Pasjans Millera

Dodano:   /  Zmieniono: 
Rząd przekonuje wyborców, że gruszki na wierzbie już wyrosły


"Po moim trupie" - wycedził przez zęby minister rolnictwa Jarosław Kalinowski, gdy na posiedzeniu rządu 4 września usłyszał o planach Grzegorza Kołodki. Minister finansów chciał zmniejszyć dotacje budżetowe do KRUS
o 3,5 mld zł. Na pilnującego państwowej kasy Grzegorza Kołodkę naciska też minister infrastruktury Marek Pol, który potrzebuje pieniędzy między innymi na sfinansowanie programu gwarancji kredytowych dla "taniego" (nie dla podatników!) budownictwa mieszkaniowego, i minister zdrowia Mariusz Łapiński, który nie dość, że chce przychylić nieba emerytom (słynny projekt "leku za złotówkę"), to jeszcze forsuje ostatnio projekt obniżki podatku od nieruchomości będących w dyspozycji publicznej służby zdrowia. Sam premier Leszek Miller zdecydował z kolei o przeniesieniu, "zawieszonych" przez Marka Belkę, podwyżek dla nauczycieli na okres przed wyborami samorządowymi.
W efekcie rząd założył w przyszłym roku wzrost PKB o 3,5 proc. To 
o 0,4 proc. więcej, niż wynosiła poprzednia, bardzo optymistyczna, prognoza Marka Belki! Wszystkie te działania mają jeden cel: przekonać wyborców, że gruszki na wierzbie już wyrosły.

Premierowi się nie odmawia
Ostatnie cztery lata Grzegorz Kołodko poświęcił na zgłębianie filozofii Wschodu. Dziś spokojnie tłumaczy kolegom ministrom, że pieniędzy nie ma. Pięć lat temu był bardziej gwałtowny. - Kiedy był ministrem finansów w moim gabinecie, spory z ówczesnym ministrem pracy Leszkiem Millerem ocierały się o wulgaryzmy - wspomina były premier Józef Oleksy. - Raz Miller z Kołodką o mało się nie pobili. Takich rzeczy się nie zapomina, animozje nie wygasły - mówi prag-nący zachować anonimowość jeden z byłych ministrów. Czy dlatego obecnie Kołodce gorzej idzie pilnowanie państwowej kasy przed premierem Leszkiem Millerem, którego pięć lat temu nazywał "maszynką do robienia inflacji"? Podczas gdy rząd zwiększył prognozę wzrostu PKB o 0,4 proc., Centrum Analiz Społeczno-Ekonomicznych obniżyło swoje przewidywania z 3,5 proc. do 2,3 proc.! Jako powód drastycznej obniżki analitycy CASE podali brak planów obniżki podatków oraz... pakiety Kołodki. - To pieniądze wyrzucone w błoto. Pomoc państwa będzie skierowana głównie do sektora państwowych molochów. Wydajność pracy jest tam 2,5 razy mniejsza niż w firmach prywatnych. To musi źle wpłynąć na rozwój gospodarczy - tłumaczy Katarzyna Piętka, ekonomista CASE. - Podwyższanie prognozy wzrostu przy niepewnej sytuacji gospodarczej za granicą to lekkomyślność - wtóruje Maciej Krzak, główny ekonomista Banku Handlowego.

Czary-mary
Rząd jest jednak przekonany, że wzrost wyniesie 3,5 proc. W tym szaleństwie jest pewna metoda. Minister Kołodko, który dotychczas skutecznie hamował zapędy ministrów na powiększanie wydatków, teraz zmienił taktykę. - Zaklina rzeczywistość. Jeżeli przekona ludzi, że będzie wzrost gospodarczy, zwiększy się konsumpcja i inwestycje. Wtedy prognoza rządu rzeczywiście może się sprawdzić - tłumaczy prof. Jan Macieja, dyrektor Instytutu Nauk Ekonomicznych PAN. Dlatego wszystkie wątpliwości rząd rozstrzyga na swoją korzyść - mimo że ekonomiści, choćby Dariusz Rosati i Bogusław Grabowski, przestrzegają, że wzrost PKB może wynieść nie więcej niż 3 proc., a najprawdopodobniej będzie to niewiele ponad 2 proc. Podobnie uważają eksperci Międzynarodowego Funduszu Walutowego, którzy szacują, że wzrost PKB w 2003 r. w Polsce sięgnie 2,75 proc. Do optymizmu nie zachęcają również inne plany rządu. Decydując się na obniżenie prognozy inflacji z 3 do 2,3 proc., rząd nie zmienia ustalonych wcześniej nominalnych wskaźników wzrostu wynagrodzeń w sferze budżetowej (4 proc.) i wzrostu emerytur (3,7 proc.). Oznacza to złamanie przyjętej zasady, wedle której płace miały - realnie - wzrosnąć o 1 proc., a emerytury o 0,7 proc. Mówiąc inaczej - rząd, mimo widma katastrofy budżetowej, postanawia sypnąć groszem i funduje dodatkowe podwyżki wynagrodzeń o wartości 2,5 mld zł. Sfinansować te wydatki mają niepewne wpływy z opłaty restrukturyzacyjnej i abolicji podatkowej, a także ze... wzrostu gospodarczego.

Stajnia Augiasza
Stajnia, czyli finanse publiczne, jest tak zabałaganiona, że z wolna zaczyna przypominać chlew. - Rząd zamiata śmieci pod szafę. Poprawia sytuację tylko na papierze. Trzeba zreformować finanse publiczne, a nie łatać dziury winietami - uważa Krzysztof Dzierżawski, ekspert Centrum im. Adama Smitha. Po jakim takim bieżącym zrównoważeniu wydatków z dochodami przez Marka Belkę pod koniec lata deficyt znowu zaczął gwałtownie rosnąć (wybory blisko i jest nadzieja, że parę głosów uda się kupić). Ponieważ nie ma żadnych dochodów z prywatyzacji, trzeba go finansować papierami dłużnymi. Jeszcze w sierpniu wystarczała emisja bonów skarbowych o wartości 2,4 mld zł. We wrześniu potrzebna jest już jednak emisja dwa razy większa. A na październik rząd planuje kolejne ekstrawydatki, na przykład przyspieszenie podwyżki płac dla prawie miliona nauczycieli. Będzie to kosztowało niemal pół miliarda złotych. Cóż jednak znaczą te koszty wobec radości nauczycieli i wdzięczności, jaką mogą wykazać za pomocą kartki wyborczej? W następstwie owych pożyczek dług publiczny gwałtownie rośnie. Wedle tryskającej urzędowym optymizmem prognozy Ministerstwa Finansów, na koniec tego roku wyniesie 50 proc. PKB, a w przyszłym roku zbliży się do 55 proc. Już wkrótce zatem będą przekraczane kolejne granice (50 proc., 55 proc., 60 proc.) "nieroztropności bud-żetowej". Czy oznacza to, że SLD pogodził się z myślą, iż za trzy lata nie będzie rządzić, i cieszy się, że kto inny długi te będzie płacił?

Economical fantasy
W tej sytuacji zapewnienia Grzegorza Kołodki, że przyszłoroczny deficyt budżetu nie przekroczy 38 mld zł, a wzrost gospodarczy wyniesie 3,5 proc., można potraktować jako economical fantasy. Mniejszy wzrost gospodarczy, zmniejszone dochody, większe koszty obsługi długu i wyższe wydatki budżetu tworzą konfiguracje kart, przy której pasjansa nie daje się ułożyć. Obojętnie, jak nazwiemy to, co robi Kołodko, a właściwie cały rząd Leszka Millera -"zaklinaniem rzeczywistości" czy też "zamiataniem śmieci pod szafę" - oznaczać to będzie wzrost zadłużenia sfery budżetowej i samorządów, okradanie przyszłych emerytów i wymuszanie wyższej inflacji, która da dodatkowe dochody.


Więcej możesz przeczytać w 38/2002 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.