Orzeł i reszta

Dodano:   /  Zmieniono: 
The Times i Wprost wzdłuż dawnej żelaznej kurtyny

Roger Boyes ("The Times") i Piotr Cywiński ("Wprost")
od 25 lat specjalizują się w problematyce Niemiec i integracji europejskiej. Obecnie akredytowani w Berlinie - przy rządzie i parlamencie Niemiec. W czasie upadku żelaznej kurtyny Boyes był korespondentem "The Times" w Warszawie, a Cywiński wysłannikiem "Wprost" w Bonn. Boyes jest autorem kilku książek, m.in. "Prezydent obnażony" o Lechu Wałęsie.

Od Szczecina nad Bałtykiem po Triest nad Adriatykiem zapadła na naszym kontynencie żelazna kurtyna" - tak określił rozdarcie Europy po II wojnie światowej brytyjski premier Winston Churchill w przemówieniu z 1946 r. w Fulton. Dziś wieżyczki wartownicze dzielące Wschód i Zachód są zburzone - Europa znajduje się w przededniu zjednoczenia. Jak bardzo oddaliły się od siebie przez lata komunizmu państwa Wschodu z zachodu Starego Kontynentu? Czy homo sovieticus wciąż żyje? Czy Zachód pacyfikuje Wschód? Jakie są uprzedzenia, stereotypy, obawy i nadzieje związane z rozszerzeniem Unii Europejskiej? Doświadczeni dziennikarze Piotr Cywiński z "Wprost" i Roger Boyes z "The Times" szukają odpowiedzi na te pytania podczas wspólnej wyprawy wzdłuż dawnej żelaznej kurtyny. W tym numerze "Wprost" i w jednym z najbliższych wydań "The Times" relacja z pierwszego etapu podróży: z Polski

Prasa jest nieobiektywna. Nie mam nic do panów osobiście, ale czy napiszecie dokładnie, co powiem? Rozmowa z dawnym liderem szczecińskiej "Solidarności" Marianem Jurczykiem zaczyna się od jego zastrzeżeń. Przyrzekamy zgodnie, że nie wypaczymy wypowiedzi. Wchodzimy do budynku administracyjnego opustoszałej stoczni... - 172 polskie gazety przeszły w obce ręce, czy one reprezentują nasze interesy? - pyta z obawą Jurczyk. Dla Rogera Boyesa to niezrozumiały argument: "Times" należy do Ruperta Murdocha, ale berliński korespondent ukazującego się w Wielkiej Brytanii dziennika nie sądzi, by właściciel gazety załatwiał dzięki niej australijskie interesy i był nieobiektywny.

Polska umiera, unia się rozleci
Co oznacza dla Mariana Jurczyka upadek żelaznej kurtyny i planowane rozszerzenie Unii Europejskiej? - Polska umiera i za kilka lat zniknie z mapy Europy, pada zdecydowana odpowiedź. Były przywódca związkowców sypie zarzutami jak z rękawa: z Zachodu mamy amoralne filmy, narkomanię, eutanazję i nieokiełznany kapitalizm, który wysysa z ludzi krew. Jeden z byłych liderów "Solidarności", przez pewien czas senator i prezydent Szczecina, znów wchodzi na barykady. Dziś jest członkiem Ogólnopolskiego Komitetu Protestacyjnego, który skupia ponad dwieście zakładów. O co chce walczyć? - O zatrzymanie wyprzedaży Polski, zbadanie nieprawidłowości i zmuszenie rządu, by reprezentował interesy narodu. Władza musi czuć na plecach oddech ludzi pracy - słyszymy.
Początkową, proeuropejską euforię w Szczecinie zdusił nie tylko problem stoczniowców, którzy znów wyszli na ulice z transparentami. Jak donosi lokalna prasa, w mieście odnotowano ponad 80 wypadków oszukania polskich firm przez ich niemieckich partnerów, głównie z branż budowlanej, dziewiarskiej i drzewnej. Liczbę strat szacuje się na 2 mln euro. Ale za upadłość stoczni w Szczecinie nijak nie da się obwinić Niemców. - Zarząd ich okradł i tysiące stoczniowców ma teraz pójść na bruk? Gdzie jest opiekuńcza rola państwa? - pyta Jurczyk, nie kryjąc złości.
Paradoksalnie, zakład, który 21 lat temu rozpoczął walkę z komunistami o lepszą przyszłość, padł ofiarą swego zwycięstwa. Stocznia - tak niedawno szczycąca się zleceniami na 1,2 mld dolarów - musiała ogłosić plajtę. To ostatni symbol "Solidarności" poddany rozparcelowaniu. Marian Jurczyk "nie chce się temu przyglądać z obojętnością". Sympatie kombatanta ruchu związkowego leżą teraz "po stronie kolegi Andrzeja Leppera, Samoobrony i Ligi Polskich Rodzin". - Jestem starszym człowiekiem, ale jeszcze za mego życia unia się rozleci, zobaczycie! - przepowiada na odchodne.

Kupujcie naszą ziemię!
- To więcej niż eurosceptycyzm, dla Jurczyka wystąpienie przeciw unii to wręcz moralny imperatyw - podsumowuje w samochodzie Roger Boyes. Dyskutujemy o pojęciu homo sovieticus. Boyes, który za młodu był korespondentem w Moskwie i Warszawie, rozumie to określenie. Jego rodacy - jak twierdzi - nie rozumieją, bo "nie pojmują zmian w mentalności ludzi wyrosłych w komunizmie". Roger zastanawia się, jak głębokie są antyunijne nastroje. By odpowiedzieć na to pytanie, jedziemy do Zielnowa, gdzie znajduje się gospodarstwo superpopulisty Leppera.
We wsi wyróżniają się tylko dwa domy: przywódcy Samoobrony i budynek sąsiedni. Prowadzi do nich wąska asfaltowa droga. Jak nam później powiedziano, "załatwiona przez pana posła". Okna domu Leppera wychodzą na żelazny krzyż, który ufundował mieszkańcom tej małej osady. Reszta to obraz nędzy i rozpaczy. Rozczarowanie Rogera jest podwójne: spodziewał się ujrzeć wzorową wieś, ze zwartą wspólnotą zwolenników Leppera, a zobaczył walące się chaty i ludzi bez zajęcia, smętnie patrzących na nasz samochód. Myślał też, że z powodu niemieckich tablic rejestracyjnych zostaniemy przyjęci z niechęcią, może wręcz wyproszeni. Tymczasem, gdy w jednym z domostw podaliśmy się za osoby zainteresowane kupnem gruntu, starsza kobieta i jej mąż wyraźnie się ucieszyli. Całkowicie odrzucali filozofię Leppera. - Jasne, że jesteśmy gotowi dla panów pracować - mówi kobieta. - Może i dla mnie znajdzie się robota? - pyta jej małżonek z częś-ciowo sparaliżowaną ręką.
- To dobry czas dla demagogów. Ludzie stracili poczucie bezpieczeństwa i pójdą za każdym, kto im coś obieca. Komunizm oduczył ich własnej inicjatywy, a wyrobił nawyk czekania na to, co da państwo - mówi Edward Andryszczuk, od 1998 r. radny z pobliskiego Darłowa. Tu mają Leppera za pomyleńca, ale w kraju znajduje on poparcie i może narozrabiać - komentuje. Radny Andryszczuk zarabia, wożąc turystów i dzieci do szkoły swym granatowym busem. - Kokosów nie mam, ale spokojny byt potrafię sobie zapewnić.

Koniec czasu improwizacji
Wracamy do Szczecina. Na granicy w Lubieszynie rzuca się w oczy szyld z nazwiskiem Maruszewski. - To cały klan. Tu wszystko należy do Maruszewskich: ten wielki targ pod dachem, salon BMW i ten drugi, stacja benzynowa i grunty. Nawet drogi nikt tu nie zbuduje bez zgody któregoś z Maruszewskich - mówi handlarz warzywami. Jedni im zazdroszczą i złorzeczą, inni podziwiają za wykorzystanie szansy otwarcia Polski na Zachód.
- Próbowaliśmy z synem różnych rzeczy, ale chwyciło dopiero to - mówi Jakub Piotrowski w pawilonie z meblami kuchennymi firmy Topik. Nasze kuchnie stoją dziś w domach od Berlina po Bawarię. Za 2-4 tys. euro załatwiamy wszystko: produkcję szafek, zakup i dopasowanie dowolnie wybranych urządzeń, jak lodówki, zmywarki itp. W Niemczech za kuchnie o tak wysokim standardzie trzeba wyłożyć nawet trzy razy tyle - zachwala. Spółka T. Szewc & P.J. Piotrowski oprócz wytwórni w Kostrzynie ma filie w Szczecinie, Chojnie i Osinowie Dolnym. Piotrowski pokazuje gruby zeszyt pełen zleceń. - Na ich realizację trzeba czekać kilka tygodni - mówi z dumą.
- Może niektórym idzie nieźle, ale ogólnie nie jest dobrze - kręci głową kierownik bazaru Andrzej Czwojdrak. Funkcję tę pełni od czterech lat. Kiedyś miasto zarabiało z targowiska "tylko na placowym" 3 mln zł rocznie, a w tym roku "jeśli dobijemy do dwóch milionów, to będzie sukces". Z 960 stanowisk już 180 jest pustych. - Na tym parkingu dawniej stało do 1500 aut, teraz nie więcej niż 400. Wprowadzenie euro, kryzys w RFN i podwyżki spowodowały, że kupno wielu rzeczy Niemcom już się nie opłaca. Ten bazar się kończy - ubolewa Czwojdrak.
Kramarze w Słubicach i Zgorzelcu czują, że czas improwizacji mija. - To kawałek normalności. Był czas, że ci ludzie zarabiali, ale wymagania rosną, a wraz z wtapianiem się Polski w Europę zrównują się ceny i dla zapewnienia godziwej egzystencji muszą wymyślić coś nowego - stwierdza Roger.
24-letnia Violetta Kijok sprzedaje na przygranicznym bazarze biustonosze. Do pracy dojeżdża z Mieszkowic. Po pracy jeździ do Szczecina, gdzie studiuje na WSH pedagogikę resocjalizacyjną.
- Przecież wiecznie nie da się żyć z enerdowskiej biedy i różnic w poziomach rozwoju Polski i Zachodu - tłumaczy. Roger pyta ją o pojęcie "żelaznej kurtyny".
- A co to takiego? - pyta. Tak samo reaguje młody fryzjer Hubert Brzostowski. Gdy weszliśmy do jego salonu Friseur w baraku, wziął nas za klientów. - Schnei-den (strzyżenie)? - zapytał. Po wyjaśnieniu, o co nam chodzi, chętnie podejmuje rozmowę. - Jesteśmy dobrymi i tanimi fachowcami, ale czasy się zmieniają. I nam, i Niemcom rosną wymagania. Do "budki" przychodzi ich coraz mniej, za to do naszego zakładu w mieście coraz więcej. Któregoś dnia ją zlikwidujemy, a granica dobrobytu pewnie znajdzie się na granicy z Ruskami - pokpiwa.

Zagłębie fryzjerskie
W Osinowie Dolnym strzyżone są wyłącznie niemieckie głowy. Powstało tu całe "zagłębie" fryzjerskie. Mieszkanki pogranicza i Berlina, prócz dobrego samopoczucia z korekty wyglądu, wywożą mięso, wolne od pestycydów warzywa, pieczywo, a nawet ziemniaki. - Bo polskie kartofle smakują jak miód, a nasze jak "pappmasse" - żartuje Katherina Velten z Bernau. Nad okolicą góruje zrywający się do lotu kamienny orzeł, odsłonięty w tysięczną rocznicę zwycięstwa Mieszka I nad Teutonami w 972 r. pod Cedynią. Jego sylwetka widoczna jest w Niemczech z daleka.
Pytamy trójkę niemieckich nastolatków, jakie znaczenie ma dla nich ten pomnik. - Żadne, wzrusza ramionami jeden z nich. - Na mozaice na dole polscy rycerze są biali, a Niemcy czarni. Jedynie nasze konie szczerzą białe zęby - ironizuje drugi. I dorzuca: - To w końcu tylko historia, nic więcej... Schodząc po schodach do auta, Roger Boyes zagaduje: - Czy podczas odsłony tego monumentu myślałeś, że kiedyś spotkasz Niemców, którzy przyjadą tu ściąć włosy, a może nawet się osiedlić? Masz wrażenie, że - jak mówił Jurczyk - Polska umiera?


Więcej możesz przeczytać w 32/2002 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.