Premier broni ministra finansów

Premier broni ministra finansów

Dodano:   /  Zmieniono: 
"Gdybyśmy mieli poczucie, że sprawy finansów publicznych i gospodarki są w rękach ludzi niesprawdzających się, to nie czekalibyśmy ani chwili na wotum nieufności ze strony opozycji, tylko w dobrze pojętym interesie publicznym i własnym szukalibyśmy innych ludzi" - bronił w Sejmie Jacka Rostowskiego premier Donald Tusk, podczas debaty nad wnioskiem PiS o jego odwołanie.
Donald Tusk przekonywał też, że to dzięki wysiłkom Rostowskiego sytuacja Polski na tle innych krajów jest pozytywna.

"Dlaczego w Unii Europejskiej mamy pozytywne rekordy dotyczące większości wskaźników finansowych, gospodarczych za czasów ministra finansów i dzięki jego wysiłkom i umiejętnościom, a posłowie PiS-u wpisują nas na mapę rekordów, ze swoistym rekordem ilości wet i wotów nieufności wobec ministra?" - pytał premier.

Szef rządu zastanawiał się jak powinna wyglądać współpraca między opozycją a rządem w czasie globalnego kryzysu finansowego. Pytał PiS dlaczego składa wniosek o wotum nieufności wobec Rostowskiego.

"Kiedy jest sztorm, kiedy wszyscy na statku powinni sobie pomagać, żeby przez ten sztorm przepłynąć, znajduje się grupa ludzi, która w tym czasie - kiedy wszyscy bez wyjątku ciężko pracują - plądruje walizki pasażerów. Tak nie powinno się robić" - mówił premier. Zauważył, że w ciągu dwóch lat rządów PiS, w czasie ogólnoświatowej prosperity, prezydent wręczał 5 razy nominacje ministrom finansów.

Słowa Tuska o plądrowaniu oburzyły opozycję. Grzegorz Napieralski z Lewicy i wicemarszałek Krzysztof Putra z PiS zażądali przerwy w obradach. Napieralski ocenił słowa premiera jako "nieprzyzwoite", a Putra uznał je za "nieetyczne".

"Pozycja premiera jest ważna, to jedna z najważniejszych postaci w Polsce, ale nie wolno obrażać ludzi, szczególnie siedzących na tej sali, w polskim parlamencie" - powiedział Napieralski, zwracając się do szefa rządu. Dodał, że metafora Donalda Tuska o plądrowaniu walizek "jest naprawdę czymś nieprzyzwoitym". Wsparł go Putra. "Nie przystoi, aby premier RP w tym miejscu oskarżał opozycję o grabież" - podkreślił.

Szef rządu podkreślał w swoim wystąpieniu, że kiedy zaczynała się ogólnonarodowa debata na temat kryzysu zobowiązał się wspólnie z ministrem finansów i całym rządem, że gdy pieniędzy będzie coraz mniej, będą bronić najsłabszych przeciwko tym, którzy w kryzysowym zamieszaniu, korzystając z własnej siły i wpływów, będą chcieli dla siebie uzyskać jak najwięcej.

"Dlatego nie reagujemy nerwowo czy bez refleksji, bez namysłu na takie przyspieszanie ze strony polityków opozycji, którzy jednym tchem mówią, że polski rząd powinien dokapitalizować banki, zwiększać płace, zasiłki, obniżać podatki" - powiedział. Dodał, że takie propozycje rozwiązań padały z mównicy sejmowej z ust posłów opozycji, a nawet prezydenta Lecha Kaczyńskiego.

Tusk zaznaczył, że opozycja ma prawo domagać się od rządu rzeczy sprzecznych ze sobą. "Jesteśmy do tego przyzwyczajeni" - mówił. Ale - dodał - w czasach kryzysu finansowego, gdzie odpowiedzialność powinna być większa niż na co dzień, także ze strony opozycji, rząd oczekiwałby "poważnej dyskusji nad tym, co możliwe, a nie nad tym, co ma zdezorganizować finanse publiczne i polską gospodarkę".

Zdaniem premiera w czasie światowego kryzysu finansowego obiektywnym kryterium, które pokazuje, czy rząd dobrze radzi sobie z kryzysem, jest porównanie sytuacji krajów, będących w podobnej sytuacji wyjściowej.

"Nie ma takiego kraju w UE, w porównaniu, z którym - gdy porównamy sytuację finansów publicznych i poziom rozwoju gospodarki - Polska wypadłaby źle. Wręcz przeciwnie, z jakimkolwiek krajem UE porównamy się, wszystkie bez wyjątku kryteria są zadowalające lub bardzo dobre" - powiedział szef rządu.

Przytaczał dane dotyczące deficytów budżetowych w krajach Unii. Jak mówił, w Niemczech deficyt sięga 90 mld euro, czyli prawie 400 mld zł, w Hiszpanii jest to równowartość 469 mld zł, we Francji - 520 mld zł, a w Wielkiej Brytanii to prawie bilion złotych. Deficyt Polski ma wynieść w tym roku 27 mld zł, po tym jak minister finansów zwiększył go ostatnio o 9 mld zł.

Premier podkreślił, że rząd musi możliwie delikatnie z punktu widzenia obywateli korzystać z instrumentów, jakie są w dyspozycji resortu finansów. "Jeśli mówimy o deficycie budżetowym, to można go zwiększyć w takiej skali, który nie będzie groźny za kilka lat, gdy trzeba będzie spłacać dług, ale nie będzie groźny też za kilka tygodni, czy miesięcy ze względu na wartość naszych papierów dłużnych" - mówił premier.

Jak zaznaczył, gdyby Polska przesadnie zwiększała deficyt budżetowy, to nie miałaby środków na jego finansowanie. Przekonywał, że rząd szuka koniecznych oszczędności tam, gdzie jest to najmniej bolesne dla zwykłych obywateli.

"W czasach, kiedy nasz kraj dotyka kryzys finansowy, będziemy dokonywali takich wyborów jak wczoraj (podczas głosowania poprawek Senatu do ustawy medialnej - PAP). Jeśli będę miał do wyboru utrzymanie gwarancji dla 5 proc. podwyżki płac dla nauczycieli we wrześniu albo finansowanie limuzyny pana prezesa Urbańskiego i wysokich odpraw w telewizji publicznej, zawsze podejmę decyzję - nawet jeśli to będzie ze stratą polityczną - na rzecz nauczycieli, a nie TVP" - oświadczył premier.

dar pap