Igrzyska w multipleksie

Igrzyska w multipleksie

Dodano:   /  Zmieniono: 
Rozmowa z RUSSELLEM CROWE’EM, odtwórcą tytułowej roli w "Gladiatorze"
Kinga Dębska: - Widownia w multipleksach niewiele chyba różni się od tej z czasów rzymskich, lubującej się w igrzyskach i walkach gladiatorów?
Russell Crowe: - Bardzo dużo się zmieniło od tamtych czasów, ale zmiany te dotyczą głównie techniki. Jeździmy już nie rydwanami i na wielbłądach, lecz ferrari. Skala emocji i pragnień ludzkich nie zmieniła się jednak od czasów rzymskich. Przyzwyczailiśmy się tylko do wykorzystywania zwierząt i natury do własnych celów.
- Pański sposób władania mieczem musi budzić podziw.
- Już wcześniej trochę fechtowałem, ale trener zajmujący się specyficznymi sposobami walki orzekł, że moje umiejętności nie mają nic wspólnego z tym, co będę musiał robić przed kamerą. Kilka tygodni spędziliśmy na precyzyjnym poszukiwaniu sposobu walki Maximusa.
- Fascynował pana starożytny Rzym?
- W szkole w niczym nie byłem dobry, także w historii. Ale postać, którą gram, spodobała mi się. Maximus został umiejscowiony w czasach i sytuacjach zbliżonych do realiów historycznych. Łatwo sobie wyobrazić, że mógł zostać uczniem Marka Aureliusza. Zabrałem na plan filmowy do Australii pisma tego filozofa i starałem się interpretować historię tamtego czasu tak, jak uczyniłby to on. Poza tym między Maximusem a jego mistrzem istnieje silna duchowa więź. Maximus związał się z człowiekiem, który był osobowością w swoich czasach. Z jednej strony upowszechniał nowoczesne rozwiązania cywilizacyjne, z drugiej - starał się ograniczyć brutalność ówczesnych sportów i rozrywek. Ta postać może zaimponować każdemu, także mnie. Wizja starożytnego Rzymu jest jednak dziełem Ridleya Scotta i sztabu jego współpracowników.
- Imponujące wizualnie są powroty do przeszłości Maximusa, odzwierciedlające delikatną stronę jego natury.
- Zdecydowaliśmy się na nie w trakcie pracy nad scenariuszem. Podczas dyskusji z reżyserem rozebraliśmy postacie na czynniki pierwsze, a potem próbowaliśmy je złożyć w harmonijną całość. Doszliśmy do wniosku, że rolnicze zatrudnienie Maximusa wyjdzie tej postaci na dobre, ponieważ uczłowieczy ją i wprowadzi równowagę wobec jego wojowniczych popisów.
- Jak realizowano sceny z tygrysami na arenie? Czy zastępował pana kaskader?
- Nie. Najbardziej niebezpieczne było kręcenie sceny, w której miałem na twarzy maskę, co ograniczało moje pole widzenia do minimum, a tygrysy wypuszczono nieznacznie wcześniej, niż zakładał to plan. Miałem jeszcze wykonać kilka ruchów, a one już się zbliżały. Nawet treser nie zauważył, że jestem w niebezpieczeństwie. Skończyło się na tym, że zostałem trochę poturbowany i podrapany, ale już się zagoiło.
- Według jakich kryteriów wybiera pan swoje role?
- Po prostu nie wybrzydzam. Po przeczytaniu scenariusza natychmiast stwierdzam, czy jest to rola dla mnie, czy nie. W wypadku "Gladiatora" było trochę inaczej. Scenariusz nie był gotowy. Powiedziano mi tylko, że reżyseruje Ridley Scott, że gram generała, i że za rolę dostanę 1 850 000 USD. To wystarczająco przemówiło do mojej wyobraźni.
- "Gladiator" już stał się legendą. Co dla pana jest najbardziej godne uwagi w tym filmie?
- Nakręcono go za niecałe 100 mln USD. To niezwykłe połączenie tradycyjnej sztuki filmowej z technikami komputerowymi. Film ukończono na czas, nie przekroczono budżetu. Dlatego uważam Ridleya Scotta za jednego z największych artystów naszych czasów - potrafi robić wielkie filmy i zdążyć na czas. 


Więcej możesz przeczytać w 29/2000 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.

Rozmawiał: