PO: mamy ambasadorów w UE - to sukces. PiS: to dowód słabości MSZ

PO: mamy ambasadorów w UE - to sukces. PiS: to dowód słabości MSZ

Dodano:   /  Zmieniono: 
Catherine Ashton (fot. Wikipedia)
Nominacje dla dwóch polskich kandydatów na stanowiska ambasadorów w unijnej służbie dyplomatycznej to sukces Polski - uważają przedstawiciele PO i PSL. - To pokaz słabości rządu - ocenia PiS. Z kolei Lewica podkreśla, że trzeba zabiegać o kolejne placówki.
W środę szefowa unijnej dyplomacji Catherine Ashton mianowała 26 nowych szefów reprezentacji UE na świecie. Polacy obejmą dwie ambasady: w Jordanii oraz Korei Płd. Pierwszą placówką pokieruje Joanna Wronecka, była polska ambasador w Maroku i Egipcie, a drugą - Tomasz Kozłowski, były ambasador Polski w Pakistanie i były szef Departamentu Azji i Pacyfiku w polskim MSZ. - To jest sukces Polski, bo znajdzie się wśród tych krajów, które będą miały unijnych ambasadorów. Nie wszystkie państwa dostąpiły takiego zaszczytu. To oznacza wyraz zaufania dla polskich dyplomatów i świadczy o pozycji Polski w świecie - podkreślił eurodeputowany PO Krzysztof Lisek.

- Chciałoby się, żeby Polacy obejmowali placówki w rejonach świata, które są priorytetem naszej polityki zagranicznej. W tym rozdaniu nie było placówek w Moskwie, Kijowie czy na Białorusi. Sądzę, że w przyszłości jedna z ważnych placówek w Europie Środkowo-Wschodniej powinna przypaść Polsce - zaznaczył. W ocenie Liska placówka w Korei Płd. jest bardzo ważna, ponieważ Korea jest potęgą gospodarczą. Z kolei przyznanie Polsce placówki na Bliskim Wschodzie "oznacza uznanie dla polskich dyplomatów i wysiłków Polski, która w tym rejonie świata jest aktywna".

Również przewodniczący klubu PSL Stanisław Żelichowski, komentując decyzje Ashton, ocenił, że to "krok we właściwym kierunku". Pytany, czy uważa to za sukces polskiej dyplomacji, odpowiedział: - Jeżeli się patrzy na ilość państw Unii Europejskiej, potencjał ludnościowy państw i patrzy się, ile kto dostał, to Polska jest w czołówce. Jego zdaniem w przyszłości. Polska powinna umacniać rolę "przyczółka Unii" na Wschodzie. - To są pierwsze nominacje. Te następne, na których nam zależy, Kijów, Moskwa - bo rozumiem, że interesem Polski jest, żebyśmy odpowiadali za politykę wschodnią UE - będą w następnej kolejności rozpatrywane - dodał.

Z kolei zdaniem wiceszefa sejmowej Komisji Spraw Zagranicznych Karola Karskiego z PiS decyzje Ashton dowodzą, że osobisty sukces odniosła dwójka nominowanych polskich dyplomatów, ale nie jest to sukces Polski, bo - jak zaznaczył - placówki w w Jordanii i Korei Płd. "nie są dla nas kluczowe". - Te nominacje pokazują słabość polskiego rządu i starań naszego MSZ - powiedział Karski. Polityk podkreślił, że polskie aspiracje powinny być o wiele większe zarówno co do znaczenia samych placówek, jak również co do liczby obejmowanych stanowisk. - Dwa na dwadzieścia sześć to zdecydowanie za mało. Polska jest szóstym państwem co do wielkości w UE i tych stanowisk powinno być zdecydowanie więcej - zaznaczył poseł PiS. Dodał także, że z zainteresowaniem słucha wypowiedzi szefa MSZ Radosława Sikorskiego, który zapowiada starania o kolejne nominacje dla polskich dyplomatów. - Mam nadzieje, że będą to nominacje, na których Polsce rzeczywiście zależy, a nie takie, które będą akurat do wzięcia w danym momencie - powiedział Karski.

Również Tadeusz Iwiński z Lewicy, członek Komisji Spraw Zagranicznych, jest zdania, że dwie nominacje nie odpowiadają ambicjom Polski. - To nas na pewno nie zadowala. Polacy są w sposób naturalny uważani jako specjaliści od Europy Środkowo-Wschodniej. Zobaczymy, jak to będzie wyglądało - powiedział. Podkreślił, że należy kontynuować wysiłki, by liczba Polaków w unijnej służbie dyplomatycznej zwiększyła się. - Zdecydowanie trzeba położyć nacisk na ten region, który najbardziej nas interesuje - dodał Iwiński.

PAP, arb