Formaciarnie

Dodano:   /  Zmieniono: 
Wprowadzane na szeroką skalę formaty zabijają prawdziwą telewizję, rozrastając się w niej niczym komórki rakowe

Szaleństwo formatowania mediów trwa. Kiedy prawie zakończono szufladkowanie stacji radiowych, w których prezenterów z osobowością konsekwentnie zastępuje się antenowymi nadzorcami formatów, w szczytową fazę stosowania licencyjnych formuł programowych wstępuje telewizja. I wcale nie dzieje się tak tylko w Polsce. To trend światowy. Podczas zakończonych właśnie targów medialnych MIPCOM w Cannes aż pięćdziesięciu producentów przedstawiło nowe pomysły telewizyjnych reality show i quizów. Można więc się domyślić, co zapełni ramówki polskich stacji (szczególnie tych komercyjnych) już za rok.
Telewizyjne formatowanie kieruje programy z udziałem "prawdziwych" bohaterów (dotychczas były to między innymi "Big Brother", "Bar", "Idol", "Agent") jeszcze wyraźniej w stronę rodzinnej rozrywki. Mają one wypełnić to miejsce, które przed laty zajmowały rewie z Friedrichstadtpalast, włoskie "Studio Uno" i rodzime "Z wizytą u was". Już nie chodzi o "prawdziwe życie prawdziwych ludzi", o psychologiczne gry sumienia i fizyczne dowody sprawności - teraz ma chodzić tylko o dobrą zabawę (najlepiej przy muzyce, z udziałem prawdziwych, profesjonalnych gwiazd jak Liza Minnelli czy Ozzy Osbourne), co najwyżej odgrywającą rolę inspirującą. Chodzi o rozbudzanie aspiracji telewidzów niejako mimochodem, w czasie niefrasobliwej zabawy - podstęp żywcem wzięty z psychologicznych gier dla dzieci w wieku przedszkolnym.
W angielskim "Zmień moje życie" uczestnicy będą próbowali pokonać przeszkadzające im ograniczenia przy pomocy zespołu fachowców. W również angielskim "Mama wie najlepiej" kochane rodzicielki dostaną wreszcie szansę, by zorganizować życie swoich dorosłych dzieci dokładnie według własnych scenariuszy (to może być już raczej reality horror).
Amerykanie nie potrafią się obejść bez gwiazd, dlatego po głośno zapowiadanych programach z udziałem Lizy Minnelli i jej prominentnych gości (między innymi Michaela Jacksona) zaproponowali "Drogę", sprawdzoną już na kilku europejskich rynkach (Włochy, Portugalia, Francja, Hiszpania): do samochodu wsadza się dwie osoby o różnych charakterach i każe im się wyruszyć razem w sześciogodzinną podróż. Duńczycy są bardziej bezwzględni: w programie (przepraszam - w formacie) "Znów na ulicy" wysyłają swoich ulubionych artystów estrady do jednego z europejskich miast bez grosza przy duszy, zmuszając ich, by zarabiali na życie, grając na ulicy "do kapelusza".
Holenderski Endemol (pomysłodawca "Big Brother") proponuje teraz "Akademię gwiazd", w której oglądamy codzienne życie dwunastu uzdolnionych młodych ludzi ubiegających się o przyjęcie do sześcioosobowego girls/boysbandu. Widzowie mogą się nareszcie przyjrzeć, jak wygląda rekrutacja, potem próby, praca, przygotowywanie pierwszej płyty i pierwszego koncertu w wielkiej hali. Ma to być oczywiście odpowiedź na wciąż nieprzemijający sukces "Idola" na światowych rynkach telewizyjnych.
Pomysłodawcy nowych przebojów antenowych postanowili też wkroczyć na drogę prowadzącą ludzi do ołtarza. Anglicy zaproponowali mezalians kulturowy w "Miejska dziewczyna, wiejski chłopak", gdzie wyrafinowane młode mieszczki (yuppies?) mają sobie wybrać mężów spośród uczciwych, solidnych rolników, a następnie wziąć z nimi ślub podczas pełnej przepychu uroczystości sfinansowanej przez telewizję. Finowie utrudnili swoim kandydatom życie i wysyłają przyszłe młode pary za granicę bez niczego, tylko z kamerą wideo. Niech sobie jakoś poradzą!
Czy to jest jeszcze "prawdziwe życie"? Czy to są reality show? Ależ skąd. Twórcy telewizyjnych formatów (a powstały już całe wyspecjalizowane fabryki takich formatów - formaciarnie) nie mają wątpliwości: w nowych programach będzie coraz więcej pisanych kwestii, których uczestnicy - albo wręcz aktorzy - mają się nauczyć na pamięć (australijska "Przygoda prawdziwego życia" i "7 obnażonych na żywo" w Playboy TV).
Handel formatami w Cannes to dla obserwatora telewizji coś w rodzaju przepowiedni: widzę, co sprzedaje się najlepiej, i wiem, co zobaczymy już wkrótce na ekranach. Wieszcząc jednak to, co powyżej, czuję się trochę jak Kasandra. Nie mam bowiem wątpliwości, że wprowadzane na szeroką skalę formaty zabijają prawdziwą telewizję, rozrastając się w niej niczym komórki rakowe i wypierając z jej organizmu to, co najcenniejsze - prawdziwe osobowości, zdolne zafascynować telewidzów. I warte tego, by poświęcać im nasz czas.

[email protected]
Więcej możesz przeczytać w 42/2002 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.