Łzy na pomidorach

Łzy na pomidorach

Dodano:   /  Zmieniono: 
Świat dzieli się na tych, którzy Pedro Almodovara uwielbiają i tych, którzy go zupełnie nie trawią. Możliwe, że są również tacy, którzy jego filmów nie znają. Ci koniecznie powinni zmierzyć się z którymś z jego dzieł i zdecydować, po której stronie barykady chcą stanąć. Nadarza się ku temu świetna okazja, bo do kin wszedł w zeszły weekend najnowszy film reżysera „Przerwane objęcia” ( niezbyt zgrabny przekład hiszpańskich Los Abrazos Rotos). To tytuł, który może spowodować, że część miłośników i wrogów Almodovara chętnie zamieni się rolami.
Mamy jak zwykle bardzo dramatyczną intrygę. Silnymi emocjami i tragicznymi wydarzeniami powiązani są ze sobą: zabójczo piękna kobieta (w tej roli jak ryba w wodzie Penelope Cruz), mężczyźni zakochani w niej do szaleństwa – jeden jest bardzo bogatym i wpływowym przemysłowcem, a drugi utalentowanym reżyserem i namiętnym kochankiem. Jest jeszcze ta druga kobieta, obsesyjnie kochająca reżysera i wplątana w vendettę z przemysłowcem. Poczynaniom głównych graczy z wypiekami na policzkach przyglądają się dwaj dorastający młodzieńcy, którzy również chcą być w tyglu wydarzeń. Historia, trzeba przyznać, jak z południowoamerykańskiej opery mydlanej. Ale jak opowiedziana!

Almodovar jest mistrzem w kreowaniu pełnokrwistych, nieobliczalnych postaci i budowaniu napięcia między nimi. I choćby widz z natury wolał sensację albo science fiction i tak niepostrzeżenie da się przeciągnąć na drugą stronę ekranu. Reżyser wielbi też piękne kobiety. Od kilku lat jego boginią jest Penelope Cruz, która wygląda na ekranie równie olśniewająco grając sekretarkę, prostytutkę, czy niezdolną aktorkę, która w charakterystycznej dla kiczowatego stylu reżysera scenie roni łzy na starannie ułożone na kuchennym stole pomidory. I tu właśnie zaskoczenie. Reżyser wydaje się bowiem rozliczać ze swoimi wcześniejszymi filmami pełnymi kuriozalnych postaci transwestytów, maniakalnych gwałcicieli, molestowanych kobiet umieszczonych w zbyt kolorowym, nieco histerycznym, filmowym sosie. Jedni z tego powodu odetchną z ulgą, innym będzie czegoś brakowało. Ale wielbiciele "M jak Miłość" wyjdą z kina kompletnie wymasowani wewnętrznie.