Trzecia izba

Dodano:   /  Zmieniono: 
W Polsce istnieją dwa parlamenty. Jeden tworzą Sejm i Senat, drugi nosi nazwę Komisji Trójstronnej ds. Społeczno-Gospodarczych
Należy zlikwidować albo parlament, albo Komisję Trójstronną

Zanim posłowie i senatorowie pochylą głowy nad projektami ustaw dotyczących szeroko pojętej gospodarki, najpierw debatują nad nimi przedstawiciele związków zawodowych i pracodawców w asyście reprezentantów rządu. Eksploatowanie mocno zwietrzałego mitu "zgody narodowej" i "konsultacji społecznych" zaowocowało utworzeniem instytucji nie tylko zbędnej, lecz wręcz szkodliwej, bo wypaczającej sens demokracji. Po to się wybiera parlament, żeby istotne dla obywateli decyzje były podejmowane właśnie przy ul. Wiejskiej w Warszawie, a nie na forum komisji, której członkowie nie ponoszą konstytucyjnej odpowiedzialności.

[ Do upadłego ] Komisja Pawlaka
"Zgoda, zgoda, a Bóg wtedy rękę poda!" - to zawołanie z Fredrowskiej komedii znalazło parodystyczne odbicie w historii Polski. "Rozmawiajmy jak Polak z Polakiem" - wołano w sierpniu 1980 r., kiedy społeczeństwo, czyli pracobiorcy, zawarło porozumienie z państwem, czyli pracodawcą. Porozumienia gdańskie nie dotyczyły tylko kwestii politycznych, lecz zawierały także zobowiązania socjalne, na przykład "zagwarantowania automatycznego wzrostu płac równolegle do wzrostu cen". Przerwane przez stan wojenny rozmowy Polaków pracobiorców z Polakami pracodawcami kontynuowano podczas obrad "okrągłego stołu", dotyczących zarówno kwestii politycznych, jak i gospodarczych. W ten sposób upolitycznione związki zawodowe zainicjowały tradycję "dogadywania się" z rządem ponad Sejmem i Senatem. I podtrzymywały tę tradycję siłą, bo po fali strajków w latach 1991-1992 Jacek Kuroń, minister pracy i polityki socjalnej, postanowił wciągnąć związki zawodowe w proces współdecydowania o gospodarce, podpisując w lutym 1992 r. "Pakt o przedsiębiorstwie państwowym w trakcie przekształceń". Metodę neutralizowania związków przez zgodę na zwiększenie ich wpływów przejął premier Waldemar Pawlak, który w lutym 1994 r. powołał Komisję Trójstronną. Teraz istnienie komisji zostało zagwarantowane odrębną ustawą, co prawnie sankcjonuje mit konsultacji.

Trójkabaret
Komisja od początku funkcjonowała na zasadach politycznego kabaretu. Gdy rządziła lewica, obrady komisji faktycznie bojkotowała "Solidarność". Gdy rządziła prawica, obrady oficjalnie bojkotowało OPZZ. W zasadzie więc w komisji spotykali się albo reprezentanci rządu popieranego przez posłów z OPZZ (a wówczas "Solidarność" manifestowała na ulicach), albo przedstawiciele rządu współtworzonego przez posłów z "Solidarności" (a wtedy demonstracje urządzało OPZZ). Aby było śmieszniej, trzecia strona "dialogu", czyli Konfederacja Pracodawców Prywatnych, reprezentowała głównie dyrektorów wielkich państwowych przedsiębiorstw, często partyjnych kolegów ministrów i związkowych posłów. Setki tysięcy przedsiębiorców prywatnych uzyskały prawo głosu dopiero po dokooptowaniu do komisji Polskiej Konfederacji Pracodawców Prywatnych oraz Związku Rzemiosła Polskiego.
Rozmowy w komisji były jałowe i obliczone na propagandowy efekt, co nie przeszkadzało w stopniowym przekształcaniu "trójnogu" w quasi-parlament.
W 1998 r. tylko w pięciu spośród trzynastu spraw, którymi zajmowała się komisja, chodziło o kwestie płac. Przez ostatnie lata związkowcy, pracodawcy i rząd wspólnie pocili się nad takimi "socjalnymi problemami", jak dodatki mieszkaniowe, funkcjonowanie NFI, podatek powodziowy, sytuacja nauki i szkolnictwa wyższego, zadłużenie służby zdrowia. Obecnie Marian Krzaklewski, który mimo przegranych wyborów nadal uczestniczy w kreowaniu polityki gospodarczej państwa, deklaruje: "Chcemy brać udział w przygotowaniu stanowisk do rozmów z Unią Europejską". Postuluje też wprowadzenie rekompensat dla osób najuboższych, dotkniętych oszczędnościami budżetowymi. W istocie komisja od początku funkcjonuje więc jako forum pobożnych życzeń.
[ Trójstronni ]

Gospodarka globalna kontra związkowcy
Silna pozycja Komisji Trójstronnej jest wyjątkiem nawet na tle zsocjalizowanej Europy, mającej długą tradycję korporacjonizmu. W Niemczech rząd tylko sporadycznie wtrąca się w pertraktacje między związkami a pracodawcami. Francuski odpowiednik Komisji Trójstronnej zajmuje się głównie kasami chorych, do których każda ze stron deleguje swoich przedstawicieli, oraz systemem wypłaty zasiłków dla bezrobotnych. We Włoszech negocjują z sobą pracodawcy i pracobiorcy. Dopiero gdy nie mogą dojść do porozumienia, zapraszana jest w roli arbitra strona rządowa. Niedawno prace komisji zakłócono, gdyż komunistyczne związki zawodowe oskarżyły premiera Berlusconiego o sprzyjanie pracodawcom skupionym w związku metalowców. Rzucone przez komunistycznych związkowców hasło strajku generalnego nie zostało jednak podjęte, a komisja porozumiewawcza coraz częściej postrzegana jest jako przeżytek.
W Holandii komisję tworzą pracodawcy, związkowcy i niezależni eksperci, którzy w ostatnich latach wspólnie doprowadzili do liberalizacji gospodarki, co pozwoliło zmniejszyć bezrobocie. Europejskie komisje mają raczej charakter konsultacyjny, rzadko są miejscem rozpatrywania związkowych postulatów, z reguły - w odróżnieniu od polskiego "trójnogu" - nie zajmują się opiniowaniem ustaw budżetowych. No i są raczej miejscem spotkań pracodawców i pracobiorców, bez udziału rządu. A i tak zaczynają być uznawane za relikt epoki wielkiego przemysłu. Wszak w globalizującym się świecie tracą znaczenie huty i kopalnie, za to coraz większą rolę odgrywają setki tysięcy kilkuosobowych, opartych na technologiach informatycznych firm, w których nie ma związków zawodowych i nikomu nie przychodzi do głowy pertraktowanie z rządem. "Jest moją intencją uczynić wszystko co możliwe, aby Komisja Trójstronna stała się instrumentem efektywnego dialogu społecznego" - ogłosił premier Leszek Miller. Po czym Jerzy Hausner, minister pracy i polityki społecznej, zagroził, że jeśli obradujący w komisji przedstawiciele OPZZ i "Solidarności" nie dojdą do porozumienia, bez ich akceptacji odeśle do Sejmu projekty nowelizacji kodeksu pracy. Po co zatem istnieje komisja jeśli nawet nie do końca dublująca parlament, to z pewnością stanowiąca swego rodzaju trzecią izbę? Czy po to, aby przypodobać się 71 proc. wyborców, którzy - wedle badań CBOS - uważają, że wszystkie ważne decyzje gospodarcze powinny być konsultowane ze związkami zawodowymi i pracodawcami?
Jeżeli Sejm jest reprezentantem koalicji i opozycji, pracobiorców i pracodawców, podobnie jak rolników, księży, bezrobotnych i wojskowych, to czemu służą przewlekłe, a przez to kosztowne obrady samych pracobiorców i pracodawców z udziałem rządu? Czy po to, aby hołubić mit konsultacji i podtrzymywać przy życiu związki zawodowe, których bastionami są zakłady rodem z odchodzącej epoki "węgla i stali"? Bo jeżeli mit jest tak cenny, wystarczy już tylko nieznacznie rozszerzyć uprawnienia "trójnogu", a Sejm i Senat - jako organy zbędne - rozwiązać. Precedensy były - dość przypomnieć Włochy za rządów Benita Mussoliniego. Z ziemi włoskiej do Polski?


Więcej możesz przeczytać w 10/2002 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.