Smętna rocznica pomarańczowej rewolucji

Smętna rocznica pomarańczowej rewolucji

Dodano:   /  Zmieniono: 
Okrągłą rocznicę Pomarańczowej Rewolucji obchodzono w Kijowie bez fajerwerków. Na Placu Niezależności, legendarnym Majdanie, zebrało się około stu uczestników Pomarańczowej Rewolucji. Aktywiści żałowali, że prezydent nie pojawił się na placu, bo bardzo chcieli go zapytać, dlaczego wszystko tak żałośnie się skończyło.
Dziś główni bohaterowie Pomarańczowej Rewolucji świętują osobno, w minorowych nastrojach, a antybohater rewolucji jest liderem prezydenckich rankingów.

A miało być tak pięknie.

Pięć lat temu świat oszalał na punkcie Ukrainy. Ukraiński Majdan był na ustach wszystkich.
 
W listopadzie 2004 r. do pomarańczowego Kijowa jechałam pociągiem wynajętym przez sztab Wiktora Juszczenki razem z tłumem z zachodniej Ukrainy, chcącym wykrzyczeć na stołecznych ulicach, swoje „TAK!" dla Juszczenki. Ludzie byli mili, serdeczni, rozentuzjazmowani. Nie wątpili w zwycięstwo. A także w rychłą poprawę sytuacji w kraju.
 
- Wiadomo, że nie od razu wszystko się zmieni – tłumaczył mi Taras, dwudziestoparoletni stolarz z okolic Lwowa. – Wiadomo, że trzeba będzie poczekać z rok.
 
Pobożne życzenia Tarasa sprawdziły się, tyle że ze znakiem minus. Po roku nowa Ukraina była już po dwóch zmianach na stanowisku premiera.
 
Tuż o rewolucji, w styczniu 2005 r. nowy rząd pod kierownictwem Julii Tymoszenko zapowiedział odnowę państwa. Ze struktur siłowych zwolniono kilka tysięcy osób związanych ze starym reżimem, wszczęto sprawy karne przeciwko blisko dwustu milicjantom. Na trzy miesiące do aresztu trafił jeden z liderów prokuczmowskiej Partii Regionów oskarżony o wymuszenia finansowe. Ministerstwo sprawiedliwości, którym kierował „komendant" miasteczka namiotowego, Jurij Łucenko, próbowało dobrać się do oligarchy Rinata Achmetowa, sponsora kampanii prezydenckiej namaszczonego przez Kuczmę Wiktora Janukowycza. Jednak Achmetow, legendarna figura na Ukrainie, nic sobie z zakusów Łucenki nie zrobił . Aresztowany polityk Partii Regionów po trzech miesiącach został oczyszczony z zarzutów. Nie udało się też postawić przed sądem zleceniodawców zabójstwa dziennikarza Gieorgija Gongadze, sprawy, która była symbolem zbrodni poprzedniego układu.
 
Mimo szumnych haseł, pomarańczowa władza nie doprowadziła do żadnych zmian systemowych. Powstały jedynie nowe klany i grupy interesów. Rewolucja straciła dziewictwo.
 
Narastający konflikt między pomarańczowymi eksplodował w sierpniu 2005 r. Prezydent Juszczenko zdymisjonował premier Tymoszenko,  Ukrainą zaś wstrząsnęło polityczne porozumienie zaprzysięgłych przeciwników z Majdanu: Wiktora Juszczenki i Wiktora Janukowycza, efektem którego było utworzenie nowego krótkotrwałego rządu na czele z Jurijem Jechanurowem.
 
 Po dymisji rządu Jechanurowa sprawy skomplikowały się jeszcze bardziej. W wyniku nowych wyborów parlamentarnych w sierpniu 2006 r., wygranych przez Partię Regionów, premierem został Wiktor Janukowycz. Łucenko, mimo publicznych deklaracji, że nie chce współpracować z politykiem, którego „majdanowcy" nazywali przestępcą, zasilił skład jego rządu, podobnie jak kilku ministrów z proprezydenckiej „Naszej Ukrainy”. Smaczku całej historii dodaje fakt, że jego nowym politycznym partnerem został człowiek, którego rok wcześniej sam wysłał na trzy miesiące do aresztu. Zaś nowy rząd  oskarżył pomarańczową Julię Tymoszenko i jej ministrów o nadużywanie władzy.
 
Ale zgodna współpraca dwóch Wiktorów nie trwała długo. Wkrótce dawni wrogowie przypomnieli sobie o wzajemnych animozjach. Juszczenko zarzucił Janukowiczowi chęć zagarnięcia władzy i szykowanie przewrotu w państwie. Kiedy nad krajem zaczęło krążyć widmo przedterminowych wyborów, „pomarańczowi" zwarli szeregi. We wspólny blok zjednoczyły się proprezydencka Nasza Ukraina i Ludowa Samoobrona. Wprawdzie plany połączenia się w „megablok” z partią Tymoszenko spełzły na niczym, ale ojcowie i matki pomarańczowej rewolucji, przynajmniej oficjalnie, deklarowali wobec siebie ciepłe uczucia, a po jesiennych wyborach „pomarańczowi” utworzyli koalicję pod rządami Julii Tymoszenko.
 
Nie na długo. W pomarańczowej koalicji trzeszczało od początku. Wkrótce po wyborach między prezydentem a panią premier rozpoczął się otwarty konflikt. Na ukraińskim horyzoncie majaczyły już nowe wybory prezydenckie, wyznaczone na początek 2010 r., w których Juszczenko i Tymoszenko nie zamierzali sobie wzajemnie  ustąpić pola.
 
„Pomarańczowi celowali" do siebie z coraz cięższej broni. Otoczenie prezydenta Juszczenki oskarżyło premier o zdradę ojczyzny i knowania z Moskwą. Tymoszenko nie pozostawała dłużna. Gdy Blok Julii Tymoszenko wraz z Partią Regionów przegłosowali projekty ustaw ograniczające władzę prezydencką, pomarańczowy związek rozpadł się ostatecznie. „Nasza Ukraina” opuściła koalicję. Prezydent Juszczenko jeszcze przez kilka tygodni straszył, że rozwiąże parlament przyczyniając się do eskalacji chaosu. Międzynarodowy wizerunek był coraz gorszy.
 
Sytuację dramatycznie pogorszył kryzys gospodarczy, przed którym osłabiona politycznie Ukraina nie miała jak się bronić. Ale nie ma takiej świętości, której walczący wrogowie nie wykorzystaliby w kampanii. Dramatyczna sytuacja finansowa kraju, na która nałożyła się jeszcze epidemia grypy są doskonałą bronią, którą można przecież użyć przeciwko rywalowi.
 
 Czym się to wszystko zakończy? Kto zostanie nowym prezydentem postpomarańczowej Ukrainy? Nie wiadomo i właśnie w tej niewiedzy kryje się największe zwycięstwo pokojowej rewolucji, którą Ukraińcy pewnie w końcu docenią… Może za jakieś 25 lat.