Uwaga, nadchodzi

Dodano:   /  Zmieniono: 
Wygląda na to, że Grzegorz Kołodko przymierza się do powrotu na stanowisko wicepremiera. Po drodze chce udowodnić, że w MFW i Banku Światowym nie tylko się z nim zgadzają, ale z niego czerpią
Wraca. I to już za chwilę wraca. Kto? Człowiek, który przywróci blask słabnącemu złotemu i postawi na nogi kulejącą gospodarkę, a po drodze zdobędzie ekonomicznego Nobla, którego nie dostał tylko przez przypadek. Ladies and gentlemen, Mr. Greg W. Kolodko.
O powrocie profesora i o "światowym sukcesie" jego książki "Od szoku do terapii" napisała "Trybuna". Ta książka to - według "Trybuny" - "napisane po angielsku dzieło", "znaczący sukces naukowy", "fundamentalna praca" "niezwykle wysoko oceniona przez znawców przedmiotu i recenzentów na całym świecie". Recenzent podpisujący się skromnie literką "W" pisze, że książka jest znaczącym dziełem, bo wydała ją "najbardziej prestiżowa oficyna świata Oxford University Press". Nie wiem, skąd on wie, że to najbardziej prestiżowa oficyna na świecie. Nie widziałem rankingu, z którego by wynikało, że jest bardziej prestiżowa niż Harvard University Press, Yale University Press, Cambridge University Press czy Princeton University Press. Rozumiem jednak, że musi być najbardziej prestiżowa, skoro wydał w niej książkę Grzegorz W. Kołodko. Jest to zresztą pierwsza w historii książka, która osiągnęła światowy sukces przez sam fakt jej wydania.
Ciekawe, kto jest autorem najbardziej entuzjastycznej recenzji w III Rzeczypospolitej? Gdyby nie to, że "W" pojawia się na tej samej stronie jako autor innego tekstu, sądziłbym, że jest to to samo W., które Grzegorz Kołodko umieszcza między imieniem a nazwiskiem. Kilka dni po ukazaniu się recenzji w "Trybunie" w "Prawie i Gospodarce" pojawił się tekst samego Grzegorza Kołodki. Tego samego dnia, oczywiście przez przypadek, jego fragmenty wydrukowała "Trybuna". I tu ciekawostka. Felietonista Kołodko pisze takim samym językiem co recenzent W. z "Trybuny". Recenzent pisze "na tej niwie", a Kołodko "na niwie naukowej". Niwa nie wydawała mi się wcześniej bardzo popularnym słowem. Widać jest inaczej. Ale bez złośliwości. Sukces profesora Kołodki w Ameryce jest autentyczny. Aż tak, że nawet młody Bush wsadził sobie z zazdrości przed nazwiskiem W. i teraz jest George W. Bush. Gdyby był bystry i "bush" przetłumaczył na "krzak", miałby takie same inicjały jak nasz były wicepremier. A tak ma tylko GW. Dobrze, że w czasach, gdy "I love you" to wirus, a złoty leci na pysk, są rzeczy niezmienne i godne szacunku. Na przykład prezentowana przez profesora Kołodkę niechęć do autopromocji. Przecież tylko złośliwcy opowiadają historię młodego ekonomisty, który chodził od domu do domu i pytał ludzi, czy przez przypadek nie mają egzemplarza "Trybuny Ludu", w którym jest jego artykuł.
W recenzji z "Trybuny" jest jednak coś naprawdę godnego uwagi. Bezwstydna próba uczynienia z Kołodki ekonomicznego Mojżesza, który z mroków obecnej epoki zaprowadzi nas do ziemi obiecanej. Stąd dowiadujemy się z niej, że znakomita polityka gospodarcza rządów SLD-PSL była oparta "na oryginalnych koncepcjach teoretycznych" Kołodki. Stąd nie wymagające, rzecz jasna, dowodu stwierdzenie, że Kołodko jest "najwybitniejszym polskim ekonomistą" i jednym "z najlepszych ekspertów w zakresie transformacji, rozwoju i globalizacji na świecie" (nie wiadomo, czy idzie o jednego z najlepszych ekspertów na świecie, czy o globalizację na świecie, ale idę o zakład, że i o to, i o to). Stąd zapewnienie, że podejście zaproponowane w "Strategii dla Polski" jest "powszechnie uważane za najlepsze", a "ujęcia teoretyczne" Kołodki "wyraźnie górują nad ułomnymi koncepcjami neoliberalnego monetaryzmu". Cytat długi, ale słodkie to i dobrze napisane. Po naszemu, po ludowemu, brzmiałoby to "Balcerowicz jest do bani, a Kołodko super i gotowy do gry", ale my nie profesory.
Sprawa jest chyba prosta. Wygląda na to, że Grzegorz Kołodko przymierza się do powrotu na stanowisko wicepremiera. Po drodze chce udowodnić, że w Międzynarodowym Funduszu Walutowym i w Banku Światowym nie tylko się z nim zgadzają, ale z niego czerpią. Pisze na przykład, że jego wydana w Oksfordzie książka odegrała rolę w kształtowaniu się "konsensusu postwaszyngtońskiego". I proszę, dopiero się ukazała, a już odegrała. Nie jest jednak prawdą, że koncepcje byłego wicepremiera są "coraz szerzej podzielane w Międzynarodowym Funduszu Walutowym i w Banku Światowym". Przeciwnie. Profesor Kołodko, który nie był tak złym ministrem finansów, jak można by sądzić z tego, co sam - pardon - z tego, co inni o nim piszą, chciał w Banku Światowym awansować, ale mu się nie udało, bo jego "oryginalne koncepcje" uznano za tchnące socjalizmem brednie. Fragment "fundamentalnego dzieła" opublikował już wcześniej, ale tekst zignorowano. Na uniwersytetach też mu nie poszło. Zaczął od Yale Business School, ale potem było już tylko gorzej. UCLA jest znane, lecz bardziej z koszykówki niż z ekonomii, a Rochester słynie raczej jako siedziba Kodaka niż uniwersytetu. Ale nic to. Teraz zjeżdżanie Kołodki w niebyt próbuje się zamieniać w wielki sukces. Kto jest prawdziwym adresatem tych bredni? Czytelnicy "Trybuny"? Bez żartów. Jest nim człowiek, który może stworzyć następny rząd. Leszek Miller dość mocno stąpa po ziemi, więc nawet niechcący może wpaść w pułapkę. Taki szok może dopiero nastąpić, ale terapia temu i owemu przydałaby się już dziś.

Więcej możesz przeczytać w 20/2000 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.