Nie bedzie śledztwa ws. podsłuchiwania Macinkiewicza

Nie bedzie śledztwa ws. podsłuchiwania Macinkiewicza

Dodano:   /  Zmieniono: 
Wobec "braku cech przestępstwa" prokuratura odmówiła wszczęcia śledztwa w sprawie domniemanego zlecenia w grudniu 2005 r. przez prezydenta-elekta Lecha Kaczyńskiego podsłuchiwania ówczesnego premiera Kazimierza Marcinkiewicza.

Kazimierz Marcinkiewicz nie chciał komentować decyzji sądu. Stwierdził, że "nie udziela publicznych wypowiedzi".

Rzeczniczka Prokuratury Okręgowej w Warszawie Katarzyna Szeska powiedziała, że po przeprowadzeniu postępowania sprawdzającego prokuratura postanowiła w środę odmówić śledztwa "w sprawie podejrzenia przekroczenia uprawnień przez prezydenta- elekta, poprzez zlecenie założenia podsłuchu prezesowi Rady Ministrów".

Roboczą podstawą postępowania był art. 231 Kodeksu karnego, który stanowi, że funkcjonariusz publiczny, który - przekraczając uprawnienia lub nie dopełniając obowiązków - działa na szkodę interesu publicznego lub prywatnego, podlega karze pozbawienia wolności do lat trzech. Za podżeganie odpowiada się tak samo jak za samo przestępstwo.

"Ustalono, że zdarzenie nie zawierało znamion występku z art. 231 kk ani też z żadnego innego czynu zabronionego" - oświadczyła Szeska. Nie podała żadnych szczegółów, "bo postanowienie jest nieprawomocne, a jego treść nie jest znana pokrzywdzonemu". Marcinkiewicz może się odwołać od tej decyzji.

W majowym wywiadzie dla "Dziennika" Marcinkiewicz mówił, że Lech Kaczyński chciał wykorzystać służby specjalne przeciw niemu, wówczas urzędującemu premierowi i prosił o to ówczesnego p.o. szefa ABW Witolda Marczuka. Marczuk miał odmówić prezydentowi- elektowi, ale miał sporządzić notatkę z rozmowy z nim. Marcinkiewicz dawał do zrozumienia, że prezydent "zrobił to dla swojego brata", gdyż zawsze chciał, by to on był szefem rządu.

Tego samego dnia wieczorem Marcinkiewicz zmienił swe oceny i oświadczył, że "nie było polecenia, tylko koleżeńska rozmowa, propozycje na temat zbierania materiałów".

Prezydent nigdy nikogo nie namawiał do nielegalnych działań; cała ta sprawa jest "wyssana z palca" - tak o zarzutach mówił minister w Kancelarii Prezydenta RP Michał Kamiński. "Rozmawiałem z prezydentem; pan prezydent jest przede wszystkim oburzony, ponieważ nigdy - i to bardzo wyraźnie podkreśla również gen. Marczuk - pan prezydent nigdy nikogo nie namawiał do nielegalnych działań" - powiedział Kamiński. Pytany o notatkę Marczuka, Kamiński odparł: "mogę się założyć, że nie zostanie znaleziona, bo nie ma takiej notatki".

Zarzutom zaprzeczył też sam Marczuk. Prezes PiS Jarosław Kaczyński ocenił doniesienia Marcinkiewicza jako "całkowicie bezpodstawne" i "kłamliwe".

Minister sprawiedliwości Zbigniew Ćwiąkalski mówił wtedy, że jeśli Marcinkiewicz kłamie, mógłby za to odpowiedzieć. Dodawał, że prokuratura przesłucha Marcinkiewicza w pierwszej kolejności; wystąpi też o domniemaną notatkę Marczuka.

"Marcinkiewicz był legalnie sprawdzany jako kandydat na premiera i informacje na temat wyników tego sprawdzenia trafiły zgodnie z art. 18 ustawy o ABW do prezydenta Kwaśniewskiego" - podawała "Gazeta Wyborcza". Według "GW", jeśli o takie materiały na temat Marcinkiewicza Kaczyński miał prosić Marczuka, to szef ABW musiał mu odmówić, bo Kaczyński jako prezydent-elekt nie miał prawa ich dostać, dopiero po zaprzysiężeniu (wtedy obejmuje się formalnie urząd prezydenta).

Prokuratura Okręgowa w Warszawie - na zlecenie Prokuratury Krajowej - prowadziła od maja postępowanie sprawdzające co do zarzutów b. premiera. Zgodnie z prawem, postępowanie sprawdzające kończy się albo wszczęciem formalnego śledztwa - jeśli prokuratura uzna, że zachodzi uzasadnione prawdopodobieństwo przestępstwa - albo odmową tego. Wiadomo, że prokuratura przesłuchała Marcinkiewicza.

pap, em, ab