Lewe prawo

Dodano:   /  Zmieniono: 
W całej Polsce fałszywymi prawami jazdy posługuje się 5-7 proc. kierowców - wynika z policyjnych szacunków
Co najmniej drugie tyle "kupiło" sobie egzamin w ośrodkach egzaminacyjnych i teraz może się legitymować "legalnymi" dokumentami. W sumie chodzi więc prawie o 2 mln osób, które bezprawnie kierują samochodami. Wykrycie tego rodzaju przestępstw jest niezwykle trudne. Podczas kontroli drogowych wyłapuje się tylko najbardziej prymitywne fałszywki. W ubiegłym roku w Słupsku aresztowano na przykład kierowcę volkswagena, który legitymował się prawem jazdy wystawionym na osobę urodzoną w lipcu 1996 r. W czasie przeszukania samochodu znaleziono jeszcze jedno prawo jazdy tego mężczyzny (ok. 20 lat), z którego wynikało, że tym razem ma już lat 40. - Fałszywe prawa jazdy najczęściej kupuje się przez pośredników, którzy "przyjmują interesantów" w stałych punktach kontaktowych. Miejsca te są znane policji, ale kontrole niczego nie wykazują - mówi komisarz Krzysztof Targoński z Komendy Wojewódzkiej Policji w Szczecinie.

Prawo popytu i podaży
Na Śląsku lewe prawo jazdy można załatwić na targowiskach w Katowicach, Będzinie lub Dąbrowie Górniczej. Za 500 zł dostaje się gotowy dokument już po godzinie - dobrze podrobiony, z dowolnie wybraną kategorią. Podobne ceny (400-600 zł) obowiązują na targowiskach we Wrocławiu, Poznaniu, Gdańsku czy Krakowie. - Ten rynek sam się napędza, bo zatrzymujemy dużo praw jazdy - mówi naczelnik wydziału kryminalnego Śląskiej Komendy Wojewódzkiej Policji w Katowicach. - Jeśli dziennie zatrzymujemy w województwie ok. 50 pijanych kierowców, to oni dalej jeżdżą, tyle że z fałszywkami w kieszeni.
W ubiegłym roku śląska policja rozpracowała grupę fałszerzy praw jazdy w Olkuszu. Podczas zatrzymania jej członków zabezpieczono kilkanaście tysięcy gotowych blankietów. Kilka miesięcy temu w Będzinie zatrzymano innego fałszerza, przy którym znaleziono kilkadziesiąt nie wypełnio-nych dokumentów. Również gdańska policja zlikwidowała w ubiegłym roku fabryczkę fałszywych dokumentów. Znaleziono tam wysokiej klasy drukarki i sprzęt komputerowy. - Czyste blankiety praw jazdy już kilkakrotnie ujawnialiśmy w nielegalnych drukarniach. Nierzadko ginęły one również z urzędów gminnych. Sprzedawano je potem w całym kraju - mówi komisarz Krzysztof Targoński.
Zdaniem policyjnych ekspertów, rynek fałszywych praw jazdy będzie się teraz kurczył. Od 1 lipca ubiegłego roku świeżo upieczeni kierowcy otrzymują nowe, plastikowe dokumenty. - Nowe prawa jazdy mają aż 30 różnego rodzaju zabezpieczeń, co powoduje, że ich podrobienie jest bardzo trudne. Poza tym czyste blankiety nie wędrują po Polsce, jak to było dotychczas; prawo jazdy wystawia się w Państwowej Wytwórni Papierów Wartościowych w Warszawie - mówi Elżbieta Jeranowska, rzecznik prasowy ministra transportu i gospodarki wodnej. - Niewątpliwie młodzi kierowcy nie będą mogli kupować praw jazdy wystawianych na starych drukach, ale osoby starsze jeszcze przez sześć lat spokojnie mogą to robić, bowiem stare dokumenty stracą ważność dopiero po 30 czerwca 2006 r. - tłumaczy funkcjonariusz Komendy Wojewódzkiej Policji we Wrocławiu.

Korupcyjny obyczaj
- Wydawanie praw jazdy jest jednym z tych obszarów naszego życia społecznego, gdzie korupcja jest zjawiskiem tak powszechnym, że stała się obyczajem – uważa Jan Maria Rokita, przewodniczący sejmowej Komisji Administracji i Spraw Wewnętrznych. Jego zdaniem, walka z nią jest bardzo trudna, bo wymaga zmiany mentalności. W ciągu ostatnich kilku lat wykryto zaledwie kilka afer związanych z wydawaniem praw jazdy za pieniądze. W większości wypadków wyroki jeszcze nie zapadły - mimo upływu kilku lat.
Przed dwoma tygodniami rzecznik praw obywatelskich poinformował (w wystąpieniu do ministra transportu), że do jego biura napływa coraz więcej sygnałów dotyczących korupcji w trakcie egzaminów na prawo jazdy. Autorzy skarg podają nawet obowiązujące taryfy. W Łodzi kosztuje to na przykład 600-700 zł, we Wrocławiu - 700-800 zł, a w Warszawie ceny są wyższe o kilkaset złotych. - Niedawno podczas posiedzenia sejmowej podkomisji transportu zaproponowałem, aby policja częściej korzystała z przysługującego jej prawa do zakupów kontrolowanych. Dopiero wówczas będziemy mogli stwierdzić, czy opinia o powszechnym łapownictwie egzaminatorów jest tylko mitem tworzonym przez tych, którzy nie zdali egzaminu, czy też prawdą. Niestety, odzewu z drugiej strony nie było - mówi Janusz Płaneta, prezes zarządu Krajowego Stowarzyszenia Wojewódzkich Ośrodków Ruchu Drogowego i dyrektor WORD we Wrocławiu.
Zdaniem Janusza Płanety, korzystają na tym różnego rodzaju pośrednicy, oferujący naiwnym kupienie egzaminu za dodatkową opłatą. Ich metoda działania jest prosta: biorą pieniądze za załatwienie egzaminu, chociaż nie mają takiej możliwości. Potem czekają na wynik. Jeśli ich kontrahent zdał, twierdzą, że to ich zasługa. W razie porażki oddają pieniądze, twierdząc, że nie dało się niczego załatwić. Okazuje się jednak, że pośrednicy rzeczywiście mogą ułatwić zdobycie upragnionego dokumentu. W aferze korupcyjnej ujawnionej przed trzema laty w Wojewódzkim Centrum Egzaminowania Kierowców w Szczecinie udział brali egzaminatorzy, kilkunastu instruktorów pośredników, właściciele prywatnych szkół dla kierowców oraz bliżej nie określona liczba osób ubiegających się o prawo jazdy. Co dziesiąty spośród tysiąca przesłuchanych kursantów przyznał, że zapłacił za zdanie egzaminu za pierwszym podejściem. - Prokuratura skierowała do sądu dwa akty oskarżenia w tej sprawie, a zarzutami objęto łącznie 25 osób: egzaminatorów, instruktorów, właścicieli i wykładowców szkół jazdy z niemal całego dawnego województwa szczecińskiego. W przestępczym procederze uczestniczyły ośrodki ze Świnoujścia, Łobza, Kamienia Pomorskiego, Gryfic, Gryfina i Pyrzyc - wylicza prokurator Anna Gawłowska-Ryn-kiewicz z Prokuratury Okręgowej w Szczecinie.

Strategia rozmiękczania
W niektórych szkołach jazdy na Pomorzu Zachodnim uczestnikom kursu wpajano, że jeżeli nie dadzą łapówki, będą mieli problemy. Głównym oskarżonym w szczecińskiej aferze jest Ryszard G., emerytowany policjant z drogówki, egzaminator z wojewódzkiego centrum, który za łapówki (150-1000 zł) zaliczał egzaminy. Umiejętność prowadzenia pojazdu nie była wymagana. - Ryszard G. potrafił dorobić do pensji nawet trzy tysiące złotych dziennie - opowiadają policjanci uczestniczący w śledztwie.
Dopiero w ubiegłym roku zakończyło się śledztwo w sprawie afery łapówkarskiej w Ośrodku Szkolenia Kierowców LOK w Mysłowicach, wykrytej w połowie lat 90. Centralną postacią był tutaj Czesław W., kierownik placówki, który przyjmował wnioski, a następnie miał podawać nazwisko kandydata wtajemniczonemu egzaminatorowi. Wysokość łapówki miała zależeć od kategorii prawa jazdy i wynosić 100-500 zł. Oprócz Czesława W. oskarżonych jest także kilkunastu instruktorów i egzaminatorów oraz 61 osób, które posługiwały się lewymi prawami jazdy. Na ślad afery policja wpadła przypadkowo, gdy patrol drogówki w Siemianowicach Śląskich zatrzymał do rutynowej kontroli "malucha". Policjanci zorientowali się, że kierowca Sebastian C. nie potrafi czytać. Przyznał on potem, że w mysłowickim LOK zapłacił za prawo jazdy 450 zł. - To był cały łańcuszek: jedni coś załatwiali, inni przymykali oko, jeszcze inni podpisywali dokumenty - mówi Agata Słuszniak, zastępca prokuratora rejonowego w Mysłowicach.
Od trzech lat w Siedlcach trwa z kolei proces grupy kilkunastu tamtejszych egzaminatorów oskarżonych o przyjęcie łapówek od prawie stu kandydatów na kierowców. Jeden z głównych organizatorów procederu przed egzaminem teoretycznym dyktował zdającym, jak mają wypełniać arkusze testów, lub sam je wypełniał i przekazywał znajomym egzaminatorom. Część osób w ogóle nie chodziła na kurs, nie mówiąc już o zdawaniu egzaminu praktycznego. Wśród tych, którzy w ten sposób otrzymali upragniony dokument, znalazł się analfabeta umiejący się jedynie podpisać. Podobne afery wykryto m.in. w Ludomach (w Pilskiem) i w Kielcach.

Kasta egzaminatorów
Jednym ze skutków ujawnienia tych afer była weryfikacja egzaminatorów przeprowadzona w 1998 r. Akcja nie wszędzie okazała się skuteczna. W Gorzowie pracę straciło na przykład siedmiu z szesnastu egzaminatorów, a zaledwie rok później policja aresztowała kolejnych trzech - wraz z p.o. dyrektorem ośrodka egzaminacyjnego. Zdaniem policjantów oraz części egzaminatorów, należy zmienić system kształcenia i egzaminowania kierowców, który sam w sobie jest korupcjogenny. Prawie od dwóch lat ośrodki egzaminacyjne utrzymują się z opłat za egzaminy. - Tak duże ośrodki jak wrocławski utrzymałyby się nawet wówczas, gdyby wszyscy kandydaci zdali za pierwszym razem. Musielibyśmy jednak zredukować liczbę egzaminatorów i personelu pomocniczego, zmniejszyć liczbę samochodów itd. Mniejsze ośrodki, które przeprowadzają rocznie trzy razy mniej egzaminów niż my, mogłyby mieć kłopoty - mówi Janusz Płaneta.
Egzaminatorzy nie są więc zainteresowani tym, aby wszyscy kandydaci na kierowców zdali za pierwszym razem. Tym zapewne można tłumaczyć "szykany" wobec uczestników kursów, na przykład mierzenie linijką odległości zaparkowanego samochodu od krawężnika czy wydawanie zdającym poleceń sprzecznych z przepisami. Aby uniknąć kłopotów, wystarczy wnieść stosowną opłatę. - Musi się też zmienić system rekrutacji egzaminatorów - mówi dyrektor wydziału komunikacji w dużym mieście wojewódzkim. - Uprawnienia te przyznaje specjalna komisja przy Ministerstwie Transportu, ale trudno je uzyskać.
To zamknięta kasta, nie zainteresowana napływem nowych ludzi, z którymi musieliby się dzielić dochodami. Słyszałem o osobie, która za uprawnienia egzaminatora zapłaciła samochodem.
Więcej możesz przeczytać w 26/2000 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.