod uwagę ciemnej strony globalizacji. Dlatego niezmiernie istotne jest, by walkę z terroryzmem przedstawiać i wyjaśniać w szerszym kontekście globalnych współzależności.

Świat przed 11 września, czyli wiek dobrobytu
Gdyby 10 września zapytano przypadkowe osoby, co ukształtuje świat początku XXI wieku, odpowiedź zależałaby od miejsca ich zamieszkania. Gdyby były optymistami i żyły w kraju bogatym, prawdopodobnie stwierdziłyby, że gospodarka stanie się globalna, dzięki czemu wzbogacą się nie tylko państwa wysoko rozwinięte. W ciągu ostatnich 30 lat udało się wyciągnąć z ubóstwa więcej mieszkańców Ziemi niż kiedykolwiek w historii. Państwa ubogie, które postawiły na otwartość, rozwijają się dwa razy szybciej niż te z rynkami zamkniętymi.
Możliwa byłaby też inna odpowiedź: największy wpływ na ludzkość wywrze eksplozja technologii informatycznej, gdyż dzięki niej wzrasta wydajność, przyczyniając się do rozwoju gospodarczego. Trudno w to uwierzyć, ale kiedy w styczniu 1993 r. objąłem urząd prezydenta USA, w Internecie było tylko 50 witryn. Gdy opuszczałem Biały Dom, było ich już 350 milionów.
Jeszcze inni stwierdziliby, że świat w nowym wieku ukształtuje rewolucja naukowa, szczególnie dotycząca biologii. Doniosłość ostatnich odkryć można przecież porównać z odkryciami Newtona czy Einsteina. Odczytanie ludzkiego genomu oznacza, że matki w krajach o rozwiniętym systemie opieki zdrowotnej będą mogły mieć nadzieję, że ich dzieci dożyją 90 lat. Nanotechnologia i mikrotechnologia umożliwiają postawienie właściwej diagnozy, gdy guz składa się tylko z kilku komórek, co może sprawić, że rak stanie się całkowicie uleczalny. Toczą się badania nad chipem umożliwiającym odtworzenie złożonych komórek nerwowych, które mogą być następnie wykorzystane w leczeniu uszkodzeń kręgosłupa. Da to ludziom sparaliżowanym nadzieję na powrót do w miarę normalnego życia.
Czwarty rodzaj odpowiedzi może dotyczyć polityki: XXI wiek będzie stuleciem rozwoju demokracji i systemów politycznych. Po raz pierwszy w dziejach ludzkości ponad połowa populacji żyje w demokratycznych krajach o otwartych granicach i z rozwijającą się gospodarką. Jednocześnie obserwujemy niezwykły proces powrotu do etnicznych, rasowych oraz religijnych korzeni.

Ziemianie drugiej kategorii
Inne byłyby przewidywania pesymistów i obywateli państw słabo rozwiniętych: globalna gospodarka jest problemem, a nie rozwiązaniem. Dochód połowy ludności świata wynosi mniej niż dwa dolary dziennie; miliard ludzi żyje za mniej niż dolara i co wieczór idzie spać z pustym żołądkiem. Jedna czwarta mieszkańców Ziemi nigdy nie wypiła szklanki czystej wody. Co minutę gdzieś na świecie umiera kobieta w połogu. Przewiduje się, że w ciągu najbliższych 50 lat liczba ludności na naszej planecie wzrośnie o połowę, ale największy przyrost, niemal stuprocentowy, nastąpi w krajach najbiedniejszych, najmniej na to przygotowanych.
Ktoś inny może powiedzieć, że mimo (a może wskutek) wzrostu gospodarczego nastąpi kryzys ekologiczny. Ginie flora oceanów, produkująca największą ilość tlenu. Katastrofę może wywołać efekt cieplarniany. Jeśli atmosfera ziemska nadal się będzie nagrzewać, wody oceanu zaleją wszystkie wysepki na Pacyfiku. Podobny los czeka zresztą Manhattan. W efekcie naszym dziełem będą zamieszki wywołane przez kilkumilionowy tłum uchodźców poszukujących jedzenia.
Wśród odpowiedzi na pytanie o losy ludzkości mógłby się również znaleźć kryzys zdrowotny na skalę światową. Co czwarta osoba umiera dziś z powodu AIDS, malarii, gruźlicy czy chorób wywołujących biegunkę. Sam AIDS spowodował już 22 mln zgonów. 36 mln ludzi jest zarażonych HIV. Przewiduje się, że jeśli nic nie zrobimy, w ciągu pięciu lat zachoruje kolejne 100 mln osób. Gdyby do tego doszło, byłaby to największa epidemia od XIV wieku, kiedy czarna ospa uśmierciła jedną czwartą mieszkańców Europy.

Świat po 11 września, czyli zadanie domowe
Przede wszystkim musimy wygrać wojnę z terroryzmem. Nie ma usprawiedliwienia dla zabijania niewinnych ludzi z powodów politycznych, religijnych czy ekonomicznych. Terror był obecny w historii przez wieki, a zachodnia cywilizacja nie zawsze była bez winy. Podczas pierwszej wyprawy krzyżowej chrześcijanie zdobyli Jerozolimę i spalili w synagodze 300 Żydów, następnie na Wzgórzu Świątynnym wymordowali wszystkie muzułmanki i dzieci. Stany Zjednoczone są krajem o najdłużej funkcjonującym systemie demokratycznym (praktycznie nieprzerwanie), a przecież na początku sankcjonowały niewolnictwo.
Teraz USA i inne państwa rozwinięte borykają się z terroryzmem. Musimy wygrać wojnę w Afganistanie i uczynić wszystko, by uchronić się przed atakiem biologicznym, chemicznym czy nuklearnym. Musimy się również zastanowić, jak przy otwartych granicach i coraz silniejszej migracji ludności rozpoznawać i zatrzymywać tych, którzy przyjeżdżają do nas z zamiarem zabijania.
Nie wszyscy ogarnięci gniewem dążą do zniszczenia cywilizowanego świata. Wielu pragnie jedynie cząstki jutra dla siebie, lecz nie może znaleźć właściwych drzwi. Dlatego musimy tworzyć więcej możliwości dla tych, którzy pozostali w tyle, i poprzez poszerzanie kręgu naszych partnerów zmniejszać liczbę osób gotowych do przeprowadzenia aktów terroryzmu. Na początek należy zmniejszyć światowe zadłużenie. W ubiegłym roku Stany Zjednoczone, Unia Europejska i inne państwa zmniejszyły długi 24 najuboższym krajom. Postawiły jednak warunek, że uzyskane w ten sposób pieniądze przeznaczone zostaną na edukację, opiekę zdrowotną i rozwój gospodarczy. Wynik był fantastyczny. W ciągu roku w Ugandzie dwukrotnie wzrosła liczba uczniów szkół podstawowych. Honduras przedłużył okres obowiązkowego nauczania z sześciu do dziewięciu lat. Przez wiele lat USA dofinansowywały rocznie dwa miliony drobnych przedsiębiorstw z krajów słabo rozwiniętych. Powinniśmy poszerzyć tę akcję. Dwa miliony powinny się zamienić w 50 mln firm. Peruwiański ekonomista Hernando de Soto wykazał, że jeśli aktywa ubogich będą objęte opieką prawną (na przykład dotyczącą własnoś-ci zajmowanego domu, co umożliwia uzyskanie kredytu), może nastąpić gwałtowne przyspieszenie wzrostu gospodarczego. Pobudzając w ten sposób popyt, tworzy się nowe rynki. W poprzednim roku USA i Europa umożliwiły import produktów z Afryki i Karaibów oraz Jordanii i Wietnamu, a Chiny przyjęto do Światowej Organizacji Handlu. Dostęp do rynków powinien być nadal poszerzany.
Musimy też szybko przeznaczyć 10 mld dolarów na walkę z AIDS, o co prosił sekretarz generalny ONZ Kofi Annan. Oznacza to, że USA przekażą na ten cel około 2,2 mld dolarów - zaledwie dziesiątą część procentu naszego budżetu. Będzie to nas znacznie mniej kosztowało niż leczenie 30 mln chorych w samych tylko Indiach. Podobne rozumowanie należy zastosować w kwestii szkolnictwa. Kraje słabo rozwinięte wydają na rozwój edukacji 10-20 proc. dochodu, a na świecie żyje sto milionów dzieci, które nigdy nie były w szkole.
Gdy w latach 80. w budżecie pakistańskim zabrakło pieniędzy na oświatę i dzieci zaczęły uczęszczać do szkół religijnych, zamiast matematyki uczono je tam absurdalnych rzeczy, które można streścić w zdaniu: "Ameryka i Izrael sprowadziły dinozaury z powrotem na Ziemię, by wybić muzułmanów". Zapewnienie dostępu do oświaty tym 100 mln dzieci jest z pewnością tańsze niż prowadzenie wojny z nowym pokoleniem terrorystów.

Nadzieja w demokracji
Przed krajami ubogimi też stoją poważne zadania - muszą dbać o przestrzeganie praw człowieka, rozwijać demokrację i dobre zarządzanie. Powinniśmy zachęcić świat muzułmański do dyskusji o istocie prawdy, naturze różnic, roli rozsądku i pozytywnych perspektyw oraz możliwości zmian bez przemocy.
W 1991 r. król Jordanii Husajn wprowadził system parlamentarny z demokratycznymi wyborami i każdy, nawet zwolennik fundamentalizmu, mógł kandydować na posła, pod warunkiem że zgadzał się z zasadą nieograniczania praw innych członków społeczeństwa. Nieprzypadkowo zdarzyło się to w ubogim młodym kraju, w którym większość stanowi ludność palestyńska. Mała Jordania należy dzisiaj do najstabilniejszych politycznie państw na Bliskim Wschodzie.
Jeśli z wzajemnych zależności mają dla nas wyniknąć w XXI wieku korzyści, a nie szkody, musimy uznać, że łączące nas człowieczeństwo jest ważniejsze niż dzielące nas różnice. To batalia o duszę człowieka. Historia pokazała jednak, jak trudno w niej zwyciężyć. Gandhi nie został zabity przez pełnego gniewu muzułmanina, ale przez wyznawcę hinduizmu. Zginął tylko dlatego, że chciał Indii dla muzułmanów, sikhów i hindusów. Anwar Sadat nie został zamordowany przez izraelskich komandosów, lecz przez przepełnionego gniewem Egipcjanina, dla którego nie był dość dobrym muzułmaninem, ponieważ chciał rozdziału religii od państwa i pokoju z Izraelem. Mój przyjaciel Icchak Rabin, jeden z największych mężów stanu, jakich znałem, nie został zabity przez terrorystę palestyńskiego, ale przez Izraelczyka, który sądził, że nie jest dobrym Żydem, ponieważ chciał zapewnić pokój, oddając ziemie Palestyńczykom oraz uznając ich interesy w Jerozolimie.
Ci z nas, którzy są w najkorzystniejszej sytuacji, muszą przewodzić w staraniach o przekształcenie świata w otwarty dla wszystkich dom.
Więcej możesz przeczytać w 3/2002 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.