Pieniędzmi w problem

Pieniędzmi w problem

Dodano:   /  Zmieniono: 
Lewicowe "rzucanie pieniędzmi w problem" daje taki efekt jak ich wyrzucanie w błoto
Jeżeli miałbym wskazać na najbardziej rozpowszechniony nonsens, któremu hołdują ludzie wpływowi - politycy, intelektualiści, ludzie mediów - to zdecydowałbym się chyba na pogląd, że wszystkiemu winien jest niesprawiedliwy podział dóbr między biednymi i bogatymi. Socjalistyczna filozofia egalitarnej pajdokracji przywoływana jest przy każdej okazji, ostatnio w związku ze zwalczaniem terroryzmu. Prezydent Słowenii Milan Kucan tak właśnie po-wiedział w wywiadzie dla 
"Gazety Wyborczej". Przede wszystkim trzeba się pozbyć gleby, na której wyrasta terroryzm, to znaczy właśnie owego niesprawiedliwego podziału dóbr.

Chór świętych Mikołajów
Jako wierzący niegdyś marksista dodał coś jeszcze o międzynarodowym kapitale, ale tym już się nie będziemy zajmować. Nie idzie bowiem o aberracje lokalne, tzn. byłych komunistów, ale uniwersalne. W dobroczynne efekty redystrybucji wierzą zarówno wspomniany prezydent Słowenii, polski minister spraw zagranicznych (powiedział to samo na sesji ONZ 12 listopada ubiegłego roku), jak i na przykład hiszpański intelektualista prof. Fernando Savater, który stwierdza w wywiadzie, że "nie byłoby tej sympatii [dla bin Ladena - J.W.], gdyby zdecydowana większość ludzkości uczestniczyła... w podziale dóbr". Elokwentny profesor nic jakoś nie wspomniał o uczestniczeniu w tworzeniu dóbr, ale pod tym względem nie jest oryginalny. Tych pierwszych jest znacznie więcej - i nie dziwota. Kto nie chciałby wystąpić w roli św. Mikołaja, rozda-jącego dobra wytworzone przez innych?
Obok nich wymienimy, także przykładowo, kogoś z innego świata, bo świata wielkich finansów. Finansista filantrop George Soros co jakiś czas zaskakuje nas swoimi pomysłami na nowy, wspaniały świat. Nie tak dawno, po tzw. azjatyckim kryzysie finansowym, była to propozycja jeszcze jednej biurokracji międzynarodowej, której zadaniem byłoby uświadamianie krajom i przedsiębiorstwom, że... pożyczają zbyt dużo (jak gdyby pożyczający mógł nie wiedzieć, ile pożyczył!). Teraz z kolei zaproponował, że należałoby - także za pośrednictwem jakichś ciał międzynarodowych - rozładowywać napięcia, oczywiś-cie udzielając pomocy gospodarczej.

Nie ma recepty na zwalczanie biedy
Finansistę filantropa nie odstrasza bynajmniej fakt, że proponowane przez niego pomysły przećwiczono już w latach 1950-1980 i dziś większość ciężko doświadczonych beneficjentów z Trzeciego Świata woli jako czynnik prorozwojowy prywatne inwestycje bezpośrednie, a nie pomoc publiczną (oczywiście poza tamtejszą kleptokracją, gdyż publiczne jest zawsze łat-wiej ukraść niż prywatne!).
A proponowana komisja wybitnych osobistości, decydująca o tym, jakie programy powinny popierać owe ciała międzynarodowe, też już była przerabiana. Tak zwana komisja Brandta, od nazwiska jej przewodniczącego, byłego kanclerza RFN, powypisywała spodziewane od niej słowa krytyki pod adresem systemu wymiany międzynarodowej, wzniosłe utyskiwania na niedostatek współpracy międzynarodowej i nonsensy o potrzebie zwiększenia pomocy publicznej. Na szczęście świat poszedł w inną stronę i dzisiaj znacznie więcej krajów rozwijających się naprawdę się rozwija, wyrywając z biedy coraz liczniejsze segmenty swoich społeczeństw...
Wracajmy jednak do biedy i zwalczania terroryzmu. Nawet niezbyt uważny obserwator współczesności zauważa, że najczęstszą zbitką pojęciową, gdy mowa o terroryście nr 1, jest sformułowanie "saudyjski milioner Osama bin Laden". Również pozostali wytropieni czy rozpoznani pośmiertnie islamscy fanatycy nie są dziećmi slumsów, ofiarami niesprawiedliwości społecznej (kapitalistycznej oczywiście, wedle opisywanych tu lewicowych aberracji!). Wypowiedzi bin Ladena bądź liczne znalezione dokumenty jego organizacji zawierają niemało instrukcji, jak porywać samoloty, wysadzać w powietrze mosty czy zatruwać wodę. Nie ma tam natomiast dosłownie nic o bodźcach do lepszej pracy, pomocy tym, którzy sami sobie pomóc nie mogą, itd.
Nie idzie mi o to, że oczekiwałbym sensownej recepty na zwalczanie biedy. Na sto procent recepta taka byłaby nonsensowna, jak wszystkie wcześniejsze patenty w tym względzie, od patentu brodatego krytyka kapitalizmu z Trewiru zaczynając. Idzie mi o to, że kwestie tworzenia i podziału bogactwa w ogóle nie interesują islamskich fanatyków! Ich celem jest zniszczenie cywilizacji, która funkcjonuje według innych zasad niż te, które uważają za jedynie słuszne. Na przykład kwestia, czy do Bangladeszu, najludniejszego spośród najbiedniejszych krajów świata, napłyną prywatne inwestycje zagraniczne lub pomoc ze środków publicznych i jak dalece przyczynią się do zredukowania tam biedy, nie obchodzi ich w najmniejszym nawet stopniu.

Barbarzyńcy u bram Rzymu
Działania zmierzające do zmniejszania biedy nie zre-dukują fanatyzmu. Fanatycy - obojętnie: religijni czy świeccy - mają inną wizję świata i w swoich spaczonych umysłach nawet najlepiej urządzony świat gotowi są zniszczyć, jeśli nie jest urządzony według ich zasad. Barbarzyńcy znaleźli się w pewnym momencie u bram Rzymu nie dlatego, że cesarstwo rzymskie - najlepiej rządzone państwo ówczesnego świata - nie uwzględniało ich w swoich planach ekspansji, nie budowało dróg i akweduktów. I nawet nie dlatego, że domagali się - i nie otrzymywali - ówczesnych uprawnień socjalnych, jakimi cieszyli się obywatele Wiecznego Miasta (chleb i igrzyska). Znaleźli się u bram Rzymu dlatego właśnie, że odrzucali tę cywilizację. A w miarę jak słabło cesarstwo, możliwości jego obalenia relatywnie ros-ły. Jest to zresztą doskonała lekcja poglądowa dla cywilizacji zachodniej, zagrożonej przez współczesnych barbarzyńców, a podgryzanej od wewnątrz przez zwolenników współczesnej wersji chleba i igrzysk (czyli państwa opiekuńczego).
Jest to prawda niezależna od rodzaju i obszaru terroru. Terror arabski jest terrorem wyrosłym na glebie religijnej. Ale już terror baskijski wyrósł na glebie nacjonalistyczno-ideologicznej. Kraj Basków jest najbogatszym regionem Hiszpanii i terroryści są tam - tak jak wszędzie - niewrażliwi na kwestie rozwoju gospodarczego, poziomu życia i podobne. Odizolowani od głównego nurtu, zamknięci na otaczające ich realia, dążą za pośrednictwem terroru do oderwania Kraju Basków i stworzenia tam marksistowskiej utopijnej republiki rad.
To klasyczny, rzec można, lewicowy mit o skuteczności "rzucania pieniędzmi w problem". Jak żadne programy pomocy międzynarodowej nie rozwiążą problemu terroryzmu, gdyż niewiele lub zgoła nic nie ma on wspólnego z biedą, tak rzucanie pieniędzmi (czy to w skali globalnej, czy lokalnej) nie rozwiąże żadnych innych problemów, których korzenie tkwią gdzie indziej.

Szkodliwa pomoc
Pieniądze nie rozwiążą więc także problemów ekonomicznych i społecznych, których źródła tkwią w obyczajowości i moralności. W koncepcji amerykańskich do goo-ders (amatorów dobrych uczynków) pieniądze miały pomóc matkom wychowującym samotnie dzieci (program AFDC). Wydawałoby się, że trudno znaleźć bardziej szlachetny cel. Tyle że możliwość bezterminowego otrzymywania zasiłków dokonała trudnych do wyobrażenia spustoszeń moralnych wśród czarnej młodzieży w USA. W społeczności czarnych dzieci urodzone poza małżeństwem były zjawiskiem znacznie częstszym niż wśród białych. Jeszcze częstszy w czarnej społeczności był brak alimentowania dzieci przez ojców - i to zarówno dzieci pozamałżeńskich, jak i pozostających przy matkach po rozpadzie małżeństwa.
Program AFDC zlikwidował ekonomiczne hamulce przed posiadaniem dzieci pozamałżeńskich, którymi w przeszłości przychodziło się opiekować, jednocześnie pracując i samotnie przebijając się przez życie. Równocześnie jednak zniszczył i tak słabe poczucie odpowiedzialności czarnych ojców za swe potomstwo. W połączeniu z ros-nącą swobodą obyczajową dało to porażający efekt. Udział dzieci pozamałżeńskich rósł do lat 90. prawie wśród wszystkich grup etnicznych, ale wśród czarnych Amerykanów wyniósł ponad dwie trzecie! W wielu takich rodzinach na początku lat 90. żyło już trzecie pokolenie nie wiedzące, co to praca. Jeśli bowiem samotna matka dostawała przez lata zasiłek z AFDC, a jej córka w wieku lat 16-17 również rodziła dziecko jako niezamężna, to wnuczka tej pierwszej wzrastała w rodzinie nie tylko nie znającej dziadka i ojca, ale też nie znającej pracy, bo kolejne pokolenie - jak to się określa w USA - "wzięło ślub z państwem opiekuńczym".
U źródeł tych dramatycznych deformacji tkwi słabość elementarnej komórki społecznej, jaką jest rodzina dwupokoleniowa, ze względu na brak takiej tradycji w społecznościach afrykańskich i słabe zakorzenienie niemałej części czarnej społeczności w wartościach społeczeństwa mieszczańskiego białych Amerykanów. W efekcie nie ma takich pieniędzy, które mogłyby tutaj zmienić coś na lepsze. Dlatego reforma systemu pomocy społecznej poszła w USA w innym kierunku: powiązania udzielanej pomocy z pracą społecznie użyteczną (prace na rzecz społeczności lokalnej) i stopniowo z rynkiem pracy. Warto o tym pamiętać, dyskutując o reformach czegokolwiek.

Więcej możesz przeczytać w 6/2002 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.