Dziesięć tysięcy gumek... i nic

Dziesięć tysięcy gumek... i nic

Dodano:   /  Zmieniono: 
Zapowiadało się całkiem ciekawie – szybkie pierwsze sceny, spójna choreografia i przyjemny dla widza absurd. Niestety z czasem wszystko się rozmyło i pozostał zestaw przydługawych etiud kręcących się wokół tytułowych gumek. Teatr Tomasza Karolaka się nie popisał.
"Sprzedawcy gumek" to historia niebanalna. Na pozór spokojne życie trójki bohaterów okazuje się znacznie bardziej skomplikowane niż mogłoby się wydawać. Bela jest aptekarką, której brakuje mężczyzny. Ten pojawia się jak z nieba w postaci zakompleksionego Johanana – urzędnika, którego wyobraźnia uwiązana jest na postronku pamięci o zmarłej matce. Wyrazem tej specyficznej relacji jest gromadzenie oszczędności na bankowym koncie. Bela nie ukrywa, że pieniądze są dla niej ważnym punktem w życiorysie kandydata na towarzysza życia. I może mielibyśmy całkiem zgrabną historię miłosną z wątkiem finansowym, ale pojawia się ten drugi. Shmuel Sprol ma 10 tys. prezerwatyw do sprzedania – łakomy kąsek dla aptekarki. Czas odliczany jest  w "Sprzedawcach gumek" kolejnymi trzypakami nawilżanych kondomów.

I znów, rozbudzony apetyt widza musi zostać poskromiony. Sztuka miała mieć głęboki przekaz. Bardzo dobrze, tylko dlaczego musi być on podany w tak prymitywny sposób? Czy nie ma innego pomysłu na dramatyczną tematykę niż dwóch facetów siedzących pod wyimaginowanym drzewem, którzy dyskutują o życiu. Do pełni obrazu brakowało tylko papierosów w ich ustach i butelki whisky, która ukoiłaby życiowe niepowodzenia. Niewesołe nie zawsze znaczy nudne i mdłe, jak seks z prezerwatywą. Miał być gombrowiczowski absurd, a wyszło niemrawo.

Reżyser Artur Tyszkiewicz znany raczej z przygotowywania dubbingu do kreskówek niż pracy w teatrze zmierza się z Hanochem Levinem starając się korzystać z różnych konwencji. Jest więc trochę musicalu, coś z farsy i komediowego nastroju. Wychodzi mu to jednak trochę ubogo. Sztukę ratują aktorzy. Szczególnie przekonuje Aleksandra Popławska, która w zasadzie sama ciągnie spektakl. Role panów są dla niej tylko przystawkami, acz całkiem zajmującymi. Simlat pokazuje studium przypadku nudziarza bez perspektyw świeżo i bezpretensjonalnie. Zestawienie dwóch tak różnych temperamentów – z jednej strony wycofanego frustrata, a z drugiej energetycznej aptekarki, dało całkiem ciekawy efekt. Dodatkowo podkreśla go, wspaniale ograny przez Janusza Chabiora, cynizm.

Dwie godziny i 10 tys. gumek to stanowczo za dużo. Spektakl traci swój początkowy animusz i odzyskuje go tylko raz, kiedy to jak na złość gumki nawet nie udało się nałożyć. Tyszkiewicz chciał pokazać jak bardzo sobie nie ufamy, jak zamykamy się w szczelnej lateksowej powłoce - jest w tym jednak mało przekonujący. Sztuczność prezerwatywy przeniosła się też na nieautentyczność scen. I niestety nie jest to kunsztownie wypracowana nienaturalność, ale raczej ledwie rozpoczęty szkic.