Premier i jego drużyna

Premier i jego drużyna

Dodano:   /  Zmieniono: 
- Kompletowałem gabinet wspólnie z premierem Waldemarem Pawlakiem, z przekonaniem, że budujemy ekipę ludzi kompetentnych i przyzwoitych – mówił o swoim rządzie Tusk w 2007 roku. I trzeba przyznać, że do momentu wybuchu afery hazardowej rząd PO-PSL pod względem personalnym był jednym z najstabilniejszych gabinetów po 1989 roku. Mimo że premier zapowiadał rekonstrukcję gabinetu – najpierw w sierpniu 2008 roku, a potem na początku 2009 roku ministrowie powołani w listopadzie 2007 wciąż trwali na swoich stanowiskach.
Premier Tusk, dzięki silnej pozycji w partii porównywalnej do pozycji Jarosława Kaczyńskiego w PiS mógł swobodnie skompletować skład swojego rządu, dobierając współpracowników w taki sposób, aby to premier był największą gwiazdą swojego gabinetu. Jedyne stanowiska, na obsadę których miał ograniczony wpływ to te, które w związku z umową koalicyjną przypadły PSL-owi. Jednak dwa z nich były to tzw. trudne resorty (ministerstwo pracy, w którym zasiadła Jolanta Fedak, oraz ministerstwo rolnictwa kierowane przez Marka Sawickiego), w których praca wiąże się zazwyczaj ze spadkiem, a nie ze wzrostem zaufania społecznego. Z kolei oddane Waldemarowi Pawlakowi ministerstwo gospodarki zostało niemal całkowicie zmarginalizowane przez resorty finansów i skarbu, a sam Pawlak, mimo że od początku kadencji był pełen pomysłów na to, jak reformować gospodarkę Rzeczpospolitej, mógł co najwyżej opowiadać o nich mediom, bo karty rozdawali i tak ministrowie Jacek Rostowski i Aleksander Grad pod czujnym okiem premiera.

Schetyna przechytrzył Tuska

Jeśli chodzi o ministerstwa, które przypadły Platformie, to tylko w jednym wypadku Tusk został zmuszony do wręczenia nominacji, której prawdopodobnie nie chciał. Chodzi o Grzegorza Schetynę, którego silna pozycja w partii budziła już wtedy obawy premiera i któremu od początku miało przypaść w udziale kierowanie klubem parlamentarnym PO, a nie, pozwalający na budowę politycznego zaplecza, resort spraw wewnętrznych. Schetyna postawił jednak Tuska przed faktem dokonanym – na antenie TVN24 poinformował bowiem, że otrzymał propozycję objęcia posady wicepremiera oraz ministra spraw wewnętrznych i administracji i przyjął ją, ponieważ „premierowi się nie odmawia". Żeby uniknąć zamieszania medialnego i kryzysu w PO na samym początku rządów Tusk musiał pogodzić się z włączeniem w skład rządu Schetyny.


Przyjaciele i fachowcy

Spośród pozostałych ministrów jedynym, który popularnością mógł zagrażać Tuskowi był minister spraw zagranicznych Radosław Sikorski. Sikorski jest jednak politycznym „singlem", który na dodatek do PO dołączył tuż przed wyborami z 2007 roku, co sprawiało, że w samej Platformie nie miał żadnego zaplecza, a losy jego stanowiska zależały wyłącznie od Donalda Tuska. W pozostałych przypadkach Tusk sprytnie zmarginalizował potencjalną opozycję. Bogdan Zdrojewski, który w poprzedniej kadencji parlamentu rzucił z powodzeniem wyzwanie kandydatowi Tuska na stanowisko przewodniczącego klubu parlamentarnego PO – Zbigniewowi Chlebowskiemu, zamiast prestiżowego MON przypadło w udziale Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego. W efekcie Zdrojewski de facto przestał się liczyć w partii. Podobnie było z Cezarym Grabarczykiem, który zamiast wymarzonego resortu sprawiedliwości został „rzucony na odcinek" infrastruktury – co jest w Polsce, wobec permanentnych problemów z budową dróg, równoznaczne ze skazaniem polityka na klęskę. Pozostali ministrowie byli to albo zaufani ludzie Tuska (minister zdrowia Ewa Kopacz, minister sportu Mirosław Drzewiecki, minister skarbu Aleksander Grad), albo politycy z drugiej linii (minister obrony Bogdan Klich), albo wreszcie pozbawieni całkowicie zaplecza politycznego bezpartyjni fachowcy (minister sprawiedliwości Zbigniew Ćwiąkalski, minister finansów Jacek Rostowski, minister edukacji Katarzyna Hall). Rząd został więc skonstruowany w taki sposób, aby wszyscy ministrowie „grali" na swojego lidera.


Rząd trwa i trwa mać

Taki skład rządu sprawił, że do października 2009 roku gabinet był wyjątkowo stabilny. Tusk zapowiadał wprawdzie regularnie przeglądy resortów i żegnanie się z tymi ministrami, którzy nie spełniają jego oczekiwań, ale była to raczej forma mobilizowania swoich podwładnych do pracy, niż rzeczywista groźba odwołania ich ze stanowisk. Mimo zmasowanej krytyki mediów ani minister Kopacz, ani minister Grabarczyk, ani oskarżany o zbytnie uleganie lobby wojskowemu minister Klich nie musieli się obawiać utraty posad. Temu ostatniemu nie zaszkodziły nawet dwie wpadki w doborze współpracowników – najpierw podsekretarzem stanu w MON uczynił Marię Wągrowską, która odeszła z resortu po zaledwie trzech tygodniach, w związku z niejasną sytuacją lustracyjną. Potem na swojego zastępcę mianował byłego generała Piotra Czerwińskiego, który musiał opuścić resort już po miesiącu ponieważ ciążyły na nim poważne zarzuty korupcyjne. Oprócz tych wymuszonych roszad rząd był stabilny również na poziomie sekretarzy i podsekretarzy stanu – jedynym spektakularnym odejściem była rezygnacja ze stanowiska wiceministra finansów Stanisława Gomułki. Ministrowie w większości nie budzili wprawdzie entuzjazmu, ale nie notowali również kompromitujących wpadek, a Tusk na ich tle mógł przedstawiać się jako prawdziwy przywódca kraju.


Przełomowy rok 2009

Sytuacja zmieniła się dopiero w 2009 roku. Najpierw w związku z kolejną samobójczą śmiercią podejrzanego w sprawie o zabójstwo Krzysztofa Olewnika posadę stracił minister sprawiedliwości Zbigniew Ćwiąkalski i większość jego współpracowników. Ćwiąkalskiego zgubiła nadmierna pewność siebie oraz bagatelizujące sprawę wypowiedzi w mediach, które podobno zirytowały Tuska. Dymisja Ćwiąkalskiego, którą premier nieoczekiwanie ogłosił na konferencji prasowej prawdopodobnie uratowała posadę Bogdanowi Klichowi. Ten ostatni miał stracić stanowisko za to, że jego zastępca Zbigniew Kosiniak-Kamysz zdradził w mediach, że resortowi obrony brakuje w budżecie 3 miliardów złotych na spłatę zobowiązań związanych z zakupem sprzętu. Premier nie chciał jednak w krótkim czasie odwoływać dwóch ministrów.


Prawdziwe trzęsienie ziemi w rządzie zostało wymuszone na premierze dopiero w związku z aferą hazardową. Z rządu musieli odejść – wykonujący niejasne ruchy wokół nowelizacji ustawy hazardowej minister sportu Mirosław Drzewiecki i wiceminister finansów Adam Szejnfeld, następca ministra Ćwiąkalskiego Andrzej Czuma, który w niefortunny sposób przesądził o niewinności polityków PO, co odebrano jako próbę wywierania nacisku na prokuraturę, a także – co było prawdziwym szokiem – wicepremier Schetyna. Wobec tego ostatniego nie postawiono wprawdzie żadnych zarzutów, ale jego nazwisko pojawiało się w rozmowach między biznesmenami z branży hazardowej a Zbigniewem Chlebowskim, co było wystarczającym powodem dla Tuska, by osłabić pozycję swojego potencjalnego rywala. Ich miejsca zajęli zupełnie bezbarwni fachowcy – Adam Giersz, Krzysztof Kwiatkowski i Jerzy Miller, co jeszcze bardziej umocniło pozycję premiera Tuska w rządzie.
Trudno powiedzieć, czy w ciągu kolejnych dwóch lat można spodziewać się kolejnych zmian w gabinecie premiera. Najprawdopodobniej wszystko zależeć będzie od tego, czy któryś z ministrów nie wplącze się w jakąś nową aferę, ewentualnie, czy dla któregoś z nich nie pojawi się propozycja pracy w instytucjach międzynarodowych (chodzi głównie o Sikorskiego przymierzanego do stanowiska wiceszefa unijnej dyplomacji). Jeśli tak się nie stanie – to patrząc na uporczywe utrzymywanie na stanowisku Aleksandra Grada (mimo wcześniejszych zapowiedzi o dymisji wobec fiaska prywatyzacji stoczni), Cezarego Grabarczyka (który najprawdopodobniej nie wybuduje wszystkich autostrad, po których mieliby się poruszać kibice w czasie Euro 2012), a także minister Ewy Kopacz (fachowcy i publicyści apelują o jej odwołanie od półtora roku, a sama minister cieszy się bardzo małym zaufaniem społecznym), można pokusić się o prognozę, że rząd Tuska w obecnym kształcie dotrwa do kolejnych wyborów parlamentarnych.