Mistrzostwa Europy to po mistrzostwach świata największa futbolowa impreza. Pod pewnymi względami nawet trudniejsza, bo pomijając Brazylię i Argentynę, najlepsze reprezentacje krajów Starego Kontynentu są zarazem najlepsze na świecie. O tym, jak trudno się wedrzeć do finałowego turnieju Euro, świadczy brak Anglii w tegorocznej szesnastce uczestników. Kiedy Polska miała piłkarzy najwyższej klasy, też nie potrafiła się przebić. Czasami brakowało szczęścia. Warto też pamiętać, że pula finałowa była mniejsza niż obecnie: przed 1980 r. skupiała tylko cztery drużyny, a później, do roku 1992, rywalizowało osiem.
Na szczęście okres rozczarowań i oczekiwania mamy już za sobą. Trzynastka nie okazała się feralna. Trzynaste podejście biało-czerwonych do Euro przyniosło wreszcie upragniony awans. W 1982 r. reprezentacja, w której grałem, zdobyła – pod wodza Antoniego Piechniczka – ostatni medal dla Polski. Wraz z wcześniejszym medalem drużyny niezapomnianego Kazimierza Górskiego są to dwa największe sukcesy naszej piłki. Minęło od tamtej pory ponad ćwierć wieku. Najwyższy zatem czas na nowe wyzwania, na nowych bohaterów.
Mam nadzieje, że Euro 2008 jeszcze bardziej zintegruje nasza społeczność piłkarską. Pozwoli odpocząć od tego wszystkiego, co ostatnio trapi polski futbol. Wszystkim nam należy się coś szczególnego, świątecznego, taki głęboki oddech Europą. Europa z coraz mniejszymi podziałami. Europa, której centrum przez cały czerwiec znajdzie się w dwóch pięknych alpejskich krajach – Austrii i Szwajcarii.
Mała refleksja osobista: mecz otwarcia zostanie rozegrany na stadionie św. Jakuba w Bazylei, mecz o złoty medal – na stadionie Ernsta Hampela w Wiedniu. Tak się składa, że właśnie na stadionie św. Jakuba wywalczyłem swój pierwszy europejski laur. Strzeliłem dla Juventusu Turyn gola, ustalającego na 2:1 wynik meczu z FC Porto w finale Pucharu Zdobywców Pucharów. Był to rok 1984. Trzy lata później piłkarze FC Porto zrekompensowali sobie wspomnianą porażkę, pokonując, też 2:1, Bayern Monachium w finale Pucharu Mistrzów. Wspominam o tym, ponieważ grali akurat na stadionie Ernsta Happela (wtedy Prater), a bramki strzegł Józef Młynarczyk, mój serdeczny druh z medalowej reprezentacji Polski z 1982 r. i Widzewa Łódź.
Tak się składa, że debiut Polski, ten nasz pierwszy raz, to jednocześnie debiut mojego przyjaciela (spędziliśmy w Juventusie piękne lata) – Michela Platiniego, jako prezydenta UEFA. Piękna postać, wręcz ikona Euro. Przed 24 laty zdominował turniej. Jako kapitan mistrzowskiej Francji i król strzelców. Z dziewięcioma golami do dziś jest rekordzistą w całej historii piłkarskiego Euro. Na Polaków podczas tych mistrzostw Europa będzie patrzeć szczególnie. Nie tylko na wybrańców Beenhakkera, na kibiców również – przede wszystkim jako na współgospodarzy Euro 2012. Wierzę, że jedni i drudzy nie zawiodą.
Na szczęście okres rozczarowań i oczekiwania mamy już za sobą. Trzynastka nie okazała się feralna. Trzynaste podejście biało-czerwonych do Euro przyniosło wreszcie upragniony awans. W 1982 r. reprezentacja, w której grałem, zdobyła – pod wodza Antoniego Piechniczka – ostatni medal dla Polski. Wraz z wcześniejszym medalem drużyny niezapomnianego Kazimierza Górskiego są to dwa największe sukcesy naszej piłki. Minęło od tamtej pory ponad ćwierć wieku. Najwyższy zatem czas na nowe wyzwania, na nowych bohaterów.
Mam nadzieje, że Euro 2008 jeszcze bardziej zintegruje nasza społeczność piłkarską. Pozwoli odpocząć od tego wszystkiego, co ostatnio trapi polski futbol. Wszystkim nam należy się coś szczególnego, świątecznego, taki głęboki oddech Europą. Europa z coraz mniejszymi podziałami. Europa, której centrum przez cały czerwiec znajdzie się w dwóch pięknych alpejskich krajach – Austrii i Szwajcarii.
Mała refleksja osobista: mecz otwarcia zostanie rozegrany na stadionie św. Jakuba w Bazylei, mecz o złoty medal – na stadionie Ernsta Hampela w Wiedniu. Tak się składa, że właśnie na stadionie św. Jakuba wywalczyłem swój pierwszy europejski laur. Strzeliłem dla Juventusu Turyn gola, ustalającego na 2:1 wynik meczu z FC Porto w finale Pucharu Zdobywców Pucharów. Był to rok 1984. Trzy lata później piłkarze FC Porto zrekompensowali sobie wspomnianą porażkę, pokonując, też 2:1, Bayern Monachium w finale Pucharu Mistrzów. Wspominam o tym, ponieważ grali akurat na stadionie Ernsta Happela (wtedy Prater), a bramki strzegł Józef Młynarczyk, mój serdeczny druh z medalowej reprezentacji Polski z 1982 r. i Widzewa Łódź.
Tak się składa, że debiut Polski, ten nasz pierwszy raz, to jednocześnie debiut mojego przyjaciela (spędziliśmy w Juventusie piękne lata) – Michela Platiniego, jako prezydenta UEFA. Piękna postać, wręcz ikona Euro. Przed 24 laty zdominował turniej. Jako kapitan mistrzowskiej Francji i król strzelców. Z dziewięcioma golami do dziś jest rekordzistą w całej historii piłkarskiego Euro. Na Polaków podczas tych mistrzostw Europa będzie patrzeć szczególnie. Nie tylko na wybrańców Beenhakkera, na kibiców również – przede wszystkim jako na współgospodarzy Euro 2012. Wierzę, że jedni i drudzy nie zawiodą.
Więcej możesz przeczytać w 22/2008 wydaniu tygodnika Wprost .
Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App Store i Google Play.