"Przed meczem spora grupa polskich kibiców, zgromadzona na trybunach odśpiewała nasz hymn. Po takim wstępie, jak mogliśmy nie wygrać? Przez cały mecz dopingowała nas polska ekipa, zaopatrzona we flagi, z napisami +Polska-Melbourne+ i +biało-czerwona+, a wielu było ubranych w białe lub czerwone koszulki piłkarskiej reprezentacji Polski" - napisał Fyrstenberg po meczu na blogu internetowym polskiego debla.
"Przy naszej piłce meczowej było słychać głośne +jeszcze jeden, jeszcze jeden!+, a po ostatniej piłce meczu zaśpiewali na całe gardła: +Wszyscy Polacy to jedna rodzina, starszy czy młodszy, chłopak czy dziewczyna+. Po meczu wyściskaliśmy się, były wspólne zdjęcia i dużo ciepłych słów" - dodał.
Spotkanie trwało godzinę i 43 minuty, a Polacy odnotowali w nim cztery podwójne błędy serwisowe i osiem niewymuszonych błędów, podczas gdy rywale odpowiednio pięć i dziesięć.
W meczu o awans do 1/4 finału Fyrstenberg i Matkowski, rozstawieni na twardych kortach w Melbourne Park z numerem szóstym, zmierzą się z Rumunami Andrei Pavlem i Horią Tecau.
"W pierwszym tygodniu panuje tu straszny ścisk i nie można spokojnie nigdzie usiąść, bo wszędzie jest pełno zawodników. Ale jeżeli grasz w drugim tygodniu Wielkiego Szlema, to wtedy jest już pusto i widać, że tylko najlepsi zostali. W tym roku mam szafkę koło Novaka Djokovica i Daniela Nestora, ale zauważyłem, że najlepsi zawodnicy, jak Rafael Nadal czy Roger Federer, są przesądni, bo biorą te same szafki co roku i mają już na nich wypisane nazwiska. Ja tam nie jestem przywiązany do tych samych miejsc" - napisał Matkowski.
Na początku Australian Open na stronie ATP Tour ukazał się artykuł na temat Fyrstenberga i Matkowskiego, w którym zostali określeni jako "niebezpieczna kombinacja ognia i lodu" oraz "najbardziej nieobliczalny team w ATP World Tour". Wróży im się udaną batalię o miejsce w gronie pięciu najlepszych debli świata w 2009 roku. Marcin określany jest jako "strongman", a Mariusz jako "ice man", co trafnie określa różnice charakterów.
"Może nie wygląda, ale jest myślicielem, dobrze orientuje się w mechanizmach ekonomicznych i politycznych. Do tego jest silną osobowością na korcie i poza nim. Miewa wzloty, upadki i zawsze okazuje emocje, szczególnie w walce o punkty czy w konfrontacjach z rywalami i sędziami, ale zaraz po tym potrafi się skupić na grze" - uważa Fyrstenberg.
"Mariusz jest jak moja żona - i to jest komplement. Tak, jak powiedział, kiedy ostro walczę na korcie, on zachowuje spokój i potrafi mnie ostudzić kiedy trzeba, bo czasem w walce zdarza mi się zapomnieć o najważniejszym celu" - ocenia z przymrużeniem oka Matkowski, który jest kawalerem, w przeciwieństwie do swojego partnera.
Od blisko pięciu lat jeżdżą razem na turnieje i często przyznają, że zdarzają się momenty, kiedy mają siebie dość i muszą od siebie odpocząć. Wtedy robią przerwę w startach i Marcin wraca do Szczecina, a Mariusz trenuje w Warszawie. W 2005 roku na trzy miesiące się rozstali i próbowali sił z różnymi partnerami, ale okazało się, że najlepsze wyniki uzyskują razem.
W 2006 roku osiągnęli swój najlepszy wynik w Wielkim Szlemie, dochodząc do półfinału Australian Open, a na jesieni zakwalifikowali się do prestiżowego Masters Cup. Debiutując w gronie ośmiu najlepszych debli i ponieśli trzy porażki w grupie.
W kolejnym sezonie wiodło im się gorzej, ale w 2008 roku ponownie wystąpili w Szanghaju i tym razem, po dwóch wygranych meczach wyszli z grupy i doszli do półfinału. Wcześniej pokonali wszystkie duety z czołówki rankingu ATP, w tym dwukrotnie Kanadyjczyka Daniela Nestora i Serba Nenada Zmonjica, parę numer 1 na świecie na koniec sezonu.
Jednak najbardziej cenią sobie pierwsze zwycięstwo nad amerykańskimi bliźniakami Bobem i Mike'm Bryanami, których ograli w ćwierćfinale turnieju w Madrycie, gdzie odnieśli pierwsze zwycięstwo w imprezie rangi Masters Series.
Fyrstenberg i Matkowski poznali się na początku lat 90., gdy uczestniczyli w testach wydolnościowych w ośrodku tenisowym w Poznaniu, ale ich pierwsze spotkanie nie należało do zbyt miłych.
"Ćwiczyliśmy w małych grupach z krótkimi przerwami na odpoczynek. Podczas jednej z nich siadłem na jedynym wolnym miejscu, które Marcin zwolnił. Wrócił jednak po chwili i powiedział: spadaj stąd, to moje miejsce. On był potężnym chłopakiem, więc nic nie odpowiedziałem" - wspomina Mariusz.
"Nie pamiętam tego zdarzenia, chociaż Mariusz wspominał mi o tym już kilka lat temu. Mogę przypuszczać, że w jakiejś części jest to prawda. Ale na pewno nie użyłem wtedy takich słów" - tłumaczy się Marcin.
"Większość z tego to prawda, ale mimo to jako juniorzy się zaprzyjaźniliśmy i sporo trenowaliśmy razem, a także spędzaliśmy razem sporo czasu podczas turniejów" - dodaje Fyrstenberg.
pap, keb