Fabryka snów

Dodano:   /  Zmieniono: 
Nieprzerwanie od 1927 roku magazyn „TIME” przyznaje prestiżowy tytuł „Człowieka Roku” - bądź „Osobistości Roku” w odniesieniu do zbiorowości, a nie poszczególnych jednostek. Kryterium wyboru redaktorów jest wpływ danego podmiotu na losy świata. Nie bierze się z kolei pod uwagę ocen moralności ani skutków działań laureatów – być może w myśl zasady: „zwycięzców się nie sądzi”. W ponad osiemdziesięcioletniej historii plebiscytu zwyciężali między innymi Hitler, Stalin, Gorbaczow, Carter, Wałęsa, czy Jan Paweł II.
Któż nie chciałby się znaleźć w tak doborowym gronie osobistości, które wywarły wpływ na losy świata? Będąc dzieckiem marzyłem, aby znaleźć się pośród wielkich tej planety, a tytuł „Człowieka Roku" był fabryką moich snów. Z życia wiem jednak, że nie tylko moich.

W tym roku jest kilku czołowych kandydatów do tytułu „Osobistości Roku". Usain Bolt, którego sportowe wyczyny w sprincie podziwiał cały świat, Steve Jobs, którego firma Apple wykorzystując amerykański hiperkonsumpcjonizm podbiła rynek nowym modelem iPhone'a, czy po raz wtóry Barack Obama. Nie wiązałbym jednak wielkich nadziei z Obamą z dwóch względów. Po pierwsze ten prestiżowy tytuł padł już jego łupem w roku ubiegłym, a zasadniczo „nadzieja na lepsze jutro”, z którą Obama był utożsamiany przed zaprzysiężeniem na prezydenta nie tyle uległa zmianie, co poddana została weryfikacji poprzez fakty. Rok ten był dla Obamy ciężką próbą, ale czy faktycznie prezydent Stanów Zjednoczonych w jakiś szczególny sposób wpłynął na losy świata? Nieszczególnie. Po drugie w końcu, dobre chęci Obamy zostały przed dwoma miesiącami nagrodzone Pokojową Nagrodą Nobla. Wystarczy.

Czarnym koniem konkursu może okazać się jednak ktoś zupełnie inny. Nie osoba, a cała zbiorowość. „Irańscy protestanci". Na stronie internetowej magazynu „TIME” to oni wiodą prym w głosowaniu. Fakt, że redakcja zastrzega sobie prawo do subiektywnej oceny i nie brania pod uwagę warunków zewnętrznych takich jak nastroje czytelników, ale za przedstawicielami „Zielonej Rewolucji” wiele przemawia. Nieustannie przez cztery miesiące – od wyborów prezydenckich w Iranie do wizyty Ahmadineżada na szczycie ONZ w Nowym Jorku - „Zielona Rewolucja” nie schodziła z ust ludzi na całym świecie. Bacznie obserwowano każde posunięcie protestantów oraz reakcje na te próby oswobodzenia się spod reżimu ze strony administracji Ahmadineżada. Po raz pierwszy od Rewolucji Islamskiej w Iranie sprzed trzydziestu lat, obywatele dawnej Persji zdobyli się na tak odważne manifestacje antyrządowe. Niestety, spora część rewolucjonistów przepłaciła swe chwilowe uniesienie wolności życiem bądź pozbawieniem - i tak już iluzorycznej – wolności. Nie mniej jednak należy docenić wkład „Irańskich protestantów” w próbę pokojowej zmiany rządów, w walkę o swoje własne prawa i odwagę do wyrażania opozycyjnych poglądów w autorytarnym reżimie.

Gdyby ode mnie jednak zależała decyzja przyznania nagrody „Osobistości Roku" i miałbym kierować się tym samym kryterium, które pod uwagę bierze „TIME”, postawiłbym albo na Mahmuda Ahmadineżada albo na Hamida Karzaja. Dlaczego? Otóż obydwaj panowie zdominowali medialnie rok 2009. Z podobnych skądinąd przyczyn. Karzaj, ponownie wybrany na prezydenta Afganistanu, przez kilka miesięcy był języczkiem u wagi powodzenia amerykańskiej misji „niesienia demokracji”. Wyniesiony po obaleniu rządu Talibów na fotel prezydenta przez Stany Zjednoczone stał się uosobieniem wszystkiego, co antydemokratyczne. Nepotyzm, korupcja, fałszerstwa. Karzaj, choć Amerykanie mogą się tego wypierać, jest wizytówką USA w Afganistanie i to oni ponoszą odpowiedzialność za jego poczynania. Stąd, choć w sposób mało chwalebny, to on dość mocno wpłynął na bieżący rok stawiając olbrzymi znak zapytania nad sensem obecności wojsk NATO w Afganistanie oraz przyszłości tego kraju. Mahmud Ahmadineżad z kolei zasłynął na tak wielu frontach, że nie sposób wszystkie streścić. Wystarczy wspomnieć jedynie sfałszowane wybory w czerwcu, antysemickie i antyamerykańskie wypowiedzi, prowokowanie i wodzenia za nos całego świata w kwestii wzbogaconego uranu oraz problem praw człowieka w Iranie, do którego prezydent Ahmadineżad przyczynia się z całą mocą. Wszystkie te wyczyny nie schodziły przez cały rok z agendy polityków zajmujących się problematyką globalną oraz mediów. Któż bardziej niż Ahmadineżad zasłużył na tytuł „Osobistości Roku” biorąc – podkreślam – za kryterium jedynie wpływ (w tym wypadku ferment) na losy świata? To smutne, ale chyba nikt nie przychodzi mi do głowy.