Brüno to nie Borat

Brüno to nie Borat

Dodano:   /  Zmieniono: 
Oceniając film „Brüno” w kategoriach gwiazdek, nie miałabym problemu – najnowsze „dzieło” Sachy Barona Cohena znalazłoby się poza klasyfikacją – w negatywnym tego słowa znaczeniu.
Rzadko bowiem tak, jak podczas oglądania tego filmu, miałam ochotę wyjść z kina.

Główną porażką „Brüna" jest to, że w przeciwieństwie do swojego poprzednika – „Borata" nie jest dokumentalnym zapisem absurdów funkcjonowania narodu amerykańskiego. Koncepcja filmu jest niejednoznaczna – obok stricte wyreżyserowanej opowieści o wylansowanym austriackim geju wyjeżdżającym do USA dla kariery, Sacha Baron Cohen „wkręca” na potrzeby filmu niczego nieświadome osoby.

Lepiej by było, gdyby twórcy ograniczyli się do tej drugiej formy. Wtedy nieliczne perełki, jak rozmowy z „nawracaczem gejów", czy rodzicami dzieci biorących udział w kontrowersyjnej sesji zdjęciowej nie znikałyby pod masą głupawych żartów.

A jaka jest przyjemność z oglądania przeważającej części filmu? Gejowska orgia przy użyciu wymyślnych narzędzi, tańczący na ekranie penis, niesmaczna wizyta u medium… Sacha Baron Cohen chciał koniecznie zrobić film bardziej kontrowersyjny od poprzedniego. Niestety cel nie uświęca środków. Kontrowersyjne kino nie polega na przemycaniu jak największej liczby scen porno.

Proszę się zatem nie kierować opisami filmu z gazet czy Internetu – „Brüno" to nie inteligentne wyśmiewanie się z medialno-reklamowego światka, czy naigrywanie z homofobii. To zwykłe epatowanie obrzydliwymi wizualnie scenami i żenującymi gagami na poziomie kloaczno-jarmarcznym. Niestety film wchodził na ekrany polskich kin bez pokazów prasowych, więc nie wszystkim recenzentom było dane zweryfikować doniesienia z zagranicy odpowiednio wcześnie…

Przekonująca transformacja Sachy Barona Cohena w „przegiętego" geja jest jedynym pozytywnie zaskakującym elementem filmu. Jednak szkoda na to czasu i pieniędzy.