Czy Palikot zostanie Krzaklewskim Platformy?

Czy Palikot zostanie Krzaklewskim Platformy?

Dodano:   /  Zmieniono: 
Jeżeli prawdą jest, że Janusz Palikot jawnie przeciwstawił się woli Grzegorza Schetyny, i mimo napomnień szefa klubu kontynuuje w swojej komisji pracę nad ustawą dopuszczającą w Polsce stosowanie eutanazji, to znaczy, że czołowi politycy PO na poważnie zaczynają walkę o schedę po Donaldzie Tusku. Jeśli nie dojdzie do jakiegoś politycznego trzęsienia ziemi, za 12 miesięcy Tusk zasiądzie w pałacu prezydenckim, a Platformą pokieruje… No właśnie, kto?
Jeszcze do niedawna wszystko było proste – Tusk miał zostawić partię swojemu przyjacielowi Schetynie. Ten polityczny tandem miał przejąć pełnię władzy w Polsce i umożliwić PO przeprowadzenie blokowanych wetami prezydenta Kaczyńskiego reform. To już jednak przeszłość. Chemia między Tuskiem a Schetyną minęła chyba bezpowrotnie. Pewnie w najbliższym czasie nie dowiemy się, czy Tusk postanowił doprowadzić do upadku Schetyny dlatego, że naprawdę uwierzył w to, że „Grzechu" miał jakieś kontakty z „Rychem", czy może wykorzystał okazję, by osłabić przyjaciela, który wkrótce mógł stać się jego rywalem w walce o władzę. Nie jest tajemnicą, że Tusk w takich przypadkach potrafi być bezwzględny – z Janem Rokitą też kiedyś łączyła go przyjaźń, wspólne dyskusje przy kieliszku czerwonego wina i plany reformowania Polski. A wcześniej byli przecież jeszcze: Gilowska, Piskorski, Płażyński, Olechowski. Schetyna wprawdzie do końca nie wypadł jeszcze z gry, ale trudno przypuszczać, żeby szefem partii i premierem miał zostać polityk, którego Tusk potraktował tak bezkompromisowo. Schetyna jest pamiętliwy i potrafi się mścić - więc Donald Tusk zrobi zapewne wiele, by nie dać mu narzędzi do zemsty w postaci aparatu partyjnego PO.

Z gry o władzę wypadł też Chlebowski – w tym przypadku jednak jest jasne dlaczego tak się stało. Niezależnie od tego czy Chlebowski jest nieasertywny, czy za jego miłością do jednorękich bandytów stały jakieś inne motywacje, „oczywistą oczywistością" jest to, że Chlebowski w aferę hazardową zamieszany jest dość poważnie. Jego sukcesem będzie to, jeżeli uda mu się pozostać w polityce. Na wiele więcej na razie liczyć nie może.

W kontekście ewentualnego kierowania PO wymieniało się jeszcze dwie osoby: Bronisława Komorowskiego i szarą eminencję Platformy, Jana Krzysztofa Bieleckiego. No i jest jeszcze „Dymitr Samozwaniec" – Janusz Palikot. Palikot wcale nie żartował kiedy przed ponad rokiem przedstawiał swój plan działania. Jego pierwszą część już zrealizował – pięć lat temu jego twarz kojarzyli tylko nieliczni biznesmeni i nałogowi alkoholicy, którzy mieli w domu ołtarzyk z wizerunkiem producenta „Żołądkowej Gorzkiej". Dziś Palikot jest jednym z najbardziej rozpoznawanych polityków w Polsce. Druga część planu zakłada zdobycie wpływu na władzę w Polsce.

Ostatnie zachowania Palikota wskazują na to, że właśnie zaczął wcielać swój plan w życie. Wczoraj w TVN24 zażądał (tak, tak – nie zaapelował, nie poprosił, nie zasugerował – tylko właśnie zażądał) od premiera Donalda Tuska odwołania wiceministra Jacka Kapicy. Dziś okazuje się, że gra na nosie szefowi klubu PO Grzegorzowi Schetynie. Swoją drogą rzucenie na szale akurat sprawy eutanazji jest zabiegiem sprytnym. Palikot piecze w ten sposób kilka pieczeni na jednym ogniu. Po pierwsze – co jasne upokarza Schetynę i wysyła sygnał do działaczy PO: „boicie się go? A ja nie". Po drugie – jeśli projekt przejdzie przez komisję i trafi do Sejmu będzie to policzek dla drugiego rywala Palikota – Gowina. Gowin od początku kadencji nie jest w stanie przekonać partii do poparcia swojego projektu ustawy regulującej kwestie in vitro – a Palikot pokaże: „ja nie muszę prosić o nic partii". Po trzecie wreszcie jeśli Palikot przepchnie ustawę do Sejmu to na pewno zyska kilka punktów u SLD – politycy tej partii są bowiem gotowi podpisać się pod każdym dokumentem w którym padają słowa „aborcja” i „eutanazja”, a nie pada słowo „zakaz”. A parlamentarne „szable” SLD mogą być atutem w oczach wybierającego się do pałacu prezydenckiego Tuska. Jeśli bowiem balansujący na granicy progu wyborczego PSL nie dostanie się do Sejmu, a PO nie zdobędzie upragnionych 231 mandatów, głosy SLD mogą się przydać. Nie chodzi nawet o formalną koalicję, ale o zwykłą życzliwość, którą Palikot (pamiętacie koszulkę „Jestem z SLD”) będzie w stanie zagwarantować.

A więc Palikot? I tak, i nie. Palikot jest nie do przyjęcia dla prawego skrzydła partii, a Tusk nie będzie ryzykował rozbicia własnej formacji. Ale zarówno prawe, jak i lewe skrzydło partii będzie w stanie zaakceptować Komorowskiego. A tak się składa, że marszałek Sejmu z jednej strony jest politycznym przyjacielem Palikota, a z drugiej liczbę jego prawdziwych zwolenników w PO można policzyć na palcach jednej ręki pokaleczonego drwala. W związku z czym, gdyby stanął na czele PO musiałby liczyć na poparcie posła z Lublina. A to oznacza, że Palikot stałby się Marianem Krzaklewskim PO – nie rządziłby, ale trzymałby w ręku najważniejszy sznurek. Niemożliwe? A kto z was słyszał pięć lat temu o człowieku, który dziś jest wiceprzewodniczącym największej partii w Polsce? Niemożliwe jest tylko to, że do Platformy zapisze się Jarosław Kaczyński.

PS. Już po napisaniu tego komentarza „Dziennik Gazeta Prawna" odkrył, że asystent społeczny Palikota przed rozpoczęciem pracy dla posła był związany z firmą zajmującą się… hazardem. To wszystko dzień po tym, jak Palikot wezwał premiera do odwołania Kapicy i tego samego dnia, gdy „Polska The Times" napisała o buncie posła wobec Schetyny. Przypadek? Dociekliwość dziennikarska? Ktoś życzliwy z PiS? A może Grzegorz Schetyna? Karty nie zostały jeszcze rozdane.