Rezerwat cenzury

Dodano:   /  Zmieniono: 
Środowisko piłkarskie jest w Polsce jednym z ostatnich rezerwatów cenzury, która w 1989 r. miała przecież zniknąć z polskiego życia publicznego.
Przejawy ograniczania swobody wyrażania opinii są w środowisku futbolowym codziennością. Działające przy Polskim Związku Piłki Nożnej Polskie Kolegium Sędziów oficjalnie zabrania arbitrom ligowym publicznego oceniania pracy kolegów z branży.
PZPN w poprzednim sezonie wydał zarządzenie, grożące piłkarzom i trenerom konsekwencjami finansowymi za niektóre wypowiedzi. Otóż, bez przedstawienia dowodów nie mogą oni oskarżać sędziów i rywali. Mimo iż w demokratycznych państwach nie jest rolą piłkarzy przedstawianie dowodów, to jednak PZPN wymaga od graczy, żeby zastępowali organy ścigania. W myśl tego zarządzenia postawiono przed komisją dyscypliny PZPN choćby trenera Janusza Wójcika, który powiedział, że połowa meczów w polskiej ekstraklasie jest sprzedana; postawiono piłkarza Wojciecha Kowalczyka, który też nieostrożnie puścił wodze językowi; piłkarza Mariusza Śrutwę, który w Canale+ zakwestionował czystość meczu Famegu Radomsko z Ruchem Chorzów i musiał zapłacić 3000 zł grzywny. Mamy zatem do czynienia z cenzurą represyjną.
Władze Wisły Kraków zabroniły piłkarzom wypowiadania się o sprawach wewnątrzklubowych, w tym na temat trenerów, a zakaz taki zawarły w kontraktach graczy, którzy zagrożeni są karami finansowymi, jeśli nie przestrzegają odpowiedniego zapisu w umowach. Na ów zakaz powoływali się piłkarze, udzielając wywiadów u schyłku pełnienia w Wiśle funkcji trenera przez Oresta Lenczyka. Jak można się łatwo domyślić, zakaz dotyczy krytyki, bo działacze klubu zapewne nie mają nic przeciwko chwaleniu sprawności klubu i kunsztu trenera... Można przypuszczać, że Wisła nie jest jedynym klubem, który stosuje taką praktykę.
Te wszystkie zakazy w niewątpliwy sposób ograniczają swobodę słowa, swobodną wymianę opinii, wreszcie - urągają prawu do krytyki. Wolność słowa w systemie demokratycznym polega bowiem na tym, że lepiej nawet dopuszczać oskarżenia nie poparte faktami niż kneblować. Kto się czuje spotwarzony, szuka sprawiedliwości w procesach cywilnych. Nikomu nie można administracyjnie zagrodzić drogi do wyrażenia opinii i nikt z osób publicznych (a takimi są przecież także sędziowie piłkarscy, trenerzy i sami piłkarze) nie może korzystać z parasola ochronnego przed krytyką. Każde ograniczenie tych praw, każde tłumienie krytyki jest groźne. Taka mniej więcej była sentencja wyroku Sądu Najwyższego w USA, wydanego w sprawie nie umiarkowanego w krytyce Larry'ego Flynta.
Obyczaje panujące w środowisku znalazły naśladowców wśród samych piłkarzy. Po serii publikacji w "Przeglądzie Sportowych" członkowie reprezentacji Polski postanowili zastosować jeszcze jeden z instrumentów cenzury: oświadczyli, że nie będą rozmawiać z dziennikarzami gazety, dopóki nie przestanie ona zamieszczać obrażających ich komentarzy. Chodziło o zdanie wyrażone przez Pawła Zarzecznego po decydującym o awansie Polaków do finałów MŚ 2002 meczu z Norwegią. Zarzeczny z właściwą sobie dezynwolturą poradził piłkarzom, że "jeszcze nie czas na lizanie się po fiutach". Piłkarze uznali jednak chyba, że ten czas już nadszedł i sromotnie przegrali z Białorusią.
Gdyby jeszcze Zarzeczny sam sformułował inkryminowane zdanko, ale on jedynie przytoczył skrzydlatą frazę z filmu "Pulp Fiction" Quentina Tarantino. Piłkarze obrazili się zatem na reżysera, który nigdy o nich nie słyszał, a już w ogóle nie mógł spodziewać się, że stanie się przyczyną zamieszania w relacjach reprezentacja Polski w piłce nożnej - "Przegląd Sportowy".
Protest piłkarzy dotyczył jeszcze jednego z dziennikarzy "PS" - Jacka Kmiecika. I w tej sprawie reprezentanci narodu odnieśli sukces, bo w wydanym 4 października oświadczeniu ogłosili, iż kończą bojkot, gdyż przedstawiciele "PS" zawiadomili ich, że red. Kmiecik dostał "zakaz pisania na temat reprezentacji Polski i członków ekipy reprezentacyjnej do czasu zakończenia mistrzostw świata w Japonii i Korei".
Okazuje się, że cenzura w polskiej piłce nożnej czyni stałe postępy: po pierwsze - z represyjnej zamienia się w prewencyjną, a ponadto - nie dotyczy już tylko pewnych obszarów wyłączonych spod krytyki, lecz obejmuje także zapisy na konkretne osoby, co już zaczyna przypominać totalitarne praktyki Urzędu Kontroli Prasy, Wydawnictw i Widowisk z ul. Mysiej w Warszawie, PRL-owskiego urzędu, który w różnych okresach zabraniał jakichkolwiek wzmianek a to o Czesławie Miłoszu, a to o Leopoldzie Tyrmandzie czy Jerzym Kosińskim. Choć brzmi to jak paradoks, piłkarze sami zatem ustawili zwalczanego przez siebie Kmiecika w panteonie luminarzy słowa, na co chyba jednak jeszcze nie zasłużył, choć fantazję niewątpliwie posiada.
Zakaz pisania na określone tematy, wydany w "PS" Kmiecikowi (jeśli taki zakaz istnieje), jest znacznie większym upokorzeniem dla gazety niż konieczność przeprosin, do jakich zobowiązał się dziennik na pierwszej stronie jutrzejszego numeru. Okazało się bowiem, że redaktorem naczelnym lub kierownikiem działu piłki nożnej jest w "PS" ciało kolegialne w osobach Piotra Świerczewskiego i innych.
Ireneusz Pawlik