Pluton SA

Dodano:   /  Zmieniono: 
Dla europejskich sojuszników niedoścignionym wzorcem sprawnej armii jest model amerykański
Dla Niemiec nie ma zagrożenia wojskowego z żadnej strony" - podkreślał cztery lata temu Volker Rühe, minister obrony z gabinetu Helmuta Kohla. Wniosek: Bundeswehra jest za duża, za droga i niedostosowana do obecnych wymogów polityki obronnej. Były kanclerz od razu jednak wyznaczył granice przekształceń armii: "Niemcy nie odstąpią od obowiązkowej służby wojskowej". W efekcie modernizacja sił zbrojnych skończyła się na obcięciu budżetu. Po wyborczej porażce ekipy Kohla na czele resortu obrony stanął Rudolf Scharping z SPD, który stwierdził, że "potrzebuje fachowców, a nie mięsa armatniego", i powołał komisję do spraw reformy Bundeswehry. Zanim jednak dojdzie do jej przebudowy, Scharping będzie musiał stoczyć wojnę z chadecką opozycją.
Politycy CDU/CSU wystrzelili do autorów projektu modernizacji armii z najcięższych dział jeszcze przed oficjalnym przedstawieniem ich odpowiedzi na pytanie, jak przekształcić ociężałego molocha w sprawne siły zbrojne i skąd wziąć na to pieniądze. Eksperci przewidują zmniejszenie liczby żołnierzy z 320 tys. do 240 tys., a także stopniową rezygnację ze służby obowiązkowej (zamiast 130 tys. poborowych ma być powoływanych 30 tys.). Zmiany te pozwolą na sfinansowanie rozbudowy sił antykryzysowych (z 50 tys. do 140 tys. żołnierzy) i unowocześnienie armii. Politycy chadeckiej opozycji uznają taką koncepcję za "godzący w konstytucję, niebezpieczny demontaż sił zbrojnych". Pikanterii sprawie dodaje fakt, że przewodniczącym ponadpartyjnej komisji jest członek CDU, były prezydent Richard von Weizsäcker. Jego partyjni koledzy domagają się utrzymania stanu armii, zwiększenia budżetu dla wojska, a ponadto zobowiązania członków UE do płacenia 1,8-2 proc. PKB na cele obronne wspólnoty. Jak wyłożył na łamach "Welt am Sonntag" sekretarz generalny CSU Thomas Goppel, wspólnota nie może być tylko unią gospodarczo-walutową, musi też być "głównym aktorem sceny światowej i mieć zdolność samodzielnego rozwiązywania konfliktów".
Projekt reformy niemieckich sił zbrojnych krytykuje także opozycja, która wytyka komisji brak odwagi. Według Christiana Simmerta, rzecznika Zielonych w Bundestagu, natychmiastowa rezygnacja z wysługiwania się poborowymi w instytucjach cywilnych dałaby 90 tys. nowych miejsc pracy. Wcielenia do armii odmawiają dziś dwa miliony Niemców, a zastępczą służbę cywilną odbywały w ubiegłym roku 134 tys. poborowych. Rzecznik Simmert posługuje się przykładem modelu francuskiego, który przed trzema laty zdecydowanie odrzucił kanclerz Kohl.
Jacques Chirac należy do ostatnich szefów państw zachodniej Europy, którzy nosili mundur. Jest absolwentem Szkoły Kawalerii i uczestniczył w kolonialnej wojnie algierskiej. Przed czterema laty uznał jednak, że przymusowy pobór jest przeżytkiem. Obowiązkową służbę zredukowano do dziesięciu miesięcy, a liczba "przejściowych" rekrutów w ćwierćmilionowej armii spadła do 80 tys.; od 1 stycznia 2003 r. we francuskich siłach zbrojnych służyć będą tylko ochotnicy i zawodowcy.
W ubiegłym roku również Włosi postanowili znieść obowiązek służby wojskowej i zredukować liczbę żołnierzy z 300 tys. do 190 tys. Proces ten rozłożono na sześć lat. Reforma otworzyła nowe perspektywy zawodowe między innymi dla kobiet z południowych obszarów, dotkniętych największym bezrobociem. Żołnierze włoskiej armii zawodowej mogą zarobić równowartość ok. 75 tys. zł rocznie.
Prócz Francuzów i Włochów na armie zawodowe zdecydowali się Belgowie, Holendrzy, Hiszpanie i Portugalczycy. W Wielkiej Brytanii od przymusowego poboru odstąpiono już w latach 60. Dziś w Londynie nikt nie chciałby wrócić do dawnych założeń polityki obronnej, mimo że formacje lądowe zgłaszają niedobór ponad ośmiu tysięcy ludzi, w siłach morskich i powietrznych jest sześć tysięcy wakatów, a cała armia narzeka na brak pieniędzy. W 1998 r. premier Tony Blair i ówczesny minister obrony George Robertson (obecnie sekretarz generalny NATO) przedstawili tzw. białą księgę "Weryfikacji strategii obronnej" kraju. W tym 60-stronicowym opracowaniu uwzględniono zmiany polityczne w Europie po 1989 r. i wytyczono kierunki strukturalnej i technicznej modernizacji wojska oraz nowe zasady jego finansowania. Główną przesłanką jest dostosowanie Królewskich Sił Zbrojnych do działań interwencyjnych na obcym terenie. Oprócz rozbudowy sił szybkiego reagowania Brytyjczycy planują połączenie Królewskiej Marynarki Wojennej i RAF oraz reformę struktur dowodzenia (Joint Defence Centre). W nowym budżecie zarezerwowano pieniądze między innymi na zakup lotniskowców, samolotów Eurofighter i nowych rakiet powietrze-powietrze. Ale największą bolączką Brytyjczyków nie jest sprzęt, lecz niski poziom wykształcenia ochotników. Kiepskie wynagrodzenie sprawia, że do wojska zgłaszają się kandydaci, których należałoby odrzucić. Bywa, że żołnierzy wywodzących się z bezrobotnej biedoty trzeba najpierw nauczyć czytać i pisać.
Dla europejskich sojuszników niedoścignionym wzorcem jest model amerykański. W USA obowiązek służby wojskowej zniesiono w 1973 r., za kadencji prezydenta Richarda Nixona. Po klęsce w Wietnamie niewielu chciało wstąpić do armii. Dla zachęty podniesiono żołd, zaoferowano stypendia, darmowe mieszkania, niskoprocentowe kredyty itp. Polityka ta zaowocowała dopiero po dziesięciu latach. Dziś, zwłaszcza po sukcesach w Zatoce Perskiej i na Bałkanach, obywatele są dumni z US Army, którą uważają za najnowocześniejszą i najsprawniejszą na świecie. Ale mimo tej opinii, zachęt, kampanii reklamowych w mediach i placówkach oświaty wojskowych jest za mało. Aby spełnić założenia polityki obronnej, Pentagon utrzymuje 1,4 mln żołnierzy służby czynnej. Co roku musi ją podjąć 200 tys. rekrutów, a zgłasza się kilkanaście tysięcy mniej. W 1999 r. zabrakło siedemnastu tysięcy chętnych.
Niezależnie od tych niedoborów Amerykanie biją europejskich sojuszników na głowę pod każdym względem. Od chwili wprowadzenia armii zawodowej liczba kobiet w wojsku wzrosła do 14 proc. kadry i jest prawie dwa razy większa niż w przodującej w UE Wielkiej Brytanii (7,4 proc.) oraz ponad dziesięć razy większa niż w Niemczech (1,3 proc.). Pod względem technicznym i technologicznym armie Europy i Ameryki dzieli przepaść. Były inspektor generalny Bundeswehry i były przewodniczący Komisji Wojskowej NATO w Brukseli Klaus Naumann dostrzega wprawdzie brak zdolności UE do prowadzenia "cyberwojny", nie popiera jednak naśladownictwa Amerykanów. Przypomina, że w USA zachowano teoretyczną możliwość zarządzenia obowiązkowej służby (przed komisją wojskową musi się stawić każdy osiemnastolatek), a ponadto Pentagon ma do dyspozycji milion rezerwistów. Generał Naumann uważa, że armia zawodowa nie musi oznaczać zmniejszenia kosztów jej utrzymania, i proponuje zastosowanie systemu mieszanego.
Pomysł gen. Naumanna na poprawę kondycji Bundeswehry i usprawnienie europejskiej siły obronnej zamyka się w trzech punktach, z których każdy dotyczy pieniędzy. Tymczasem minister finansów Hans Eichel zapowiedział zmniejszenie budżetu resortu obrony do 2003 r. o dwa miliardy marek (do 43,7 mld DM), a w 2004 r. do 42 mld DM. Eksperci Fundacji Nauki i Polityki w Ebenhausen obliczyli, że utrzymanie sprawności wojska na obecnym - niezadowalającym - poziomie możliwe będzie tylko dzięki redukcji kadry mundurowej i cywilnej. Zniesienie obowiązkowej służby wydaje się więc tylko kwestią czasu. Również Francję do reformy zmusiły oszczędności: o ile w 1960 r. na potrzeby wojska przeznaczono 28,5 proc. budżetu, o tyle w roku ubiegłym już tylko 11,6 proc. Program przebudowy armii, w tym stopniowego zastępowania poborowych żołnierzami zawodowymi, likwidacji 40 pułków, dziewięciu dywizji i dwóch sztabów dowodzenia oraz redukcji sprzętu lądowego, morskiego i powietrznego sięga 2015 r. W Europie Zachodniej poza Niemcami obowiązek służby wojskowej utrzymują jeszcze Grecja i Turcja. Paradoksalnie, unowocześnianie Bundeswehry hamuje lobby przemysłu zbrojeniowego, któremu mniejsza armia kojarzy się ze spadkiem zamówień. W rzeczywistości biedna armia i tak nie dokonuje większych zakupów. Z tego między innymi powodu w ostatnich dziesięciu latach zatrudnienie w "zbrojeniówce" spadło z ponad 280 tys. osób do 100 tys.
Kraje UE ciągle nie mogą uwierzyć, że uzbrojenia high-tech nie zapewni się wyłącznie na narodowym gruncie. Większość ponadgranicznych inicjatyw, jak niedoszła produkcja transporterów opancerzonych przez brytyjską firmę Alvis Vehicles Ltd. i dwa niemieckie przedsiębiorstwa Krauss-Maffei i Rheinmetall, kończy się na wstępnych uzgodnieniach. Komisja Richarda von Weizsäckera spodziewa się, że "urynkowienie armii" przełamie ten impas. Jakby na potwierdzenie, już w pierwszej fazie pracy nad reformą chęć świadczenia usług dla Bundeswehry zgłosiło ponad sto firm prywatnych. Na razie jednak przebudowa niemieckiej armii odbywa się tylko na papierze.


Więcej możesz przeczytać w 22/2000 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.