Hrabina Karla

Dodano:   /  Zmieniono: 
Karolina Lanckorońska 1898-2002
Przyjaciele mówili na nią "Karla", znajomi - "pani profesor". "Hrabina" nie wchodziła w grę - konstytucja marcowa w 1921 r. zniosła tytuły, więc hrabiowski status przestał dla niej istnieć. "Kardynał Sapieha nie był dowcipny - mawiała. - Jak wszyscy Sapiehowie zresztą. Ale jedno mu się udało. W latach trzydziestych opowiadał: Przyjeżdżam do Wenecji, idę na plac Świętego Marka, a tam Karla Lanckorońska. Gdy ją tylko spostrzegły gołębie, od razu zaczęły szybciej latać".
Zmarła kilka dni temu w Rzymie Karolina Lanckorońska (przeżyła 104 lata). Swój talent, energię i majątek oddała dwóm pasjom: miłości do ojczyzny i polskiej nauce. Urodziła się w Wiedniu jako córka wielkiego ochmistrza cesarskiego (na dworze Franciszka Józefa) i mecenasa sztuki Karola Lanckorońskiego, spokrewnionego z najpotężniejszymi rodami szlacheckimi dawnej Rzeczypospolitej, oraz Małgorzaty von Lichnowsky z prusko-śląskiej rodziny arystokratycznej.

Przewodniczka brygadiera Piłsudskiego
Podczas I wojny światowej pracowała w szpitalu założonym przez ojca, opiekując się rannymi polskimi żołnierzami. Z nabożną czcią kultywowała legendę brygadiera Piłsudskiego: przychodził do jej domu na długie rozmowy, a Karolina cieszyła się, że może go prowadzić na salony. "Gdyby była chłopakiem, uciekłaby do legionów" - mawiał jej ojciec.
Choć po odzyskaniu niepodległości przez Polskę nie osiedliła się od razu w kraju, była lojalną obywatelką Rzeczypospolitej, dbała o rodzinny majątek Lanckorońskich w Rozdołach na kresach wschodnich. Austria była dla niej tylko drugą ojczyzną. W Wiedniu ukończyła prywatne gimnazjum, po czym poświęciła się studiowaniu historii sztuki. Zamiłowanie odziedziczyła po ojcu, znakomitym kolekcjonerze. Opublikowała kilkadziesiąt artykułów w różnych językach, wykładała na uniwersytetach we Lwowie i Genewie. Jej ulubionym artystą był Michał Anioł - poświęciła mu swój doktorat obroniony na Uniwersytecie Wiedeńskim w 1926 r. Jako stypendystka i bibliotekarka Stacji Naukowej Polskiej Akademii Umiejętności w Rzymie prowadziła przez kilka lat badania nad barokiem. Zaowocowało to później rozprawą habilitacyjną złożoną we Lwowie w 1936 r. (była pierwszą w Polsce kobietą mającą habilitację z historii sztuki).

Narzeczona hrabiego Raczyńskiego
Miała zostać żoną Edwarda Raczyńskiego, ale kiedy przyszły prezydent na uchodźstwie postanowił zająć się dyplomacją, porzuciła plany małżeńskie i skoncentrowała się na pracy na Uniwersytecie Lwowskim. W tym samym czasie przejęła po zmarłym ojcu podlwowski majątek Komarno. Tam zastał ją wybuch II wojny światowej. Była świadkiem aresztowań polskiej inteligencji i wywózek w głąb ZSRR. To we Lwowie złożyła przysięgę i stała się żołnierzem Związku Walki Zbrojnej, a następnie Armii Krajowej. W połowie 1940 r. znalazła się w Generalnym Gubernatorstwie, w Krakowie, gdzie współpracowała z Radą Główną Opiekuńczą i PCK. Służbę w podziemnym wojsku oraz pobyt w więzieniach i obozie koncentracyjnym w Ravensbrück opisała we "Wspomnieniach wojennych" (w 2001 r. ukazały się nakładem wydawnictwa Znak).
W maju 1942 r. w Kołomyi została za to aresztowana przez gestapo. Jej główny prześladowca, oficer SS Kruger sprawił, że wydano na nią wyrok śmierci. Karolina Lanckorońska została zamknięta w katowni gestapo w Stanisławowie. Dzięki interwencji włoskiej rodziny królewskiej u Himmlera anulowano wyrok śmierci na nią i skierowano do obozu koncentracyjnego w Ravensbrück. Kolejna interwencja, tym razem prezesa Międzynarodowego Czerwonego Krzyża prof. Carla Burhardta, doprowadziła do jej zwolnienia z obozu w kwietniu 1945 r. Po raz drugi w życiu znalazła się we Włoszech. Co miesiąc dostawała tam niemiecką rentę za Ravensbrück, choć co roku niemieccy urzędnicy wymagali zaświadczenia, że jeszcze żyje. W całości przekazywała te pieniądze na cele charytatywne. Ostatnio dla Polaków mieszkających na Białorusi.
Generał Władysław Anders poprosił ją (a raczej ona sama to na nim wymogła) o zorganizowanie wyższych studiów na włoskich uniwersytetach dla prawie 1500 swoich żołnierzy, którzy nie chcieli wracać do komunistycznej Polski. Zadanie nie było łatwe, gdyż urzędujący wtedy w Rzymie ambasador Polski prof. Stanisław Kot, znany Lanckorońskiej ze Lwowa, robił wszystko, by do tego nie doszło. Przedwojenne znajomości oraz przyjazne podejście polityków z włoskiej Chrześcijańskiej Demokracji umożliwiły jej osiągnięcie celu. Polscy studenci-żołnierze mogli rozpocząć naukę na uczelniach w Rzymie, Bolonii, Padwie, Mediolanie i Turynie, a ona - dzięki funduszom pozostawionym przez Andersa - otoczyła ich opieką i pomocą materialną.

Życie dla Polski
Całe powojenne życie, z wyjątkiem krótkich pobytów w Anglii i Szwajcarii, związała z ukochanym Rzymem. Pod koniec 1945 r. wraz z księdzem prałatem Walerianem Meysztowiczem i innymi polskimi uczonymi pozostałymi na emigracji założyła Polski Instytut Historyczny, który do dziś prowadzi działalność wydawniczą i naukową. Opracowywała i wydawała materiały źródłowe do historii Polski, zebrane w archiwach Europy Zachodniej. Dla tego celu porzuciła własną karierę naukową.
Po śmierci bezdzietnego rodzeństwa (siostry Adelajdy i brata Antoniego) została ostatnią dziedziczką rodu Lanckorońskich z Brzezia. Cały swój majątek przeznaczyła na utrzymanie polskich instytucji kulturalnych na emigracji. Dzięki jej zabiegom i ofiarności zapewniona została materialna egzystencja Bibliotece Polskiej w Paryżu, najstarszemu polskiemu księgozbiorowi emigracyjnemu. Powołana z jej inicjatywy (w 1967 r.) Fundacja Lanckorońskich z Brzezia fundowała stypendia dla naukowców z kraju. Programy te koordynuje obecnie Polska Akademia Umiejętności w Krakowie.

Nic takiego nie zrobiłam!
W 1994 r. podarowała odziedziczoną po ojcu, bezcenną kolekcję obrazów i innych dzieł sztuki zamkom królewskim na Wawelu i w Warszawie. Najpierw prezydent Lech Wałęsa, a potem Aleksander Kwaśniewski próbowali wręczyć jej order Orła Białego, lecz trzykrotnie odmawiała. "Nic takiego nie zrobiłam - mówiła. - To zbyt wielkie dla mnie wyróżnienie. Nagradzać orderem za obrazy? To dopiero byłaby obraza!". Uważała swą kolekcję za własność Rzeczypospolitej w depozycie u jej rodziny. "To nie był dar - mawiała - to był przekaz".
"Żyła w trzech stuleciach, ale jej świadomość nie oddzielała tego, co było w XVI wieku, od tego, co działo się w XX wieku. W niej wyrażała się ciągłość i jedność Polski i polskości" - mówi jeden z jej rzymskich znajomych. Powinna spocząć na krakowskiej Skałce, ale sama chciała być pochowana w polskiej kwaterze na rzymskim cmentarzu Prima Porta.




JarosŁaw Reszczyński
były konsul RP w Rzymie
Nigdy nie pozwalała, by ktoś przychodził do niej - dopóki mogła, to ona przychodziła do urzędu. W 1993 r. była w konsulacie, podpisywała coś związanego z Polską Akademią Umiejętności. Właśnie dostałem z MSZ nowe polskie paszporty z orłem w koronie. To nie była kobieta, która okazywałaby uczucia, sentymenty czy słabości. Twarda, racjonalna, bezwzględna dla siebie. A wtedy aż zaniemówiła z wrażenia. Następnie ze łzami w oczach i ściśniętym gardłem powiedziała: "Doczekałam. A tylu nie doczekało. Anders nie doczekał. Raczyński nie doczekał". Potem ucałowała orła i powiedziała: "Ten będzie mój". I był. Następnego dnia zawiozłem paszport do jej domu. Oczywiście zrobiłem to wbrew przepisom, które wymagały potwierdzenia obywatelstwa, korespondencji z krajem. Wobec niej to byłaby jednak podłość. Jeśli nie ona, to kto miałby prawo mieć polskie obywatelstwo? Nikt nie był bardziej Polakiem niż ona. Nie miała paszportu PRL - używała paszportu nansenowskiego. Nie chciała słyszeć o innym obywatelstwie niż polskie, chociaż bardzo utrudniało jej to życie: miała problemy nawet z uzyskaniem prawa pobytu. Wystarczyło pytanie, dlaczego nie przyjęła innego obywatelstwa, by uznawała, że pytający nie jest godny rozmowy. Gdy wypełniałem za nią kwestionariusz, przy nazwisku panieńskim matki - Margareta Lichnowsky - powiedziała "bez von", choć to była jedna z bogatszych i starszych rodzin czesko-prusko-austriackich. Coś mi się przypomniało i zapytałem, czy to nie księciu Lichnowskiemu była dedykowana sonata "Patetyczna" Beethovena. Odpowiedziała z naturalną prostotą: "Tak, mój dziadek przez dłuższy czas go utrzymywał". Po czym poprawiła się: "Nie, to był pradziadek".
Więcej możesz przeczytać w 36/2002 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.