Lekceważenie potrzeb młodych wyborców kosztem starszych to nie przypadek, lecz przejaw ekonomicznego konfliktu pokoleń, który rozgrywa się dziś głównie za pośrednictwem budżetu państwa. Za pośrednictwem budżetu starsi Polacy podnoszą swoją stopę życiową, a rachunek za własną konsumpcję,w postaci oficjalnego długu publicznego oraz wysokich niezewidencjonowanych zobowiązań państwa, przerzucają na młodych obywateli. Zapłacą go ci młodzi i ci jeszcze nienarodzeni w wyższych podatkach, niższych świadczeniach i gorszej infrastrukturze publicznej. Bo w dłuższej perspektywie każdy budżet musi się zrównoważyć. Nie można bez końca konsumować więcej, niż się zarabia. Budżet państwa tym się jednak różni od prywatnych budżetów obywateli, że jedne pokolenia konsumują to, za co inne dopiero zapłacą. Tak właśnie dzieje się w Polsce i wielu krajach Europy Zachodniej.
„Gazeta Wyborcza" kilka miesięcy temu pochyliła się nad ludźmi w „jesieni wieku”. Rozpoczął się cykl łzawych opowieści o doli tych, którzy młodość mają już za sobą. Jedną z nich była 42-letnia nauczycielka informatyki, która przyznała, że choć systematycznie się doszkala, to i tak nie dogania dzieci, które ciągle wiedzą o komputerach więcej niż ona. Dlatego czeka już tylko na emeryturę. Wyobraźmy sobie teraz nauczycielkę 30-letnią, która ma takie podejście do swojej aktywności zawodowej. Wyobraźmy sobie 20-latka, który jest już tak zmęczony życiem, że czeka, żeby ktoś inny zaczął na niego zarabiać. Czy ktokolwiek by się nad nim pochylił? Nie. Politycy także, wbrew zaklęciom o „stawianiu na młodych”, nie zamierzają realnie ułatwić im startu albo chociaż ulżyć w dźwiganiu zobowiązań poprzednich pokoleń. Utrzymują status quo, w którym rynek pracy jest zorganizowany przez korporacje i związki zawodowe przeciwko młodym ludziom zaczynającym drogę zawodową.
W każdym kraju Unii Europejskiej bezrobocie wśród młodych jest wyższe niż wśród ogółu obywateli. Ale w Polsce w 2009 r. wyniosło aż 19,1 proc. (w grupie wiekowej 16-24 lata). W tym czasie tylko nieco ponad 6 proc. Polaków powyżej 45. roku życia byłobezrobotnych. Te liczby oznaczają, że 3,5 mln młodych Polaków (poniżej 25 lat) zostało zepchniętych w bezrobocie, a kolejne setki tysięcy wypchnięto do pracy za granicę. Socjalistyczny kodeks pracy nadal uprzywilejowuje posiadających pracę, zazwyczaj starszych, kosztem szukających pracy, zazwyczaj młodszych. Związki zawodowe chronią obecnych pracowników kosztem nowych, którzy mogliby się okazać tańsi. Wreszcie, zachłanne korporacje zawodowe wciąż bronią się przed napływem świeżej krwi. Działa tu także kuriozalnie wysokie opodatkowanie pracy, jakby stanowiła ona zbytek i luksus, a środki te w coraz większym stopniu są przeznaczane na świadczenia socjalne dla starszych.
Praca młodych osób warta jest mniej niż starszych ze względu na brak doświadczenia zawodowego oraz potwierdzenia umiejętności i sumienności opiniami z poprzednich miejsc zatrudnienia. Dla dużej części młodzieży wartość jej pracy pomniejszona o podatki staje się więc niższa niż koszt przeżycia w miejscowości, w której w ogóle można pracę znaleźć. Według obliczeń OECD, prezentowanych w dorocznym raporcie „Taxing Wages", praca osoby bezdzietnej, zarabiającej średnią krajową, objęta jest w Polsce podatkiem dochodowym i ZUS w wysokości 39,7 proc.,i to jeszcze bez uwzględnienia podatków od konsumpcji (VAT, akcyza). To jedna z najwyższych stawek w cywilizowanym świecie. Dla porównania – w Wielkiej Brytanii fiskusowi taka osoba musi oddać 32,8 proc. płacy, a w Irlandii 22,9 proc.
Ludziom władzy nie zależy na młodych. Wobec pałek i kamieni górników oraz zorganizowanegoelektoratu emerytów, rencistów i rolników ich kieszenie pozostają bezbronne. By spełnić kolejne roszczenia starszych Polaków, pracę obłożono wyższymi podatkami niż wódkę. Młodymi nie trzeba się przejmować, bo nie stanowią istotnego elektoratu. Przecież im starsze społeczeństwo, tym więcej starszych wyborców.By równoważyć głosy pokoleń, w Austrii obniżono już wiek wyborczy do 16. roku życia. W Niemczech w wyborach lokalnych podobnie uczyniło pięć landów i rozważane jest obniżenie wieku w wyborach federalnych. Podobne pomysły całkiem poważnie zgłaszane są też w Wielkiej Brytanii i innych krajach Europy. W Polsce 16-latek jest dość dojrzały, by odpowiadać za niektóre przestępstwa jak dorosły, nie jest jednak dorosły na tyle, by móc się wypowiedzieć w wyborach o tym, kto ma wystawiać rachunki, które jemu przyjdzie wkrótce zapłacić. Nie dostaje de facto żadnego legalnego narzędzia protestu przeciwko losowi, jaki gotują mu starsze pokolenia.
Dzisiejsza młodzież wpłaci do budżetu więcej, niż z niego kiedykolwiek dostanie, a starsze pokolenia dostaną więcej, niż kiedykolwiek wpłaciły. Co więcej, reforma emerytur polega na tym, że młodzi dwa razy zapłacą za emerytury: najpierw swoich rodziców, a potem własne. Tego numeru nie będą już jednak mogli zrobić kolejnym pokoleniom. Przy obecnym przyroście naturalnym nie będzie komu przekazać rachunków do zapłacenia. Długi czas młodzi ludzie byli bezsilni i mało kto się przejmował ich potrzebami. Jednak wraz z przystąpieniem Polski do Unii Europejskiej nie są już zakładnikami roszczeniowych i politycznie zorganizowanych starszych. Pokolenie „1200 złotych" może wyjechać z Polski i zostać pokoleniem „1000 euro”. Starsi powinni zrozumieć wreszcie, że to szantaż: albo obniżycie wydatki budżetu, zadłużenie państwa oraz podatki, albo Polska wpadnie w dziurę nie do załatania. Bez młodych Polska się nie rozwinie, a może nawet zbankrutuje. Już czas, abyśmy uczciwie porozmawiali o obniżeniu podatków, obcięciu wydatków socjalnych oraz osobistej odpowiedzialności każdego za swój los.

Komentarze
Czyżby? Przecież jest odwrotnie !!!
W 2011 ja idę na emeryturę - dlaczego wymawia mi się, że trzeba będzie mnie utrzymywać???
Moja trójka dzieci będzie pracować na moją emeryturę, a także na tych, którzy poprzestali na jednym dziecku.
Po 38 latach pracy zawodowej,w czasie której wychowywałam i kształciłam dzieci oraz pomagałam starym rodzicom, mam chyba prawo do godnej egzystecji.