Polskie żądło

Polskie żądło

Dodano:   /  Zmieniono: 
Dwadzieścia tysięcy Rambo - oto optymalny model naszej armii
 

Jeśli Polski nie stać na stworzenie stutysięcznej armii zawodowej, niech przygotuje dwudziestotysięczne siły szybkiego reagowania, potrafiące współdziałać z armiami NATO i wyposażone zgodnie ze standardami paktu - stwierdził George Robertson, sekretarz generalny NATO, podczas niedawnej wizyty w Warszawie. - Dwadzieścia tysięcy? - pytał z niedowierzaniem jeden z generałów. - Jeśli dwadzieścia tysięcy to za dużo, może być dziesięć tysięcy. Byleby coś się wreszcie zaczęło u was dziać - odparł chłodno Robertson.
Wojskowi traktują propozycję stworzenia dwudziestotysięcznej mobilnej armii jak herezję. - To czysty idiotyzm, równie dobrze może nas chronić dwudziestu Rambo - szydzi płk prof. Józef Marczak, szef Katedry Obrony Terytorialnej w Akademii Obrony Narodowej. - W kraju o takiej powierzchni jak Polska na wypadek wojny żołnierze powinni stanowić 10--13 proc. populacji - uważa płk Marczak. To by oznaczało, że Polska powinna mieć półmilionową armię, a więc liczniejszą niż w czasach, gdy byliśmy członkiem Układu Warszawskiego. - Małe mobilne armie mogą mieć raczej kraje graniczące tylko z państwami paktu. W naszym interesie jest utrzymanie wojska zdolnego do obrony terytorium Polski - przekonuje Bronisław Komorowski, były minister obrony narodowej.
[ Armia minimum ]
Armia mobilna
Tymczasem wielka armia wcale nie jest Polsce potrzebna. Zgodnie ze strategią NATO w razie zagrożenia winniśmy być zdolni do natychmiastowego przerzucania sił szybkiego reagowania (również poza granice kraju), zapewniając im wsparcie logistyczne. Siły te powstrzymywałyby ewentualnego agresora do czasu nadejścia sojuszniczej pomocy. Do takich zadań wystarczą jednostki desantowo-szturmowe liczące około 5 tys. żołnierzy i oficerów, wsparte jednostkami zwiadowczymi i dywersyjnymi na terenach przeciwnika (około 1200 żołnierzy i oficerów) oraz jednostkami specjalnymi typu Grom. Komandosi Gromu polowaliby na dowódców i VIP-ów na tyłach wroga, prowadząc jednocześnie działalność dywersyjną. Potrzebne byłyby też dwie, trzy brygady kawalerii powietrznej (3-4 tys. żołnierzy). Tego typu formacja powinna być wyposażona w śmigłowce z pociskami przeciwpancernymi. Powinna również zapewnić transport komandosów i żołnierzy na miejsce konfliktu.
W skład małej mobilnej armii wchodziłoby też trzy, cztery eskadry myśliwców oraz niewielkie siły morskie (łodzie podwodne, torpedowce, niszczyciele). W razie użycia broni chemicznej lub biologicznej na zapleczu stacjonowałby pułk chemiczny. W każdej chwili do akcji mogliby wkroczyć również żołnierze czerwonych beretów z Krakowa (część z nich wykorzystano by jako odwód dowództwa). Do celów dywersyjnych - wysadzania czy unieszkodliwiania okrętów - można by wykorzystać komandosów jednostki Formoza. Porządku i bezpieczeństwa strzegłaby żandarmeria wspólnie z siłami policyjnymi.

Armia amatorów
W ocenie ekspertów Kwatery Głównej NATO aż 90 proc. istniejących jednostek nie spełnia standardów paktu - nie dostosowaliśmy do norm sojuszu ani lotnisk, ani baz morskich. Polskie samoloty w większości nadal nie dysponują systemem identyfikacji "swój-obcy", a więc w razie ewentualnych walk mogłyby być rozpoznane jako nieprzyjacielskie i zestrzelone przez obronę przeciwlotniczą któregoś z państw NATO. Nie zdążyliśmy przygotować na czas wymaganej liczby myśliwców.
Ole Rassmusen, pułkownik duńskiej armii, który porównywał wydatki naszego wojska z armiami w Danii, Holandii i Hiszpanii, stwierdził, że wskutek błędów zarządzania finansami polska armia traci 15-17 proc. budżetu, czyli niemal 2,5 mld zł rocznie. Naszej armii i resortowi obrony pilnie potrzebni są menedżerowie. To menedżer, a nie polityk czy dowódca musi przeprowadzić inwentaryzację sił zbrojnych i policzyć koszty ich funkcjonowania (takich menedżerów zatrudnił w brytyjskiej armii George Robertson, gdy był ministrem obrony).

[ Wojciech Łuczak ] Wojciech Łuczak redaktor naczelny "Raportu"
W XXI wieku Polska powinna się zdecydować na armię całkowicie zawodową, złożoną z career oficers - nadterminowych i kontraktowych. Nowoczesna technika i nowoczesne systemy obronne, które chcemy zakupić i które polska armia powinna mieć, muszą być obsługiwane przez żołnierzy zawodowych. Niemożliwe jest, żeby nauczyli się tego żołnierze szkolący się przez kilka miesięcy. Zdecydowali się na to nasi sąsiedzi w Czechach. Optymalna byłaby stutysięczna armia dobrze wyszkolonych i wyposażonych w dobrą broń profesjonalistów. Z tego jedną trzecią powinny stanowić jednostki szybkie, lekkie, specjalne, to znaczy takie, którymi moglibyśmy się posłużyć zarówno w kraju, jak i za granicą. Takie siły można zbudować. Ich podstawę mogłaby stanowić 25. Dywizja Kawalerii Powietrznej. Trzeba by ją jednak rozbudować. Musimy również utworzyć jednostki umożliwiające zarówno przerzut drogą powietrzną i morską, jak i obsługę logistyczną naszych sił operujących za granicą. W przyszłości będą się liczyć środki transportu, środki łączności i wysoce wyspecjalizowane jednostki, które się tym sprzętem posługują i odpowiadają za jego stan techniczny.
Armia składaków
"Washington Post" ocenił, że polska dywizja pod względem wyszkolenia i siły ognia warta jest dwa razy mniej niż przeciętna dywizja natowska. Większość jednostek Wojska Polskiego - zgodnie z doktryną Układu Warszawskiego - rozmieszczona jest nadal przy naszych zachodnich granicach.
Mając do dyspozycji 3,5 mld dolarów rocznie, nie możemy utrzymywać wielkiej armii, bo tylko marnujemy środki, tracąc szanse na modernizację. Efekt jest taki, że polscy piloci w ciągu roku latają trzy razy krócej niż ich koledzy z NATO. Żołnierze jednostek pancernych ćwiczą sześć razy rzadziej i strzelają pięć razy mniej niż żołnierze innych armii paktu. Nawet spełniająca standardy sojuszu 25. Brygada Kawalerii Powietrznej w Tomaszowie Mazowieckim nie ma środków transportu. - Nikt nie pomyślał, że tego typu formacja do działań poza koszarami potrzebuje samochodów do przewozu amunicji, zaopatrzenia, mechaników - opowiada służący w tej jednostce kpt. Piotr Czarnecki. Czołgi z 10. Brygady Kawalerii Pancernej w Świętoszowie nie mogą prowadzić walki w nocy. Dla 18. Batalionu Desantowo-Szturmowego w Bielsku-Białej, wyjeżdżającego do Jugosławii, sprzęt ściągano z całej Polski. - Z trzech śmigłowców Sokół składamy części, żeby chociaż jeden mógł polecieć - przyznaje chorąży Jacek Wodiczko z 7. Batalionu Kawalerii Powietrznej w Tomaszowie Mazowieckim.
Tylko w armii nie liczącej kosztów i zarządzanej przez amatorów w mundurach możliwe jest prowadzenie działalności socjalnej i opiekuńczej na ogromną skalę, co powoduje podniesienie kosztów funkcjonowania co najmniej o 15 proc. Na przykład obsługa systemu emerytalnego dla byłych wojskowych pochłania ponad 21 proc. budżetu MON. Nadal w armii istnieją setki instytucji, które z obronnością nie mają nic wspólnego.
Wypowiedź George?a Robertsona można potraktować jako prowokację i ostateczne ostrzeżenie pod adresem Polski. Po co nam bowiem 175 tys. amatorów niezdolnych do działania i dysponujących kiepskim sprzętem, skoro znacznie lepiej będzie nas bronić 20 tys. dobrze uzbrojonych zawodowców? To oznaczałoby jednak prawdziwą "rzeź" dotychczasowych kadr armii - 40 tys. oficerów, ponad 30 tys. chorążych i 24 tys. podoficerów. Według "Washington Post", tylko co dziesiąty z nich ma przygotowanie zgodne z wymogami NATO. I to jest chyba główny powód blokowania reformy armii.

Więcej możesz przeczytać w 10/2002 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.