Żądło Ameryki

Dodano:   /  Zmieniono: 
Marines zapraszają Husajna do piekła

To przedsionek piekła - mówi "Wprost" generał brygady Joseph J. McMenamin, dowódca Parris Island, jednego z dwóch ośrodków szkoleniowych amerykańskich marines. - Ci żołnierze to elita elit - przedstawia swoje "diabły", które nie boją się bin Ladena ani Saddama. Boją się jedynie swojego generała.

Jeden za wszystkich
Dwóch wyczerpanych rekrutów czołga się przez kałuże, a za nimi kolejna para dźwigająca trzydziestokilogramowe skrzynki z piaskiem. Ostatni ubezpiecza drużynę od tyłu. Gdy cichnie karabin maszynowy, drużyna podrywa się do biegu. Znów słychać strzały. Wszyscy padają w błoto.
- Marine nigdy nie zostawia drugiego marine, wracaj po kolegę - wydziera się jeden z instruktorów. Rekrut czołga się z powrotem do miejsca, gdzie został jego kompan. W otoczonym słonym bagnem ośrodku szkoleniowym amerykańskiej piechoty morskiej na Parris Island trwa właśnie czterdziesta godzina crucible, czyli decydującego egzaminu dla rekrutów chcących się stać marines. Kandydaci na "diabłów" mają za sobą między innymi nocny marsz, czterdziestomilowy bieg, walkę wręcz, pokonywanie ścian i zasieków. Kto przetrwa, zasłuży na zaszczytne miano marine.
Marines to prawdziwa armia w armii. Tylko te oddziały składają się zarówno z piechurów, jak i marynarzy oraz lotników. Stanowią żądło Ameryki we wszelkich operacjach przeprowadzanych przez USA w różnych zakątkach świata.
Szef amerykańskiej dyplomacji Colin Powell (były generał i szef połączonych sztabów amerykańskich sił zbrojnych) wspominał w swej autobiografii "My American Journey", jak przed operacją "Pustynna burza" wizytował żołnierzy. Zapytał czarnoskórego chłopca: "Jak myślisz, jak potoczy się bitwa? Boisz się?". Żołnierz - według relacji Powella - wyszeptał: "Będzie OK, jesteśmy dobrze wyszkoleni, nie boję się". Wtedy członkowie jego plutonu warknęli na niego: "Powiedz mu jeszcze raz. Nic nie słyszał". Żołnierz zaczął więc krzyczeć: "To jest moja rodzina. Im mogę powierzyć swoje życie. Na pewno wygramy!". Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego - to dewiza marines.

Sąsiad aligator
Wszyscy kandydaci na marines z terenów na zachód od Missisipi trafiają do San Diego w Kalifornii, a ci ze wschodniego wybrzeża właśnie na Parris Island w Karolinie Południowej. Wyspę łączy z lądem tylko jedna pilnie strzeżona droga. Wokół bagna i mokradła - siedlisko aligatorów. Kandydaci przechodzą tu najpierw serię testów sprawnościowych i psychicznych. Dopiero potem podpisują czteroletnie kontrakty - przez ten czas armia zapewnia utrzymanie i żołd. Proces przemiany cywila w żołnierza zaczyna się już w dniu przyjazdu do jednostki.
Stoję obok wymalowanych na asfalcie żółtych kształtów stóp - w tym miejscu za chwilę staną ochotnicy, którzy przez 11 tygodni "poznają smak prawdziwego życia". Zacznie się boot camp, czyli podstawowe szkolenie. Nie chodzi jednak o dręczenie rekrutów. - To się nazywa budowaniem żołnierza - mówi sierżant Lynn Bell.
Ci, którzy przeszli crucible, wyglądają jak cienie. Są wyczerpani, głodni i pogryzieni przez insekty. Ale w oczach mają radość. Teraz czeka ich wyjazd do któregoś z ośrodków szkoleniowych, gdzie przez trzy i pół roku będą zdobywać specjalizację oraz pierwsze stopnie wojskowe.
- 98 proc. ochotników to dziewiętnastolatki, które właśnie skończyły szkołę średnią - mówi generał McMenamin. - Dlatego nacisk kładziemy na wychowanie. W ciągu dnia mają dla siebie tylko godzinę, podczas której muszą między innymi wypastować buty, wyczyścić ubranie czy napisać listy do bliskich. Na początku pobytu ta godzina im nie wystarcza, ale pod koniec znajdują czas nawet na czytanie książek - zapewnia.
o roku Parris Island opuszcza 17 tys. rekrutów, ale nie są oni jeszcze przygotowani do walki - czeka ich dalsze szkolenie. Większość trafi do szkół wojskowych, gdzie oprócz specjalizacji w wybranym kierunku mogą zdobywać stopnie uniwersyteckie i awansować. Po wygaśnięciu kontraktu mogą podpisać nowy. Dowództwo kusi ich różnymi propozycjami: oferuje im stypendia naukowe, ubezpieczenia zdrowotne, emerytury i nisko oprocentowane pożyczki. Dla wszystkich najważniejszy jest jednak prestiż. - Gdy raz stałeś się marine, zostajesz nim na zawsze - mówi Tammy Megow, kobieta w randze porucznika. - Marines nigdy nie mówią o sobie "były marine", lecz "emerytowany marine".

Stąd do Iraku?
Pierwsze jednostki marines powstały w Filadelfii jeszcze w XVIII wieku. Dziś w służbie zawodowej jest ponad 200 tys. żołnierzy. Marines są na całym świecie - utrzymują pokój w Afganistanie, szkolą żołnierzy w Gruzji, patrolują iracką przestrzeń powietrzną, tropią siatkę al Kaidy na Filipinach. Prawdopodobnie to głównie oni wezmą udział w planowanym uderzeniu na Irak.
Mimo dobrego przygotowania marines ponieśli kilka spektakularnych porażek, na przykład w 1993 r. w Somalii, gdzie mieli przywrócić pokój. Podczas patrolu kilkunastu z nich zostało zaatakowanych przez rebeliantów i zabitych. Telewizje całego świata pokazały partyzantów ciągnących ciała marines po ulicach Mogadiszu. Prezydent Bill Clinton szybko wycofał się z operacji. Determinacji zabrakło też w ostatnim momencie jego poprzednikowi, Georgeowi Bushowi, ojcu obecnego prezydenta USA, gdy w styczniu 1991 r. siły amerykańskie, w tym kilkadziesiąt tysięcy marines, zaatakowały Irak. Operacja "Pustynna burza", zwana pierwszą wojną XXI wieku, była wielkim sukcesem militarnym i technologicznym, a także pierwszą "wojną telewizyjną", która pokazała skuteczność korpusu marines. Wtedy jednak marines - z powodów politycznych - nie było dane wkroczyć do Bagdadu. Czy uda się tym razem? Generał McMenamin jest gotów do rozpoczęcia operacji o każdej porze dnia i nocy. Jego "diabły" również. 



Broń marines
Podstawowym wyposażeniem strzelca jest karabin M16A2 z 40-milimetrowym granatnikiem M203 oraz karabin Mk. 19 instalowany na dachu pojazdu Hummer. Wsparcie ogniowe zapewniają moździerze (60 mm) oraz wyrzutnie pocisków rakietowych typu Dragon również montowane na hummerze. Oddziały te używają amfibijnych pojazdów desantowych AMTRAC (AAV-7) oraz okrętów typu LHD-17 WASP. Transport lotniczy zapewniają im helikoptery transportowe CH-46 Sea Knight, które mogą przewozić 25 żołnierzy i mały pojazd, samoloty pionowego startu V-22 Osprey, helikoptery szturmowe Bell AH-1T Sea Cobra, Huey UH-1N i AH-1W Sea Cobra oraz samoloty myśliwsko-szturmowe AV-8B Harrier, McDonnell F/A-18 Hornet.
Więcej możesz przeczytać w 36/2002 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.