Ucieczka z kina "Wolność"

Ucieczka z kina "Wolność"

Dodano:   /  Zmieniono: 
Po dachach domów błąkają się filmowi bohaterowie, którzy - "wycięci" przez cenzorów - nigdy nie dostali się na srebrny ekran. W tle słychać dźwięki "Requiem" Mozarta. Ta symboliczna scena z tragikomedii Wojciecha Marczewskiego "Ucieczka z kina Wolność" pokazuje absurdalność PRL-owskiej cenzury.

Szkodnicza polityka w dziedzinie produkcji filmów
Filmy cenzurowała w Polsce nie tylko tzw. komisja kolaudacyjna przy Naczelnym Zarządzie Kinematografii, ale też politbiuro PZPR i rząd. Obok zawodowych cenzorów w komisji kolaudacyjnej zasiadali także przedstawiciele środowiska filmowego (komisja przestała działać w 1991 r.). Filmy oceniano w małej salce przy Krakowskim Przedmieściu w Warszawie. Obecnie znajduje się tam kino Rejs (22 maja 1970 r. właśnie tam odbyła się kolaudacja "Rejsu" Marka Piwowskiego). Członkowie komisji kolaudacyjnej zażądali usunięcia z filmu czterech scen: "pokrzykiwania instruktora: weselej, optymistycznie", "zbliżenia masek karnawałowych", "ujęć z udziałem roznegliżowanej Jolanty Lothe" oraz "salonowca". Ostatecznie jednak ta ostatnia scena ocalała. "Rejs" jako film czwartej (niskiej) kategorii artystycznej został dopuszczony do tzw. wąskiego rozpowszechniania - wykonano zaledwie dwie jego kopie.
Inne filmy miały mniej szczęścia. Biuro Polityczne KC PZPR, obradujące 25 kwietnia 1958 r. pod przewodnictwem Władysława Gomułki, w punkcie trzecim porządku dziennego zajęło się "sprawą odpowiedzialności za szkodniczą politykę w dziedzinie produkcji filmów". Chodziło o "Ósmy dzień tygodnia" Aleksandra Forda, nakręcony na podstawie opowiadania Marka Hłaski. Postanowiono nie wysyłać go na żaden festiwal i nie wyświetlać w kraju "ze względu na szkodliwy wydźwięk polityczny i moralny".

Cenzor Piotr Jaroszewicz
Decyzja o tym, czy film może się pojawić w kinach, należała zwykle do wiceministra kultury odpowiedzialnego za kinematografię. Komisja kolaudacyjna - podobnie jak cenzorzy - miała mu pomagać w podjęciu słusznej ideowo i artystycznie decyzji. Minister mógł nadać filmowi status "półkownika", zażądać dokonania cięć, zmian i dokrętek, skierować film do wąskiego lub szerokiego rozpowszechniania, określić liczbę kopii czy wreszcie zadecydować o rodzaju promocji (lub jej braku). "Najważniejszą ze sztuk" bardzo interesowały się też najwyższe władze państwa. Na początku lat 70. premier Piotr Jaroszewicz zobaczył w Polskiej Kronice Filmowej materiał o opuszczonej wiejskiej szkole - wśród ławek skakały kury i przechadzała się nierogacizna. Premier, były nauczyciel, uznał reportaż za atak na siebie. Od tego czasu Jaroszewicz zatwierdzał wszystkie odcinki kroniki. Dwa razy w tygodniu Michał Gardowski, naczelny redaktor PKF, o godzinie 7.30 przywoził premierowi blaszane pudełko z kopią pierwszego wydania.
W 1970 r. cenzorzy obejrzeli 859 filmów długometrażowych oraz 452 średnio- i krótkometrażowe. Zatrzymali sześć z nich (w 1969 r. aż 21). W 1976 r. na listę filmów "wyłączonych z obiegu" wpisano z kolei trzynaście pozycji. Wśród nich znalazły się "Diabeł" Andrzeja Żuławskiego, "Ręce do góry" Jerzego Skolimowskiego i dokument "Człowiek, który wykonał 550 proc. normy". Poźniej na liście pojawiły się również: "Indeks" Janusza Kijowskiego, dokumenty Marcela Łozińskiego ("Jak żyć?" i "Egzamin dojrzałości"), a także "Z punktu widzenia nocnego portiera" Krzysztofa Kieślowskiego. "Półkownikiem" został też dramat społeczny Ryszarda Bugajskiego "Przesłuchanie" z 1981 r. Podczas dyskusji kolaudacyjnej na jego temat Mieczysław Waśkowski, sekretarz POP przy Zespołach Filmowych, mówił: "Protestuję przeciwko temu filmowi całym sobą". Zdaniem reżysera Czesława Petelskiego, film powstał z "jawnej nienawiści do tego, co się dzieje w Polsce dzisiaj i będzie działo jutro". W efekcie film Bugajskiego objęto "absolutnym zakazem rozpowszechniania".

Czy Polska ma dupę?
Czego nie akceptowali cenzorzy? W "Soli ziemi czarnej" Kazimierza Kutza nie zgodzili się na zdanie wypowiadane przez powstańca śląskiego: "Polska ma nas kaś" (czyli w d...). "Polska jest tworem tak wysokiego abstraktu, że nie ma dupy" - napisał cenzor. Z komedii Sylwestra Chęcińskiego "Kochaj albo rzuć" wycięto scenę z Jimmym Carterem. Kręcąc film w Chicago, zarejestrowano ujęcia pochodu, w którym brał udział Carter, ubiegający się wówczas o fotel prezydencki. W jednej ze scen kiwał on ręką do Kazimierza Pawlaka. Kiedy podczas kolaudacji prezentowano film Chęcińskiego, Carter był już szefem amerykańskiego państwa. Scena została wycięta, bowiem polska komedia nie mogła ośmieszać prezydenta wielkiego mocarstwa.
W trosce o "właściwą" wersję dziejów ze "Stawki większej niż życie" wycięto sceny ilustrujące działalność szmalcowników. Niebezpieczne dla obronności kraju okazały się z kolei ujęcia z żołnierzem niosącym wiadra, które usunięto z początkowych scen "Bruneta wieczorową porą" Stanisława Barei. Właśnie ten reżyser miał najwięcej kłopotów z cenzurą. Podczas pierwszej kolaudacji, w grudniu 1977 r., komedia Barei "Co mi zrobisz, jak mnie złapiesz?" nie uzyskała zezwolenia na rozpowszechnianie. Nakazano reżyserowi usunięcie siedmiu scen, skrócenie dwunastu scen i przemontowanie pięciu. Zalecenia wykonano. Na kolejnej kolaudacji - w kwietniu 1978 r. - "Co mi zrobisz, jak mnie złapiesz?" dostał czwartą kategorię artystyczną. Pod względem ideowym film oceniono fatalnie - Bohdan Poręba przyznał zero punktów w skali od 0 do 10. Chociaż początkowo planowano wykonanie osiemnastu kopii, cenzura zgodziła się jedynie na sześć. Zakwestionowano też reklamujący film plakat ze świnią, która w końcowej scenie filmu mówi: "Co mi zrobisz, jak mnie złapiesz?".
Jeszcze przed kolaudacją "Misia" cenzura zaleciła reżyserowi dokonanie 31 "poprawek". "Usunąć ze sklepu w Anglii zbliżenie polskiej szynki" - zaznaczono w 28. punkcie cenzorskich zaleceń. Jak dowcip z komedii Barei wygląda to, że 26 maja 1982 r. Zespół Filmowy Perspektywa powiadomiono, iż NRD-owscy dystrybutorzy chcą kupić "Misia" pod warunkiem wycięcia pięciu scen, w tym zbliżenia "polskiej szynki w londyńskich delikatesach". Ostatecznie jednak cenzorzy ograniczyli swoje apetyty. Kolaudacja "Misia" odbyła się w październiku 1980 r., kiedy walczące z "Solidarnością" władze miały już poważniejsze problemy niż komedie Stanisława Barei.

Dwojaczki z Karl-Marx-Stadt
Cenzorzy szczególnie tępili wszelkie aluzje personalne. Dlatego telewizyjny serial Barei "Alternatywy 4" poprzedzono napisem: "Rzecz dzieje się w czasie przeszłym, gruntownie przemieszanym. Wszelkie podobieństwa do spraw i postaci realnych mają charakter czysto przypadkowy". Chociaż serial powstał już w 1982 r., to na telewizyjne ekrany trafił dopiero jesienią 1987 r. Przez pięć lat trwały utarczki z cenzurą. Cenzorom nie podobało się na przykład zdanie, które wypowiada dozorca Anioł: "W Charkowie dali dwóm mężczyznom ślub i po roku urodziły się im dwojaczki". Najpierw zażądano "wymazania dźwięku miasta", potem pojawiła się propozycja zastąpienia Charkowa Nowosybirskiem. W końcu zmęczeni uporem reżysera cenzorzy zaproponowali użycie nazwy bułgarskiego miasta Miczurin albo enerdowskiego Karl-Marx-Stadt.
Jest bardzo mało prawdopodobne, że kiedykolwiek zobaczymy, jak naprawdę wyglądały filmy okaleczone przez cenzurę, bo wycięte fragmenty taśm zniszczono. Z tych fragmentów można by zmontować film o lękach, fobiach i zwykłej głupocie cenzorów i ich politycznych opiekunów. Byłby to prawdopodobnie najtrafniejszy obraz epoki PRL. 




Niepoprawny Bareja

Wypowiedzi członków komisji kolaudacyjnych filmów Stanisława Barei


"Chodzi o tę świnię, która się pojawia na ulicy i z tego wynika, że wszystko jest ześwinione, łącznie z ludźmi, że oni są wewnętrznie ześwinieni. Nie zgadzam się z tym" - reżyser Bohdan Poręba o "Co mi zrobisz, jak mnie złapiesz?"

"Nie mogę zrozumieć, jak to się stało, że reżyser, angażując cały tłum dobrych aktorów, nie wydobył z nich komizmu - reżyser Wanda Jakubowska o "Nie ma róży bez ognia"

"Przede wszystkim chodziłoby o jedną scenę, która jest dla mnie nieporozumieniem i dlatego powinna być usunięta. To jest scena, kiedy główny bohater przychodzi w mundurze pruskiego żołnierza, kiedy stwierdza się, że to jest jakimś nieporozumieniem, ale on ma żelazny krzyż na piersi i w czasie tej rozmowy przez ten krzyż zostaje przepleciona biało-czerwona wstęga. Nie mogę się pogodzić z takim rozwiązaniem nawet w komediowym filmie - wiceminister kultury Antoni Juniewicz o scenie z dziedzicem Pruskim w "Misiu"


Filmy cenzurowali w Polsce nie tylko zawodowi cenzorzy, ale także politbiuro PZPR i rząd
Więcej możesz przeczytać w 37/2002 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.