Samoobrona inteligentów

Samoobrona inteligentów

Dodano:   /  Zmieniono: 
Polscy inteligenci chcą rozwiązać społeczeństwo i powołać nowe

Doczekałem czasów, w jakich chciałbym żyć" - mówił dwanaście lat temu Andrzej Wajda. "Jeżeli teraz państwo doprowadzi do katastrofy swoje kopalnie i stocznie, to my za to zapłacimy. Wszyscy" - rzecze Andrzej Wajda w październiku 2002 r. ("Rzeczpospolita"). Dlaczego 12 lat po wprowadzeniu wolnego rynku państwo ma odpowiadać za byt kopalń? Chyba dlatego, że powinno także odpowiadać za byt inteligencji. W ostatnich tygodniach pojawiły się aż trzy apele o ratowanie kultury przed… wolnym rynkiem (oświadczenie stowarzyszeń twórczych w "Gazecie Wyborczej", stanowisko w sprawie prezentowania kultury w publicznej telewizji opublikowane w "Rzeczpospolitej" oraz koncepcja tzw. czwartego filaru Unii Europejskiej - również w "Rzeczpospolitej"). Czy rzeczywiście chodzi o kulturę, czy o byt kształtujący świadomość? Jest paradoksem historii, że inteligenci i twórcy używają marksistowskiej terminologii, traktując się - bez cienia dystansu - jako przodującą klasę wyznaczającą drogę lumpom, i tęsknią za czasami PRL. Autorzy apeli w ogóle nie dostrzegają tych twórców, którzy dopiero na wolnym rynku świetnie sobie radzą i wcale im się nie marzy powrót do przeszłości.

Upadek, czyli rozkwit
Reżyser Krzysztof Czajka napisał w "Rzeczpospolitej" (5 lipca): "To, co się dzieje w Polsce, jest przerażające. Załamała się całkowicie produkcja filmowa. (…) Od czasów objęcia urzędu (przez ministra Andrzeja Celińskiego) nie powstał żaden film za pieniądze ministerialne". A dlaczego miałby powstać? Czy ministerstwo kultury jest producentem filmowym? Głos Czajki jest jednym z wielu apeli twórców kultury o przyznanie im specjalnych przywilejów. Ludzie kultury bez przywilejów nie mogą sobie poradzić - jak pracownicy byłych pegeerów.

Kto to jest inteligent?
"Kto to jest inteligent?" - pytali Josepha Conrada jego brytyjscy koledzy pisarze. "To ktoś, kto lubi gadać o tym, co inni po prostu robią" - odpowiedział Conrad, ekspert w sprawach dotyczących duszy inteligenta ("W oczach Zachodu"). To w carskiej Rosji inteligent był sumieniem uciskanego narodu - pisał o tym już markiz de Custine. Podobną rolę odgrywał w ZSRR, szczególnie w pierwszej połowie lat 30., po odwilży Chruszczowa oraz za późnego Breżniewa. Ten rosyjski wariant biernego oporu upowszechnił się w Polsce w drugiej połowie lat 50. oraz w latach 60., głównie za sprawą miłośników i tłumaczy rosyjskiej poezji i literatury, m.in. Andrzeja Drawicza, Wiktora Woroszylskiego, Adama Ważyka, Mieczysława Jastruna. Aż do początku lat 90. inteligent miał poczucie misji i był wyjątkowo ważnym wyrazicielem opinii publicznej.
Komunizm uczynił z inteligenta "inżyniera dusz", czyli osobę, od której władza wymagała zaangażowania się w specyficzne działania dydaktyczne. Za udział w realizacji tej masowej pedagogiki społecznej przysługiwały określone nagrody. Mieszkania w najlepszych dzielnicach miast, domy pracy twórczej - dla literatów. Zamówienia od instytucji państwowych, plenery, wystawy, druk katalogów, specjalne sklepy z tanimi materiałami - dla plastyków. Mieszkania, udział w wysoko płatnych akademiach i jubileuszach, zlecenia z telewizji, obsada w tytułowych rolach, zaproszenia z tzw. zaprzyjaźnionych kinematografii, możliwość pokazywania swoich produkcji na zagranicznych przeglądach i festiwalach - dla aktorów i reżyserów.
Inteligencja łatwo się przyzwyczajała zarówno do przywilejów, jak i do ról misjonarzy. Jednak demokratyczne społeczeństwo, które zaczęło się kształtować po 1989 r., nie potrzebowało już misjonarzy. Tradycyjna inteligencja stała się klasą skazaną na wymarcie, wręcz Veblenowską "klasą próżniaczą". Część inteligentów, na przykład Krzysztof Penderecki, Wojciech Kilar, Mikołaj Górecki, Agnieszka Holland, Stasys Eidrigevicius, Edward Dwurnik czy ks. prof. Józef Tischner, szybko się przystosowała do wymagań wolnego rynku. Część pozostała zakładniczką budżetu państwa czy budżetów samorządów.

Handlarze etosem
Przypisane inteligencji role odgrywają na Zachodzie ośrodki uniwersyteckie oraz niektóre pisma - na przykład "The New Yorker", "Partisan Review", swego czasu "Les Temps Modernes" czy "LEsprit" - lub "intelektualne" dodatki do dużych gazet i czasopism. W nowoczesnym demokratycznym społeczeństwie nie istnieje specyficzna warstwa inteligencka, lecz klasa średnia, do której zalicza się również profesjonalistów. Wyróżnia ich status społeczny związany z wysokością osiąganych zarobków, które są w pewnej mierze rynkową wyceną ich wartości. Wyróżnia ich poziom wykształcenia oraz użyteczność dla społeczeństwa. Polska inteligencja, zdominowana przez humanistów, chciałaby tymczasem osiągnąć ich status poza czy ponad rynkiem, handlując wyłącznie ogólnikowym etosem (nie mającym wiele wspólnego z etosem pracy).

Plecami do odbiorcy
Obecnie wielu ludzi kultury tęskni za PRL, której władze dopłacały do ich hobby. Na sklepowych półkach był ocet i koce, ale nieprzerwanie funkcjonował Teatr Wielki w Warszawie, z widownią dla 2400 widzów. Więc organizowano widownię, zapraszając szkoły i wojsko. Wydawano w ogromnych nakładach książki, których znacznej części (m.in. pism zebranych Władysława Machejka, Jerzego Putramenta, Stanisława Ryszarda Dobrowolskiego) nikt nie czytał. Część filmów kręcono dla pustej widowni.
Magdalena Tulli czy Olga Tokarczuk mogą się wściekać, że książka Chinki Chang Jung "Dzikie łabędzie" tylko w Wielkiej Brytanii sprzedała się w nakładzie 2,5 miliona egzemplarzy, a na ich książki popyt jest tysiąckrotnie mniejszy. Takie są jednak realia. Polskojęzyczny rynek to zaledwie kilka milionów odbiorców. Ale i na tym rynku można odnieść sukces - wystarczy pisać książki, które czytelnicy chcą czytać. Udaje się to między innymi Czesławowi Miłoszowi, Katarzynie Grocholi, Jerzemu Pilchowi, Januszowi L. Wiśniewskiemu, a ostatnio dziewiętnastoletniej Dorocie Masłowskiej ("Wojna polsko-ruska"). Polscy twórcy nie myślą, jak napisać bestseller, który zagraniczni wydawcy przetłumaczą na angielski, lecz oczekują dotacji.
Andrzej Wajda powinien pamiętać, że na "Ziemię obiecaną" czy "Człowieka z marmuru" waliły tłumy, mimo że nie były to inscenizacje lektur, jak "Pan Tadeusz" czy "Zemsta". Twórcy powinni jednak wybrać, czy chcą zarabiać, czy tworzyć dla samych siebie. Jeśli wybierają to drugie, to na własny, a nie podatników rachunek. Jeśli ktoś nie liczy się z rynkiem i gustami większości, nie powinien się dziwić, że większość nie chce za to płacić. Przebicie się w sztuce czy twórczości intelektualnej jest niezwykle trudne. Nawet po odniesieniu sukcesu nie ma gwarancji jego kontynuacji.

Wolna konkurencja
Minął czas zamkniętych granic i dostępu wąskich, uprzywilejowanych grup elity do produkcji artystycznej i intelektualnej. Nie da się ponownie zamknąć granic przed produkcją Hollywood czy książkami Umberta Eco, Johna Grishama i Joan K. Rowling. Teraz można z nimi tylko konkurować. Co jednak robi wielu naszych inteligentów? Zamiast się starać być lepszymi, domagają się przywilejów - jak nasi rolnicy chcący zaporowych ceł i kwot przywozowych. Zamiast robić z siebie ofiary wolnego rynku, polscy inteligenci powinni walczyć o światowe rynki - jak Roman Polański, Agnieszka Holland, Ryszard Horowitz, Rafał Olbiński, Magdalena Abakanowicz, Krzysztof Penderecki czy Igor Mitoraj.



Inteligencja (z łacińskiego) - warstwa złożona z ludzi wykształconych reprezentujących różne kategorie zawodowe i zajmujących się pracą umysłową. Wyróżnia się: twórców (naukowcy, dziennikarze, artyści, malarze, architekci); kierowników i organizatorów życia zbiorowego; pozostałe kategorie zawodowe z wyższym wykształceniem (lekarze, prawnicy, księża, inżynierowie). Pojęcie inteligencji pojawiło się w Polsce i Rosji w połowie XIX wieku jako określenie ludzi wykształconych i utrzymujących się z pracy umysłowej. W krajach zachodnich termin ten nie występuje - jego odpowiednikiem są pojęcia "intelektualiści" lub "pracownicy umysłowi" ("Edukacja obywatelska. Słownik encyklopedyczny"). W innych kulturach również nie ma odpowiednika polskiego pojęcia inteligencji. W kulturze chińskiej (konfucjańskiej) występuje kategoria tsy (czytaj: szy), co znaczy "wykształcony", ale oznacza człowieka, który zdobył wykształcenie na potrzeby służby państwowej lub dworskiej. W kulturach islamu występuje kategoria mędrców - ulemów (od arabskiego ulama - uczeni) - otoczonych powszechnym szacunkiem znawców Koranu i sunny (tradycji).
Więcej możesz przeczytać w 41/2002 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.