Miasto strachu

Dodano:   /  Zmieniono: 
Zaczęło się od nerwowych smsów do przyjaciół mieszkających w Moskwie. Na szczęście nikt z nich nie ucierpiał w zamachu. "Atmosfera jest fatalna" - pisali w odpowiedzi. "Znów zaczynamy się bać".
To, co zdarzyło się w moskiewskim metrze przypomina powracający koszmar. Pod koniec lat 90. i na początku nowego stulecia mało było śmiałków, którzy zjeżdżając po ruchomych schodach podziemnego transportu rosyjskiej stolicy, nie odczuwali lęku. Druga wojna czeczeńska naznaczyła się w zbiorowej pamięci Rosjan piętnem strachu przed zamachami terrorystycznymi. Na kilka lat udało się zapomnieć o problemie: Ramzan Kadyrow, prezydent Czeczenii, trzymał separatystów twardą ręką, a cywilni mieszkańcy republiki w trudzie i znoju odbudowywali Grozny. Tak przynajmniej wynikało z medialnych doniesień. I choć w głębi duszy wszyscy zdawali sobie sprawę z umowności medialnego obrazka, chciało się wierzyć, że w Czeczenii wreszcie zapanował pokój. Dla swojego świętego spokoju.

W listopadzie 2009 r. koszmar powrócił. Pod ekspres relacji Moskwa - Sankt Petersburg podłożono ładunek wybuchowy. Zginęło wtedy trzydzieści osób. Traf chciał, że  feralnego dnia leciałam z rosyjskimi przyjaciółmi do Barcelony. Urlopowy nastrój minął jak ręką odjął. Znowu się zaczęło. - mówili -  Terroryści uderzyli w samo serce Rosji.

Teraz powtórzyli atak.

Kto nie był w moskiewskim metrze, temu trudno będzie zrozumieć, jak nerwowo jest tam na co dzień, i to bez zagrożenia zamachami. Przez siatkę linii podziemnego transportu przelewa się dzień w dzień dziesięciomilionowy potok ludzi, którzy śpieszą się tak bardzo, że warszawskie tempo wydaje się przy tym niedzielnym spacerem. Co działo po wybuchach, gdy spanikowany tłum ruszył ku wyjściu, możemy zobaczyć w amatorskich nagraniach telefonami komórkowymi. To prawdziwy cud, że nikt nie został zadeptany. Jednak niezależnie od strachu moskwiczanie z metra nie zrezygnują - sprawne  poruszanie się po mieście samochodem jest niemożliwe ze względu na gigantyczne korki.

Zamach pogorszy i tak już napięte stosunki między Rosjanami a żyjącymi w Moskwie  Czeczenami (a jest ich tam prawie milion). Można sobie wyobrazić z jakim podejrzeniem i wrogością będzie się teraz patrzeć na pasażerów o kaukaskich rysach twarzy. Można się niestety spodziewać, że  przemoc wobec nich  wzrośnie. A Moskwa i tak już dawno nie wierzy kaukaskim łzom.

Twardogłowi na Kremlu dostaną kolejny argument dla kontynuacji inwigilacyjnej polityki, a świat żeby patrzec przez palce na zbrodnie w Czeczenii. Prezydent Miedwiediew, imitując swego poprzednika, publicznie obiecał, że sprawcy moskiewskich wybuchów zostaną złapani i zlikwidowali. "Zlikwidujemy ich dokładnie tak samo, jak zlikwidowaliśmy sprawców zamachu na Newski Ekspres" - hardo zaznaczył prezydent. Tylko dlaczego obecni dziennikarze, nie spytali go, jaki efekt przyniosła tamta "likwidacja", skoro zamachy na cywilów powtórzyły się za kilka miesięcy?

To był czarny dzień w historii Rosji. I nie tylko Rosji.