Bankructwo na zdrowie

Bankructwo na zdrowie

Dodano:   /  Zmieniono: 
Marek Dyduch, sekretarz generalny Sojuszu Lewicy Demokratycznej, zaproponował w kampanii wyborczej, by SLD po utworzeniu rządu "zawiesił gospodarkę rynkową"
Na szczęście rynek wygrał w Szczecinie z polityką

Marek Dyduch, sekretarz generalny Sojuszu Lewicy Demokratycznej, zaproponował w kampanii wyborczej, by SLD po utworzeniu rządu "zawiesił gospodarkę rynkową". Wprawdzie ta propozycja nie została oficjalnie wpisana do programu, ale ekipa Leszka Millera stara się ją realizować. Rząd chce, by to on, a nie rynek, ustalał kurs dolara. Rząd chce, by to on, a nie Rada Polityki Pieniężnej, decydował o podaży pieniądza. Rząd chce, by to on, a nie banki, decydował, komu udzielić kredytu. Rząd chciałby również, by to on, a nie reguły ekonomiczne, decydował o tym, które przedsiębiorstwa są dochodowe. To ostatnie zadanie w wypadku szczecińskiej stoczni na szczęście okazało się niewykonalne. Aż tylu pieniędzy do utopienia rząd nie zdołał zdobyć. Dzięki temu stocznia szybko upadła i jest to najlepsze, co mogło się zdarzyć. Po prostu rynek wygrał z polityką.
Upadłość stoczni oznacza zwolnienie wszystkich pracowników. Ponownie będą zatrudnieni ci, którzy pracowali bezpośrednio przy produkcji. Pozostali otrzymają odprawy. Okazało się, że na uruchomienie produkcji potrzeba nie 160 mln zł, lecz ponad 800 mln zł, których nie mają ani stocznia, ani minister gospodarki, ani Agencja Rozwoju Przemysłu. "Każdy dzień przynosi nowe trupy w szafie" - mówił rozdrażniony Jacek Piechota, minister gospodarki. Te trupy w szafie to kolejne informacje o rzeczywistej sytuacji finansowej stoczni bankruta.

Wzorcowa prywatyzacja bankruta
Już w 1992 r. Stocznia Szczecińska była bankrutem. Utraciła płynność finansową i nie obsługiwała swojego długu wobec banków, który wówczas wynosił 250 mln zł. Na bankach wymuszono postępowanie układowe, na mocy którego zrezygnowały one z odsetek, anulowały 30 proc. długów i przesunęły spłatę pozostałej części na 1999 r. Jednocześnie przystąpiono do prywatyzacji stoczni, wycenianej nominalnie na 70 mln zł (dziesięć milionów akcji po 7 zł), a faktycznie na 1 mln zł (akcje sprzedawano załodze i zarządowi po 10 gr). W ten sposób kosztem de facto banków (które umorzyły długi) powstało nie tylko olbrzymie przedsiębiorstwo prywatne zatrudniające 10 tys. osób, ale cała "grupa kapitałowa" .
Przez dziesięć lat zarząd stoczni informował nas o swoich sukcesach. Ostatnia taka informacja pochodzi z lutego tego roku, kiedy dowiedzieliśmy się, że w 2001 r. stocznia wypracowała 10 mln zł zysku. Wiadomość ta pozostawała w wyraźnej sprzeczności z rozpoczętymi jesienią ubiegłego roku zwolnieniami pracowników i faktem, że banki postanowiły wstrzymać dalsze kredytowanie stoczni. Tymi drobiazgami nowy rząd specjalnie się nie przejmował, mimo że skarb państwa miał w stoczni 10 proc. akcji i swojego przedstawiciela w radzie nadzorczej. Z początkiem marca tego roku stocznia postanowiła jednak wstrzymać produkcję i wysłać 6 tys. pracowników na przymusowe urlopy. Co gorsza, okazało się, że od czterech miesięcy stocznia nie reguluje rachunków za prąd (zakłady energetyczne zaczęły wstrzymywać dostawy energii). Jednocześnie upubliczniona została informacja o tym, że banki kategorycznie odmawiają dalszych kredytów. 1 kwietnia na wieść o dalszym przedłużeniu urlopów załoga stoczni rozpoczęła strajk.

Batman wkracza do akcji
W dobrych thrillerach w takich momentach na arenę wydarzeń wkracza Batman, Zorro lub Superman. 16 maja do akcji wkroczył minister Wiesław Kaczmarek i oświadczył, że podpisał umowę o wycofaniu się ze struktury własności grupy inwestorów prywatnych. "Skarb państwa - dodał -  zwiększy swój udział w Stoczni Szczecińskiej, przejmując udziały członków zarządu zakładu. W wyniku takiej interwencji skarb państwa mógłby ostatecznie posiadać ponad 50 proc. akcji stoczni".
Przejmując stocznię, państwo miało ratować nie tylko to przedsiębiorstwo. "Mamy pełną świadomość, co oznacza upadłość stoczni - wyjaśniał minister skarbu - To efekt domina. Upadłość nie dotyczy tylko 6 tys. stoczniowców, ale około 200 przedsiębiorstw będących w kooperacji, w skrajnym wypadku około 60 tys. ludzi pracujących w zakładach kooperacyjnych". O kosztach tego przedsięwzięcia mówiono mniej. Rychło okazało się, że zadłużenie stoczni wynosi 1,9 mld zł (400 mln zł wobec kooperantów i 1,5 mld zł wobec banków). Z wyliczeń wynika, że koszt ratowania jednego miejsca pracy wynosi 30 tys. zł.
Renacjonalizacja stoczni - prowadzona zresztą w sposób łamiący prawo - to byłoby po prostu upaństwowienie długu. Na dodatek bez rozeznania, czy stocznia może być dochodowa. Chyba że banki znowu podarowałyby stoczni jej długi. Państwo zainwestowałoby wtedy w cały interes tylko 40 mln dolarów pożyczki rozruchowej. Za dobrego wujka robiłyby banki, w których - jak mawia Andrzej Lepper - "pełno jest pieniędzy". Batman uratowałby "60 tys. miejsc pracy", w ogóle nie obciążając podatnika. Opowieści takie z trudem można sprzedać maluczkim.

Niewdzięczność banków
Milczenie banków jest znamienne. Na pozór wydaje się, że ratowanie stoczni to dobry interes. Zarząd stoczni informował (a rząd to potwierdzał), że ma prawomocne kontrakty na budowę 34 statków. A zatem banki, przejmując stocznie, mogłyby wyłożyć niewielkie kwoty i otrzymać całą zapłatę za ukończone statki. Okazało się, że banki do tej pory udzieliły 293 mln USD kredytów (plus odsetki) na zbudowanie 11 statków. Na ich dokończenie potrzeba jeszcze 237 mln USD. Sprzedać je można za 310 mln USD. Oznacza to, iż cały interes polega na tym, by wydać 530 mln USD, a zarobić 310 mln USD. Część banków, w tym jeden państwowy, postanowiła takiego interesu nie robić. I całkiem słusznie.
Misja Batmana zakończyła się fiaskiem. Warto jednak, by z tej nieudanej "akcji ratunkowej" wyciągnięto wnioski. Otóż gospodarki rynkowej nie da się zawiesić. Zagadnienie to studiuje się na Białorusi i rezultaty nie są zachęcające. Ratowanie jednego miejsca pracy opłacane jest utratą dwóch miejsc, które nie powstają w następstwie wysokich podatków, wysokich stóp procentowych itd.

Kozioł ofiarny
Do tragedii w stoczni być może by nie doszło, a na pewno jej rozmiary byłyby mniejsze, gdyby nie przekazano dużego przedsiębiorstwa paru osobom "za darmo", gdyby zarząd stoczni był uczciwy i sprawny, gdyby przedstawiciel skarbu państwa w stoczni wykonywał swoje obowiązki, gdyby minister skarbu interesował się powierzoną mu własnością. Osoby, które postępowały niewłaściwie, muszą ponieść konsekwencje. Ponad 2 mld zł nie mogą w gospodarce, ot tak, przepaść bez śladu. Można się jednak obawiać, że teraz zacznie się raczej szukanie kozła ofiarnego. Wyrzuci się zapewne dla przykładu prezesów banku, którzy "nie chcieli współpracować", a siedzieć pójdzie magazynier ze stoczni, bo pomylił się na kwicie "KW" o dwa czterdzieści, czym niewątpliwie naraził stocznię na duże straty.

Michał Zieliński

JACEK PIECHOTA
minister gospodarki

Upadłość to nie koniec stoczni. Jedna ze spółek, nie obciążona długami, rozpocznie produkcję. Im szybciej, tym lepiej. Ta wyzerowana spółka zostanie dokapitalizowana akcjami przez Agencję Rozwoju Przemysłu. Łatwiej byłoby ratować stocznię, gdyby nie odkrywane każdego dnia trupy w szafie. Ale winni tej sytuacji zostaną znalezieni i pociągnięci do odpowiedzialności. Zajmie się tym prokuratura w Poznaniu, by uniemożliwić jakiekolwiek naciski.

MACIEJ PŁAŻYŃSKI
szef Klubu Parlamentarnego Platformy Obywatelskiej

Rząd boleśnie się przekonał, czym się kończy nieodpowiedzialne rzucanie haseł politycznych. Składano obietnice bez pokrycia, nie wiedząc, jaka jest realna sytuacja. Niepotrzebnie rozbudzono nadzieje stoczniowców. A przecież nie ma nic gorszego niż zawiedzione nadzieje ludzi.

JERZY JASKIERNIA
przewodniczący Klubu Parlamentarnego SLD

Przypadek stoczni szczecińskiej powinien być sygnałem ostrzegawczym dla wszystkich: władzy, menedżerów innych spółek skarbu państwa, związków zawodowych i samych pracowników. Okazało się, że wolnego rynku nie da się przechytrzyć. To powinna być nauczka. Trzeba teraz jasno powiedzieć, że rząd ma ograniczone możliwości interwencji i nie będzie przejmował odpowiedzialności za zagrożone bankructwem zakłady. To mogłoby zanegować cały proces prywatyzacji.

JANUSZ GAJEK
przewodniczący Komitetu Protestacyjnego Stoczniowców

Wniosek o ogłoszenie upadłości stoczni przygotował zarząd stoczni i holdingu. Naszego podpisu pod tym nie ma. Zresztą teraz wszystko zależy od decyzji sądu. W poniedziałek, gdy przejrzymy wszystkie dokumenty i przekonamy się, czy i kiedy ludzie dostaną pieniądze oraz ilu z nas wróci do pracy, podejmiemy decyzję o dalszym przebiegu protestu.

LECH KACZYŃSKI
prezes Prawa i Sprawiedliwości

Nie wiem, po co rząd deklarował, że przejmie stocznię i rozwiąże jej problemy. Tego nie wolno obiecywać ludziom, skoro potem nie można dotrzymać słowa. Stoczniowców łudzono nadzieją, że ich firma zostanie przez rząd uratowana. Oceniam takie działanie jako skrajnie nieodpowiedzialne.

Więcej możesz przeczytać w 25/2002 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.