Tylko we Wprost24: TED Global 2010, dzień drugi

Tylko we Wprost24: TED Global 2010, dzień drugi

Dodano:   /  Zmieniono: 
David Bismark (fot. TED) 
Co trzeba zrobić, by przepłynąć kilometr w jeziorze na szczycie Mount Everestu? Czy naprawdę jest tak dobrze mieć w czym wybierać? I dlaczego lepiej nie powierzać swoich pieniędzy kapucynkom – odpowiedzi na te i wiele innych pytań można było usłyszeć podczas drugiego dnia TED Global 2010 – festiwalu niezwykłych pomysłów z różnych dziedzin życia.
Dla większości  z nas myśl o pływaniu w Bałtyku w środku zimy wystarczy, by po plecach przeszły ciarki. Jest jednak pewna osoba, przy dokonaniach której rozrywki klubu morsów wydają się dziecinną igraszką. To Lewis Gordon Pugh (www/lewispugh.com), specjalista od pływania w najbardziej niezwykłych, a często nieprzyjaznych miejscach na ziemi.

Czerpiąc inspirację z życiorysów takich podróżników jak Roald Amundsen czy Hilary Scott, Pugh podejmując ekstremalne wyzwania stara się zwracać uwagę na problemy nękające środowisko naturalne. W 2007 r. Pugh’owi udało się przepłynąć dystans 1 km na Biegunie Północnym. Pokonanie dystansu w wodzie, której temperatura wynosiła 1,7 stopni Celsjusza zajęło mu niecałe 19 minut. W tym roku, pod koniec maja, Pugh podjął próbę przepłynięcia 1 km w jeziorze znajdującym się na Mount Evereście, na wysokości 5300 metrów n.p.m. Tym razem nie obyło się bez dramatycznych chwil: - Po przepłynięciu 100 metrów poczułem, że coś jest nie tak, zaczęło mi się kręcić w głowie, poczułem koszmarny ból, zacząłem wymiotować. Po kilku uderzeniach ramion poszedłem na dno – opowiadał podczas swojego wystąpienia na TED Global 2010. – Nagle coś sprawiło, że się ocknąłem, udało mi się wypłynąć na powierzchnię i dobić do brzegu, gdzie czekali na mnie członkowie mojej ekipy. Pugh był w tym momencie przekonany, że próba pływania na rak dużej wysokości zakończy się fiaskiem. - Wówczas jeden z członków ekipy doradził mi, że by odnieść sukces, muszę zupełnie zmienić podejście, że tym razem muszę pływać z pokorą, w ukorzeniu, a nie kierowany gniewem.

Po dwóch dniach odpoczynku, z zupełnie innym nastawieniem, Pugh wrócił nad jezioro i spokojnym rytmem pokonał magiczny dystans jednego kilometra. - Podczas wyprawy na Mount Everest nauczyłem się dwóch ważnych rzeczy - tego, że nawet jeśli jakieś rozwiązanie sprawdzało się do tej pory, to nie oznacza to, że poskutkuje w przyszłości oraz że czasem, by odnieść suckes, trzeba radykalnie zmienić swoje podejście i sposób myślenia.

Myślenie i racjonalne rozwiązywanie problemów to coś, w czym ludzie powinni sobie świetnie radzić. Jednak Laurie Santos, psycholog poznawcza z University of Yale, udowodniła, że ludzie mają tendencję do popełniania i powtarzania wybitnie głupich błędów. I nie ustępują pod tym względem…kapucynkom. W swoich badaniach, o których Santos opowiedziała podczas drugiego dnia konferencji, psycholożka postanowiła sprawdzić, czy kapucynki są skłonne popełniać te same błędy „inwestycyjne" co ludzie i podejmować ryzykowne i dość irracjonalne decyzje finansowe. Takie zachowania małpki wykazywały podczas eksperymentów z zakresu „Małpiej ekonomii“. Mając wybór między małą, ale pewną wygraną lub dużym, ale niepewnym zyskiem, małpki – podobnie jak ludzie – wybierali pierwszą opcję. Jednak, gdy problem został sformułowany inaczej – zamiast zyskiwać, małpki miały wybrać między pewną utratą ćwierci posiadanej sumy lub mniej pewną utratą bądź aż połowy lub ani części kwoty, wówczas wybierały drugą opcję – mimo iż potencjalnie mogły tu z takim samym prawdopodobieństwem nie stracić nic, jak stracić dużo więcej, niż decydując się na opcję „pewnej, niższej przegranej“. - Dlatego lepiej nie zatrudniać kapucynek jako doradców inwestycyjnych, bo nie będą w tym lepsze od tych, jakich już macie – podsumowała psycholożka. Jak twierdzi Santos fakt, że takie same schematy zachowań występują u kapucynek, jak i u małp, może świadczyć o tym, że ma on bardzo długą historię ewolucyjną.

Dokonywania wyborów dotyczyło także wystąpienie Sheeny Iyengar, psychoekonomistki z Columbia University. Badaczka zwróciła uwagę, że choć uważa się, że im więcej opcji jest do wyboru, tym lepiej, to czasem posiadanie zbyt dużej liczby możliwości może okazać się zgubne. - Gdy człowiek ma wybrać spośród 10 lub więcej opcji, wówczas dramatycznie wzrasta szansa podjęcia błędnej lub gorszej dla nas decyzji – zauważyła Iyengar. Ponadto to, co dla nas może stanowić różne warianty działania, dla innej osoby może być jedyną i tą samą opcją. Taki wniosek płynął z badań, w których osobom z USA lub z krajów Europy Wschodniej dawano do wyboru rożne napoje gazowane w puszkach, np. pepsi, pepsi light, colę, colę light. Jak się okazało, ochotnikom z Europy Wschodniej było często obojętne, co zostanie im zaserwowane - W końcu to wszystko napoje gazowane - powiedział badaczce jeden z uczestników badania. Z kolei Amerykanie widzieli postrzegali każdy z napojów jako osobną możliwość. - Wartość posiadania wielu opcji do wyboru zależy od tego, czy potrafimy dostrzec między nimi różnicę – zwróciła uwagę Iyengar.

Skoro o wyborach mowa - czy dałoby się jakoś udoskonalić system głosowania tak, by wyborcy mieli do niego większe zaufanie? David Bismark, informatyk, wydawca i projektant systemów głosowania ze Szwecji jest zdania, że mogłyby w tym pomóc nowego rodzaju karty do głosowania, pozwalające wyborcom na sprawdzenie, czy ich głos faktycznie został uwzględniony i policzony. Wymyślone przez Bismarcka karty składają się z dwóch odcinków - jednego, na którym widnieją nazwiska (na każdej karcie są ustawione w tym samym układzie) oraz drugiego, opatrzonego specjalnym kodem, na którym wyborca zaznaczałby swój wybór (po oderwaniu od części z nazwiskami nikt postronny nie będzie wiedział, jakiego nazwiska dotyczy). Korzystając z kodu karty, osoba głosująca mogłaby sprawdzić, czy jej arkusz został policzony przez komisję. Kto wie, może w ten sposób udało by się uniknąć debat dotyczących rozmiarów kratek przy nazwiskach kandydatów na wysokie stanowiska państwowe?