Koniec dynastii?

Dodano:   /  Zmieniono: 
Meksyk czeka egzamin z demokracji

Minęły już czasy "doskonałej dyktatury" - jak określał system meksykańskich rządów Mario Vargas Llosa. Odbywające się na początku lipca wybory z wielu względów stanowią historyczną cezurę. Po raz pierwszy od 70 lat władzę może stracić Partia Rewolucyjno-Instytucjonalna (PRI).
Stawka zbliżających się wyborów jest niesłychanie wysoka. Jednocześnie wybierany będzie nowy prezydent, parlament, burmistrz stolicy i gubernatorzy wielu stanów. Nic dziwnego, że polityczna gra toczy się o wszystko. Zwłaszcza że jeszcze nigdy szansa na zmianę u steru władzy w Meksyku nie była tak realna.
Postępujący od pewnego czasu proces demokratyzacji państwa obejmuje coraz więcej dziedzin życia. Opozycja zajmuje już większość miejsc w Kongresie. Ponad połowa kraju, łącznie z monstrualnie wielką stolicą, zarządzana jest przez przedstawicieli partii opozycyjnych. W mediach, a przede wszystkim w prasie, panuje niespotykana wcześniej wolność słowa. Droga do pełnej demokracji nie jest jednak wolna od wybojów. Meksykańskie społeczeństwo tradycyjnie jest bardzo wyrozumiałe dla autorytaryzmu. Według ostatnich badań opinii publicznej, prawie 40 proc. Meksykanów nie miałoby nic przeciwko rządom silnej ręki.
Nikt nie obawia się sfałszowania wyników wyborów, choć "wiecznie rządząca" PRI (Partido Revolucionario Institucional) może zastosować zabiegi "poprawiające" jej wynik wyborczy. Ubożsi wyborcy ze wsi, gdzie Partia Rewolucyjno-Instytucjonalna cieszy się największą popularnością, będą mogli liczyć na autobusy dowożące ich do punktów wyborczych, a może nawet na bezpłatny poczęstunek. Presja opinii międzynarodowej jest jednak zbyt duża, by PRI zdecydowała się na powtórzenie sztuczki z 1988 r., gdy "niespodziewana awaria systemu komputerowego" zagwarantowała jej sukces wyborczy.
Coraz więcej wyborców chce zmiany u steru rządów, nowych twarzy, nowych programów. Nie gwarantuje tego kandydat PRI - Francisco Labastida, były gubernator stanu Sinaloa i były szef MSW. Alternatywę mógłby stanowić kandydat opozycyjnej Partii Akcji Narodowej - Vicente Fox, doskonały menedżer, kierujący niegdyś filią Coca-Coli w Meksyku. Fox szafuje prawicowo-populistycznymi hasłami - jest zdecydowanym przeciwnikiem prawa do przerywania ciąży i domaga się wzmocnienia pozycji Kościoła w państwie. O dziwo Foxa popiera wielu lewicowych intelektualistów, którzy mają dość "dynastii PRI". Sporo zwolenników znalazł również wśród liczącej ponad 10 mln osób meksykańskiej diasporze w Stanach Zjednoczonych. PRI udało się jednak zablokować prawo do udziału w głosowaniu Meksykanom żyjącym po drugiej stronie Rio Grande.
Za dwójką liderów nieśmiało podąża przywódca lewicowej Partii Rewolucji Demokratycznej (PRD), były burmistrz Meksyku Cuauhtemoc Cardenas, syn charyzmatycznego prezydenta Lazaro Cardenasa. Jego socjalistyczne koncepcje dawno się już jednak zestarzały, a głoszona przez niego potrzeba państwowego interwencjonizmu znajduje coraz mniej zwolenników. Popularność Cardenasa zaczęła też maleć, gdy objął fotel gubernatora Mexico City, największej aglomeracji świata (ponad 20 mln mieszkańców). Wbrew przed-wyborczym obietnicom nie udało mu się uporać z wielkomiejskimi plagami, głównie z korupcją i przestępczością.
Mimo dobrych jak na Amerykę Łacińską wskaźników ekonomicznych kraju, trudne zadania czekają nowego prezydenta. Stosunki Meksyku ze Stanami Zjednoczonymi są pełne napięć. Najsilniejsze ekonomicznie państwo świata ma bardzo długą granicę (prawie 5 tys. km) z krajem rozwijającym się. Głównym źródłem zatargów jest kwestia przemytu narkotyków i meksykańskich imigrantów, próbujących codziennie forsować zieloną granicę. Przez Meksyk prowadzą szlaki przemytu kolumbijskich narkotyków do USA.
Nadzieję na uregulowanie tych kwestii stwarza niwelowanie przepaści cywilizacyjnej między sąsiadami. Podpisanie ze Stanami Zjednoczonymi i Kanadą układu o wolnym handlu (NAFTA) w 1993 r. stało się katalizatorem gwałtownych przemian ekonomicznych. Podstawowym motorem rozwoju jest eksport. Gospodarka przeżywa boom - 7,9 proc. wzrostu w pierwszym kwartale tego roku. Także na najbliższy okres prognozy ekonomiczne zapowiadają dla Meksyku pogodny wyż. Stabilny wzrost gospodarczy, zrównoważone finanse państwa i niska inflacja są wyraźnymi oznakami dobrej kondycji meksykańskiej gospodarki. Tylko w ubiegłym roku do Meksyku napłynęło 11 mld USD bezpośrednich inwestycji zagranicznych. W tym czasie powstało prawie milion nowych miejsc pracy. Pod koniec 1999 r. Meksyk zawarł z Unią Europejską umowę o wolnym handlu, dzięki czemu zmniejszy się nieco dominujący wpływ sąsiednich Stanów Zjednoczonych na tutejszą gospodarkę.
Meksyk należy do wąskiego grona krajów Ameryki Łacińskiej, które mogą się pochwalić rozwojem ekonomicznym. Na tegorocznym szczycie w Davos prezydent Ernesto Zedillo tłumaczył ten fenomen w ten sposób: "Nasze statystyki wskazują, że istnieje ścisła korelacja między otwarciem gospodarki a rozwojem kraju". W ciągu swojej kadencji wyrobił sobie za granicą opinię liberała i demokraty, któremu nie tylko w Szwajcarii z uwagą przysłuchują się inni przywódcy. Meksyk wydobył się z kryzysu finansowego, a wprowadzony w 1995 r. rygorystyczny program oszczędnościowy narzucił dyscyplinę monetarną.
Teraz prezydent Zedillo korzysta z każdej okazji, by zapewniać zagranicznych inwestorów o stabilizacji swojego kraju i o tym, że meksykańska demokracja jest wystarczająco zakorzeniona. Tylko sceptycy czasami przypominają, że od 1976 r. każdej zmianie władzy towarzyszył kryzys ekonomiczny. Wielu Meksykanów z sarkazmem określa te wyborcze perturbacje jako "cykl sześcioletni" w gospodarce.
Mimo sukcesów ekonomicznych, znaczna część (ok. 40 proc.) tego największego hiszpańskojęzycznego narodu na świecie nadal żyje w nędzy. Nawet tutejsza klasa średnia nie spełnia standardów północnoamerykańskich czy europejskich. Jest jednak szansa na zmiany. W Meksyku mówi się, że dopiero obecne pokolenie polityków może się pochwalić stworzeniem warunków zarówno do wzrostu gospodarczego, jak i wzmocnienia demokracji. Tej ostatniej bez wątpienia przysłużyłaby się spokojna zmiana władzy. Dla dotychczasowych monopolistów u steru rządów przejście do opozycji po 70 latach może być jednak trudnym zadaniem.
Więcej możesz przeczytać w 27/2000 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.