Wojna futbolowa

Dodano:   /  Zmieniono: 
Przeciętny roczny budżet pierwszoligowego klubu wynosi ponad 3 mln USD, czyli ok. 13,5 mln zł. Zespoły mające do dyspozycji 6-8 mln zł wegetują w dole tabeli

Średniacy wydają przeszło 20 mln zł rocznie, a najbogatsi - ponad 40 mln zł. Najmocniejsze kluby wypłacają swoim zawodnikom po 150-200 tys. USD za sezon. Canal Plus za prawa do transmisji spotkań płaci klubom ekstraklasy ok. 4 mln USD rocznie. "Kupienie" meczu mające pomóc w utrzymaniu drużyny w lidze to wydatek rzędu 200-300 tys. zł. Powszechnie uważa się, że polska piłka jest biedna, w rzeczywistości obraca setkami milionów złotych. Tylko w ekstraklasę sponsorzy i właściciele inwestują co roku grubo ponad 50 mln USD. Większą część klubowej kasy pochłaniają płace, kontrakty i transfery - piłkarze niektórych zespołów "zjadają" nawet 80 proc. rocznego budżetu drużyny. To między innymi dlatego prezesi nie inwestują w stadiony, nie szkolą młodzieży, a trenerów dla najmłodszych przyjmują na pół etatu.


Teatr absurdu
Polska liga to teatr absurdu. Na stadionie stołecznej Legii, w którą inwestuje koreański koncern samochodowy, trudno pomalować ścianę, gdyż nie wiadomo, do kogo ona należy. Kiedy sąd zapytał, jakim majątkiem dysponuje Widzew, klub wystosował pismo tej treści: "Komputer - jedna sztuka". Stanisław Płoskoń, szef i główny sponsor Górnika Zabrze, chciał sprzedać legendarny klub za 10 mln USD, lecz nie znalazł nabywcy. Drużynę traktuje obecnie jak agencję reklamową, która ma promować utalentowanych zawodników z małych śląskich zespołów. Organizacja klubów I i II ligi (Piłkarska Autonomiczna Liga Polska) planowała podpisać umowę z niemiecką firmą menedżerską, która reprezentowała poznański browar, ewentualnego sponsora rozgrywek. Kluby chciały jednak sprzedać coś, do czego nie mają jeszcze praw, więc wstępna umowa okazała się fikcją. Kiedy zakłady H. Cegielski Poznań SA przekazały miejscowej Warcie obiekty w centrum miasta, szefowie klubu natychmiast zapragnęli je sprzedać za 5 mln USD, a duński inwestor postanowił zbudować na miejscu stadionu centrum handlowe. Zapłacił nawet część pieniędzy (1,3 mln USD), które klub szybko wydał. Równie szybko transakcję zablokowały władze miasta.

Handel żywym towarem
Największe pieniądze (często jedyne) można w krajowej piłce zarobić na handlu zawodnikami. Najszybciej zrozumiał to Krzysztof Sieja, niegdyś budujący drużynę Sokół Elektromis (później Miliarder) w Pniewach. Kiedy czarnoskórego Normana Mapezę sprzedał Turkom za pół miliona dolarów, postanowił założyć stajnię talentów. Nie interesuje go prowadzenie klubu w lidze, a jedynie wyszukiwanie zawodników, których będzie mógł wychować i sprzedać. Na każdy nabór do siedziby szkoły w Szamotułach przyjeżdża ponad 300 piętnastolatków. Po testach zostaje trzech, czterech najlepszych. Sieja opłaca im internat, trenerów, sprzęt, wyżywienie, opiekę medyczną, nawet korepetycje. Po kilku latach sprzedaje ich lub wypożycza poprzez siódmoligowy Opał Lubosz, gdyż osoba prywatna formalnie nie może być właścicielem piłkarza. Ostatnio Opał sprzedał pierwszoligowemu Stomilowi Macieja Bykowskiego. Olsztynianie zapłacili jednak tylko pierwszą ratę i część drugiej (w sumie 580 tys. zł). W efekcie Stomil stracił piłkarza i pieniądze - było to więc najdroższe wypożyczenie zawodnika w historii ligi. Natychmiast po anulowaniu umowy mały, ale bogaty i sprytny klub Opał mógł po raz drugi sprzedać swoją gwiazdę.
Wielu biznesmenów handlujących piłkarzami ma tzw. ogony. Sprzedali zawodnika, ale jeśli nowy właściciel znów go sprzeda następnemu klubowi, biznesmen dostanie pokaźną sumę. Jeśli Lech sprzeda Macieja Scherfchena, Krzysztof Sieja otrzyma 20 proc. wartości transakcji, jednak nie mniej niż 200 tys. marek. - Około 90 proc. polskich klubów jest pod kreską, a mimo to obracają poważnymi pieniędzmi. Są niesolidne, źle zarządzane, z przerośniętą administracją i rozdmuchanymi płacami - uważa Zbigniew Boniek. - Trenerzy zamiast szkoleniem, zajmują się kupowaniem piłkarzy. Zawodnicy zamiast grać, myślą o tym, jak zmusić pracodawcę do wypełnienia zobowiązań zapisanych w kontrakcie.
- Polskie kluby mogłaby uratować zmiana warty: odejście pokolenia starych działaczy, często uważających się za oddanych futbolowi społeczników. Czekamy na profesjonalnych piłkarskich menedżerów. Prezesi wciąż lekceważą małe źródła finansowania, skupiają się na handlu piłkarzami. Biznesem nie jest jeszcze dla nich ani gra drużyny, ani sprzedaż klubowych pamiątek. Często nawet wpływy z biletów na mecz nie pokrywają kosztów jego organizacji - tłumaczy Michał Listkiewicz, szef PZPN. Kłopotów finansowych nie ma zaledwie kilka zespołów: Legia - finansowana przez Daewoo, Wisła - należąca do szefów Tele-Foniki, Polonia - mądrze zarządzana przez Janusza Romanowskiego, Amica - będąca częścią działu marketingu i reklamy fabryki sprzętu gospodarstwa domowego oraz Petro - silne dzięki sile koncernu paliwowego i działalności gospodarczej prowadzonej w klubie.

Stracone złudzenia
Najmocniejsze zespoły, rywalizując między sobą i podkupując piłkarzy, rozpętały kadrową wojnę. Słabsze firmy chcące się utrzymać na rynku płacą zawodnikom więcej, niż mogą, nie dotrzymują umów i popadają w długi. Antoni Ptak, Biznesmen Roku 1995 według Polskiego Klubu Biznesu, właściciel gigantycznego centrum handlowego w Rzgowie, ponad pięć lat temu zainwestował w ŁKS. Dziś wraz z rodziną przebywa w Miami na Florydzie. Firmą zarządza przez telefon. - Mam dość. Jak najszybciej chcę z tym skończyć. Nie wiem, czy następnego meczu nie oddamy walkowerem - skarży się Ptak. - Płace piłkarzy pochłaniały ponad 70 proc. naszego budżetu. Więcej niż koszty związane z organizacją spotkań, treningów, obozów, przejazdów, wynajęciem hoteli. W dobrym okresie czołowy gracz zarabiał 200 tys. USD rocznie, a wpływy z praw do transmisji telewizyjnych sięgały zaledwie 500 tys. marek. Sprzedaż miejsca reklamowego na koszulkach i wokół boiska to niespełna 3 proc. naszych dochodów. Wszystko dlatego, że mecze pokazuje stacja kodowana o małym zasięgu, a nie telewizja ogólnodostępna.
Antoniego Ptaka zgubiła fantazja oraz gorsze wyniki centrum handlowego, które straciło wielu klientów ze Wschodu. Właściciel ŁKS przez kilka miesięcy wpuszczał widzów na stadion za darmo, zorganizował zawodnikom miesięczne zgrupowanie w Brazylii, chciał sprzedać drużynę biznesmenowi z wybrzeża, planował po sąsiedzku połączyć się z Widzewem. Trenerom zakazał powoływania na mecz Marka Saganowskiego, by zaoszczędzić i nie wypłacić zawodnikowi pełnej sumy zagwarantowanej w kontrakcie. W końcu pokłócił się z piłkarzami, kibicami i władzami miasta. Wcześniej zdążył jeszcze sprowadzić samolot pełen młodych Brazylijczyków i utworzyć egzotyczną szkołę piłkarską. Dziś szkoła już nie istnieje, większość młodych piłkarzy rozjechała się po świecie, w Polsce pozostało dwóch: jeden gra w ŁKS, drugi w Piotrkovii. Ptak liczy na to, że dzięki transferowi piłkarzy odzyska część zainwestowanych pieniędzy. Przed sezonem Tomasza Wieszczyckiego sprzedał Polonii Warszawa za 300 tys. USD. Rok wcześniej za 600 tys. marek sprzedał Rafała Niżnika klubowi Broendby Kopenhaga.
Poznański Lech robi to samo co łódzki klub, tyle że ma większe doświadczenie: wyprzedaje graczy od kilkunastu lat. Ryszard Dolata nie jest inwestorem, lecz pracownikiem kolei, działaczem związanym z PZPN i Piłkarską Autonomiczną Ligą Polską. Po czterech latach oddał władzę w klubie. - Rozmawiałem ze 120 firmami. Nie udało się pozyskać ani wielkiego sponsora, ani strategicznego udziałowca - mówi Dolata. Skąd więc Lech ma 7-10 mln zł w sezonie? Około 2,5 mln zł otrzymał od firmy Kreisel za jej reklamowanie. Sprzedał prawa do transmisji telewizyjnych, ale przede wszystkim potrafi handlować piłkarzami. Wyszukuje w małych klubach utalentowanych zawodników, kupuje ich za grosze, szkoli, promuje w pierwszej lidze i sprzedaje. Przez ostatnie pięć lat Lech sprzedał 20 piłkarzy. Najdroższy był Piotr Reiss, za którego Niemcy zapłacili 2 mln marek. W Lechu grali też Juskowiak, Trzeciak, Dębiński, Woźniak, Bąk, Brzęczek i Żurawski. Razem mogliby stworzyć reprezentację narodową.

Papierowe tygrysy
Widzew Łódź jest zadłużony na kilkadziesiąt milionów złotych i choć balansuje na krawędzi bankructwa, wciąż gra. W sądzie złożono kilka wniosków o upadłość spółki, a komornicy kilka razy zabierali pieniądze pochodzące ze sprzedaży biletów na mecze ligowe i spotkania w europejskich pucharach. Na głównej trybunie łódzkiego klubu w jednym rzędzie kibicują piłkarzom Leszek Miller i Stefan Niesiołowski. Widzew żyje dzięki ugodzie, którą władze klubu zawarły z wierzycielami. Obiecały, że przez trzy lata spłacą zobowiązania zmniejszone o 40 proc. Prezes Antoni Ptak martwi się, bo postępowanie ugodowe zatwierdzone przez sąd nie pozwala mu odzyskać należnych pieniędzy za sprzedaż Rafała Pawlaka. Widzew zamiast 300 tys. marek w trzech ratach zapłacił sąsiadowi z Łodzi nieco ponad połowę tej kwoty. Teraz tłumaczy się, że nie może oddać reszty, bo o jego wydatkach decyduje sąd.
Nie dotrzymał słowa główny sponsor Stomilu Olsztyn. Obiecywał zbudowanie solidnej drużyny, w rzeczywistości doprowadził ją na krawędź bankructwa. Roman Niemyjski, szef firmy importującej węgiel ze Wschodu, stracił fortunę po tym, jak na granicy polsko-rosyjskiej celnicy zatrzymali wagony z syberyjskim węglem. NSA orzekł, że firma Niemyjskiego chciała przemycić do Polski 120 tys. ton węgla objętego kontyngentem. Nie ma węgla, nie ma też dwóch milionów złotych zaległych wypłat dla piłkarzy i trenerów, nie ma pieniędzy dla ZUS i urzędu skarbowego. Na początku kwietnia zdesperowani zawodnicy w geście protestu zakleili na swoich koszulkach logo sponsora.
- Inwestorzy wydający pieniądze na polską piłkę robią to z miłości do futbolu i chęci zysku, jaki można osiągnąć po sprzedaży zawodników lub awansie do Ligi Mistrzów - mówi Bogdan Basałaj, wiceprezes Wisły Kraków. - Za każdy rozegrany mecz polski klub mógłby dostać 600 tys. franków szwajcarskich, za zwycięstwo - ponad dwa razy więcej. Po przejściu do drugiej rundy drużyna zarobiłaby nawet na dwuletnie utrzymanie w pierwszej lidze - dodaje Basałaj. Wisła ma cierpliwych inwestorów. Przyznają, że na futbol wydali już 15 mln USD, jednak fachowcy z branży twierdzą, że znacznie więcej. Obecnie Wisła planuje wybudowanie nowego stadionu za 50-80 mln zł. Niewielkie dochody klub czerpie ze sprzedaży praw do transmisji telewizyjnych i miejsc reklamowych wokół boiska - metr kwadratowy kosztuje 4-10 tys. zł rocznie.
Dobrze zorganizowany klub stworzył w podpoznańskim Grodzisku Zbigniew Drzymała. - To był klucz do telewizji i mediów, mający skutecznie i relatywnie tanio reklamować moją firmę.
Dziś mamy czterech sponsorów (woda mineralna, soki, stolarka budowlana oraz wyposażenie samochodów i meble). Na mecze przychodzi 2 tys. widzów, czyli co szósty mieszkaniec miasta. Ewenementem ligi jest natomiast Amica Wronki, należąca do fabryki sprzętu gospodarstwa domowego. Firma przeznacza na klub zaledwie ułamek procentu swoich rocznych obrotów. Jej właściciele szukali sposobu na skuteczną promocję marki. Chcieli się przebić do mediów, a piłka okazała się najtańszym sposobem. Przez trzy lata liczba osób rozpoznających nazwę ich wyrobów wzrosła o 17 proc.

PALP fiction
Wiele biednych klubów oczekiwało, że ich sytuację finansową poprawi działalność Piłkarskiej Autonomicznej Ligi Polskiej. PALP została zarejestrowana przez sąd, ale nie może działać, gdyż nie została podpisana umowa z PZPN mająca określać wzajemną współpracę. Kluby chcą otrzymać od związku prawa do Pucharu Ligi, nazwy "sponsor ligi" oraz do podpisywania umowy ze sponsorami rozgrywek. - Negocjując razem, drużyny za prawa do relacjonowania meczów mogłyby otrzymać trzy, cztery razy więcej. Związek nie gra fair, blokując naszą działalność - uważa Witold Knychalski, sekretarz generalny PALP. - Związek nie może się zgodzić na warunki postawione przez działaczy klubowej organizacji. Nikt na świecie nie ma tak dużej autonomii, o jakiej oni dziś marzą - odpowiada Zbigniew Boniek. Niektórzy prezesi twierdzą tymczasem, że do głosu w PALP dochodzi Marian Dziurowicz, działający z upoważnienia swojego syna, który dziś pilnuje interesów byłego szefa PZPN w GKS Katowice.

Więcej możesz przeczytać w 20/2000 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.