Piesiewicz: Wracam do Senatu 12 kwietnia

Piesiewicz: Wracam do Senatu 12 kwietnia

Dodano:   /  Zmieniono: 
fot. WPROST
„Wprost” dotarł do dokumentu, który rzuca zupełnie nowe światło na sprawę Krzysztofa Piesiewicza. Okazuje się, że szantażyści działali według wyjątkowo perfidnego planu, a w całej akcji wzięło udział siedem osób. Z naszych ustaleń wynika, że polityk płacił swoim prześladowcom aż cztery razy.
Piesiewicz jest obecnie na dwumiesięcznym bezpłatnym urlopie, którego udzielił mu Marszałek Bogdan Borusewicz. – Zamierzam wrócić do Senatu 12 kwietnia. To chyba mój pierwszy urlop w życiu – mówi „Wprost".

Z naszych ustaleń wynika, że polityk przebywa obecnie we Włoszech, gdzie próbuje nabrać dystansu do całej sprawy.

Na pewno nie będzie to łatwe. Historia szantażu, którego padł ofiarą, jest wyjątkowo szokująca. „Wprost" dotarł do dokumentu, który relacjonuje jej szczegóły. To postanowienie o umorzeniu śledztwa, które warszawska prokuratura wydała 30 kwietnia 2009 roku. Śledczy podjęli tę decyzję po tym, jak senator zrezygnował ze ścigania szantażystów. Według prokuratury historia rozpoczęła się od przypadkowego spotkania Piesiewicza z Joanną D. w czerwcu 2008 r. Dwa miesiące później D. opowiedziała o tym spotkaniu dwóm znajomym: Zbigniewowi S. i Janowi W. Całą trójką uzgodnili, że D. podczas następnego spotkania z senatorem nakręci kompromitujący go film. W zamian miała dostać od jednego z mężczyzn 5 tys. zł.

Operację zaplanowano na 4 września 2008 r. a spotkanie miało się odbyć w domu Piesiewicza. D. zapowiedziała, że przyprowadzi koleżankę, którą była Joanna S., kobieta podstawiona przez Zbigniewa S. i Jana W. Obie kobiety poznały się dopiero w samochodzie w drodze do senatora. „Podczas wspólnej jazdy Jan W. przekazał kobietom aparat fotograficzny marki Sony. Po dojechaniu w pobliże miejsca zamieszkania Krzysztofa Piesiewicza (…) mężczyźni pozostali na zewnątrz, oczekując na umówiony wcześniej sygnał" – piszą prokuratorzy.

Bezpośrednio po spotkaniu mężczyźni zabrali im aparat z nagraniem oraz karty sim z ich telefonów. „Jan W. przegrał nagrania przy użyciu laptopa na 5 płyt CD, z których jedną zakopał na terenie swojej nieruchomości" - czytamy w postanowieniu. Kilka dni później Jan W. zgłosił się do Piesiewicza. W zmian za cztery płyty z nagraniami zażądał 320 tys. zł. Parę dni później pieniędzy od senatora zażądała Joanna D. Na parkingu jednego ze stołecznych McDonaldów Piesiewicz zapłacił jej za płytę 35 tys. zł.

Miesiąc później senator odebrał telefon od kobiety podającej się za dziennikarkę. Tym razem chodziło nie tylko o płytę i kartę pamięci aparatu fotograficznego. Targu dobito w samochodzie polityka zaparkowanym przy ul. Mazowieckiej, w centrum Warszawy. Senator wrócił do domu biedniejszy o ok. 200 tys. zł.

Ostatnią ratę Piesiewicz zapłacił trzy tygodnie później. Tym razem odezwali się Jan W. i Zbigniew S. Zaproponowali odkupienie laptopa. Cena: 28 tys. zł. Miejsce transakcji: stacja benzynowa przy ul. Towarowej. Sprzęt został dostarczony przez taksówkarza a W. i S. podzielili się pieniędzmi po połowie. Pięć miesięcy później Piesiewicz odstępuje od ścigania szantażystów i śledztwo zostaje umorzone.

Sprawa odżywa jesienią 2009 r. Do senatora dzwoni nieznajoma kobieta. Twierdzi, że płytę z filmem i numerem telefonu wygrzebał z ziemi… jej jamnik. Polityk idzie do śledczych i kobieta wpada w policyjną pułapkę w okolicach warszawskiej Rotundy. W tym samym czasie do prokuratury trafia doniesienie na Piesiewicza w sprawie narkotyków.

Z ustaleń „Wprost" wynika, że śledczy postawili zarzut szantażu trzem osobom: Zbigniewowi S., Joannie D. i Halinie S. (tej od jamnika). – Do końca marca zostanie sformułowany akt oskarżenia wobec tych trzech osób – ujawnia „Wprost" Renata Mazur, rzeczniczka Prokuratury Okręgowej Warszawa-Praga. Z powodu utrzymania immunitetu automatycznie ma być jednocześnie umorzone dochodzenie narkotykowe. – Decyzja w tej sprawie powinna zapaść w ciągu tygodnia - zapowiada Mazur.