Polscy siatkarze nie dali rady Brazylii

Polscy siatkarze nie dali rady Brazylii

Dodano:   /  Zmieniono: 
Polska przegrała w Ankonie z Brazylią 0:3 (16:25, 20:25, 20:25) w pierwszym meczu grupy N drugiego etapu mistrzostw świata siatkarzy.
W piątek biało-czerwoni zmierzą się z Bułgarami. Rywalizację w grupie zakończą w sobotę w bezpośrednim spotkaniu rywale Polaków. Awans do kolejnej fazy turnieju wywalczą dwie czołowe drużyny w tabeli.

Tylko trzech setów potrzebowali obrońcy tytułu, by pokonać mistrzów Europy Polaków. Zwłaszcza pierwsza partia była demonstracją ich sił. Biało-czerwonym nie wychodziło nic. Bartosz Kurek uderzał w aut, ataki Piotra Gruszki skutecznie odbijane były przez blok, a Piotr Nowakowski i Marcin Możdżonek nie potrafili znaleźć recepty na ataki Vissotto. Podopieczni Bernardo Rezende roznieśli Polaków 2:8, 4:12 i 13:19. Przy takim stanie na parkiecie pojawił się Mariusz Wlazły i Grzegorz Łomacz, ale i taki ruch Daniela Castellaniego na niewiele się zdał. Wicemistrzowie świata przegrali do 16.

Drugi set rozpalił iskierkę nadziei w sercach kibiców. Bartosza Kurka zastąpił Michał Ruciak, przy wyniku 7:6 Polacy po raz pierwszy w tym meczu prowadzili. Vissotto i Murilo dostali jednak zbyt wiele swobody i było 16:12 dla ich zespołu. Jednak biało-czerwoni się nie poddawali. Na parkiecie znowu pojawił się Kurek, zaś as Możdżonka na 16:17 ponownie poderwał ich do walki. Czas wzięty przez Rezende wybił ich jednak z rytmu. Mistrzowie Europy nie trafiali w boisko, mylili się w zagrywce, a Rodrigao i Lucas stawiali szczelny blok. Biało-czerwoni seta przegrali do 20, ale pokazali, że przy odrobinie szczęścia można Brazylijczyków pokonać.

Trzecia partia to przede wszystkim roszady w składzie Polaków. Castellani nie czekał i przy najmniejszym prowadzeniu rywali zaczął kolejno wprowadzać nowych zawodników na boisko. Pojawił się Zbigniew Bartman, Patryk Czarnowski i ponownie Michał Ruciak. Podopieczni argentyńskiego szkoleniowca niczym nie potrafili zaskoczyć ekipy Rezende. Pewni siebie Canarinhos robili na boisku co chcieli i nic dziwnego, że prowadzili od samego początku - 10:7, 17:11 i w końcu 25:20.

PAP, arb