Globalna gangsterka

Globalna gangsterka

Dodano:   /  Zmieniono: 
„American Gangster” ociera się o wielkość – ale granicy dzielącej film bardzo dobry od wybitnego nie przekracza.
W wydanej niedawno za oceanem książce „Supercapitalism" Robert B. Reich pisze o początkach globalizacji. Jej zalążkiem była wojna w Wietnamie. Wymagała ona wysyłania z USA na Daleki Wschód gigantycznych ilości sprzętu wojskowego – oraz odsyłania pustych transportowców z powrotem do Ameryki. Właśnie to najbardziej drażniło operatywnych Jankesów. Stąd pomysł, aby wracające okręty zawijały do portów w Japonii i stamtąd przywoziły tanie produkty. W ten sposób rozpoczęła się era globalnego handlu.

Obserwację Reicha rozwija Ridley Scott w „American Gangster". Główny bohater filmu, diler narkotykowy Frank Lucas (grany przez Denzela Washingtona), okazuje się być prorokiem globalizacji. Zanim ktokolwiek wpadnie na pomysł, że handel bez granic jest bardziej opłacalny niż zwykłe pośrednictwo, on już będzie ściągał bezpośrednio z Wietnamu (oczywiście, przy pomocy wojskowego transportu) tony heroiny i sprzedawał narkotyk w Nowym Jorku, dwa razy taniej niż konkurencja. Nic dziwnego, że błyskawicznie odniesie sukces – ale też błyskawicznie wzbudzi sobą zainteresowanie najgrubszych ryb podziemia i najważniejszych osób w policji.

Właśnie tarcia Lucasa z konkurencją i policją (a zwłaszcza z depczącym mu po piętach detektywem Richim Robertsem, którego gra Russell Crowe) stanowią osnowę tego bardzo dobrego, gęstego filmu. Dzieło Scotta miało wszelkie dane ku temu, by stać się dziełem wybitnym. Tak wysoko „American Gangster" jednak nie sięga. Dlaczego? Bo Scott to perfekcjonista. Genialnie odtworzył Nowy Jork z przełomu lat 60. i 70., dobrał rewelacyjny garnitur aktorów pierwszo- i drugoplanowych. Ale przedobrzył postać najważniejszą. Washington gra gangstera bez skazy. Mimo że zaczął od zera (a raczej od 400 tys. dolarów) i stworzył gigantyczną siatkę pokrywającą cały kraj, w jego oczach ani na sekundę nie widać wątpliwości. Lucas nie podjął ani jednej złej decyzji, ani razu się nie zawahał. Po prostu ideał. A wiadomo, że takich ludzi nie ma, dlatego film sprawia wrażenie sztucznego. Ogląda się go świetnie - ale „Ojciec chrzestny” wgniatał w fotel. Film Scotta to jednak nie ten kaliber.

„American Gangster", reż. Ridley Scott, USA, 2007