Jak wykorzystać 500 dni rządzenia? Armia

Jak wykorzystać 500 dni rządzenia? Armia

Dodano:   /  Zmieniono: 
Bogdan Klich i Bronisław Komorowski (fot. FORUM)
Po wyborze Bronisława Komorowskiego na prezydenta PO zadeklarowała, że najbliższe 500 dni, jakie dzieli nas od wyborów parlamentarnych, poświęci na zmienianie państwa. Pozbawiona przeszkody w postaci weta prezydenta wywodzącego się z innego obozu politycznego Platforma deklaruje gotowość do rozpoczęcia wielkich zmian w polskiej polityce. W związku z tym Wprost24 postanowiło zapytać ekspertów, jakie zmiany są najważniejsze i czym w pierwszej kolejności powinno zająć się PO. Gen. Sławomir Petelicki, twórca i dwukrotny dowódca GROM-u radzi rządowi w jaki sposób należałoby zreformować polską armię.
WPROST24: Nowy prezydent, nowy szef BBN - to spore zmiany dla naszych sił zbrojnych. A może zmiany w armii nie są już potrzebne?

Gen. Sławomir Petelicki: O stanie naszego wojska najlepiej świadczą dwie katastrofy - CASY i TU-154. To w historii wojskowości rzecz bez precedensu. Część ekspertów znających się na wojsku uważa, że nasze siły zbrojne są w stanie zapaści, że takiego kryzysu nie było od 20 lat. Tymczasem minister Bogdan Klich twierdzi, że jest świetnie, i że tak dobrze jeszcze nie było...

Minister się chwali, ale może prezydent swój rozum ma i taki PR go nie zwiedzie?

Obecnie najważniejsze jest, żeby prezydent korzystał z rad niezależnych ekspertów. Mam tu na myśli m.in. gen. Waldemara Skrzypczaka czy prof. Romualda Szeremietiewa. Jeśli prezydent będzie wprowadzany w błąd, to nie będzie miał szansy na wprowadzenie pozytywnych zmian. Kilkakrotnie proponowałem, żeby gen. Skrzypczak został pełnomocnikiem rządu ds. reformy sił zbrojnych. Teraz sytuacja jest dwuznaczna. Gdy szef BBN, gen. Koziej, powiedział, że nie jesteśmy gotowi do misji, minister Klich orzekł, że to prywatne zdanie gen. Kozieja. U nas wszystko opiera się na klajstrowaniu błędów i zamiataniu pod dywan. Potrzebny jest zewnętrzny audyt. Bez niego żadne siły zbrojne na świecie się nie zreformowały.

Kto powinien wytypować tę grupę ekspertów?

Są dwie możliwości - albo premier powołuje niezależnych ekspertów, którzy badają temat, albo prezydent. Nie wiem, kto byłby lepszy. Ale trudno mi sobie wyobrazić, żeby premier powołał ekspertów, którzy wykażą, że minister Klich był najgorszym ministrem obrony w historii III RP.

Pańskim zdaniem gorszego nie było?

Brniemy od katastrofy do katastrofy. A przecież arabskie przysłowie głosi, że tylko dureń potyka się dwa razy o ten sam kamień. Nie wyciągamy wniosków. Zamiast tego próbuje się oszukać społeczeństwo mówiąc, że państwo zdało egzamin. Nie mamy obrony przeciwlotniczej. W jakim stanie jest lotnictwo, wszyscy wiemy. Marynarka? Zna pan historię korwety Gawron. Miała kosztować 300 mln zł, a na sam kadłub wydano 1,2 mld, po czym... projekt zawieszono.

Musi być sposób, aby o kamień potykać się tylko raz...

Gdyby Klich wprowadził informatyzację, nie byłoby katastrofy CASY. System ostrzegłby, że drugi pilot nie ma pełnych kwalifikacji. Przy wpisywaniu listy pasażerów alarm włączyłby się przy piątym nazwisku pilota-pasażera. To są proste rzeczy! Ale gdy nie ma informatyzacji, to potem nie wiadomo, kto zdecydował, żeby w jednym TU-154 znalazło się tyle osobistości i cała kadra dowódcza jednocześnie. 

Wykładamy się na prostych sprawach. Lotnisko w Smoleńsku powinna sprawdzić i przygotować nasza ekipa. To samo trzeba było zrobić z lotniskiem zapasowym. Ale teraz premier Donald Tusk mówi, że u nas nie ma takiego obyczaju. Trudno coś na to odpowiedzieć.


Nasza armia się jednak zmienia. Trwa profesjonalizacja, a prezydent Komorowski powiedział, że w pełni ją popiera.

Gen. Skrzypczak zauważył, że jeśli chodzi o profesjonalizację zrealizowano tylko zlikwidowanie poboru. Szef Sztabu Generalnego gen. Mieczysław Cieniuch przyznał, że jesteśmy dopiero na początku drogi do szkolenia. To straszne. Mówimy o wieloletniej perspektywie, ale co z tu i co z teraz? Wszystkie siły idą na misje zagraniczne, co z obroną terytorium?

Czy oznacza to, że w przypadku konfliktu na terytorium Polski trudno byłoby przeprowadzić mobilizację?

Ależ oczywiście! Przecież nie ma żadnego systemu, są tylko plany. Mówi się o tworzeniu korpusu rezerwy, ale on istnieje tylko na papierze. A przecież lata temu prof. Szeremietiew stworzył program "Tarcza i miecz". Rząd Jerzego Buzka zaaprobował tę koncepcję. Plan Szeremietiewa przewidywał stworzenie niewielkich sił zawodowych, ale przy jednoczesnym stworzeniu wielkiego systemu obrony terytorialnej. To było wzorowane na rozwiązaniach skandynawskich i szwajcarskich - młodzi ludzie szkoleni w swoim miejscu zamieszkania. Nie ma koszar, nie ma fali. Tego programu w Polsce nie zrealizowano. Zostały pobożne życzenia.

Generalnie zmiany w naszej armii wprowadzane są niespiesznie. Gen. Skrzypczak od lat powtarzał, jaki sprzęt powinni mieć nasi żołnierze. Premier Tusk poleciał do Afganistanu bez ministra, żeby usłyszeć prawdę. Usłyszał od żołnierzy to, co mówił Skrzypczak. I co? Miał być pakiet afgański, a jest zero.

Może jest tak, że żeby zmienić system trzeba zmienić ludzi?

Wierzę w młodych absolwentów uczelni natowskich. To oni powinni obejmować kluczowe stanowiska w siłach zbrojnych. Dlatego niedawna zmiana ustawy, która pozwala służyć do 65. roku życia to dla mnie posunięcie niezrozumiałe. Limit powinien wynosić 60 lat, aby jak najwcześniej realny wpływ na wojsko mieli młodzi, a nie absolwenci uczelni sowieckich.

Przeczytaj poprzednie rozmowy z cyklu "Jak wykorzystać 500 dni rządzenia?" poświęcone:

- polityce zagranicznej

 - gospodarce

 - mediom publicznym