"Próbowaliśmy rozmawiać"
Inny z opozycjonistów relacjonował przebieg wydarzeń na Placu Niepodległości: "Kandydaci, którzy teraz są w więzieniu, mieli zamiar poprowadzić ludzi na Plac Październikowy. Ale z budynku rządu wyszli ludzie i poprosili kandydatów na rozmowy z nimi. Dlatego (kandydaci na prezydenta - red.) Mikoła Statkiewicz i Andrej Sannikau podeszli jeszcze raz do budynku, stamtąd wyszedł jakiś człowiek, ale zamiast rozmów wyszedł specnaz (siły specjalne)".
- Zanim specnaz odepchnął ludzi po raz pierwszy, razem ze Statkiewiczem próbowaliśmy prowadzić rozmowy, poprosiliśmy o zawołanie oficera, który kierował operacją. Z początku zatrzymali się, ale nie otrzymaliśmy żadnej odpowiedzi. I raptem - nie wiem, co się stało, do tej pory nie mogę ocenić - nastąpił nagły atak w naszą stronę - dodał Kastusiou.
"Nietrudno znaleźć sprawców"
Leu Marholin ze Zjednoczonej Partii Obywatelskiej zwrócił uwagę, że w internecie jest wiele zdjęć z demonstracji pokazujących ludzi, którzy szturmowali drzwi rządu i nie byłoby trudno odnaleźć tych sprawców. - Jeśli nasze struktury siłowe zechcą, to zrobią to w ciągu tygodnia. Jeśli tego nie zrobią, to będzie to odpowiedź na pytanie, kto jest winny tej prowokacji - tłumaczył.
Opozycjoniści zwracali uwagę, że pobicie jednego z kandydatów na prezydenta Uładzimira Niaklajeua przez nieznanych sprawców nastąpiło w wieczór wyborczy jeszcze przed zakończeniem głosowania i demonstracją. Zdaniem Wiaczasłaua Siuczyka to dowód, że "karną operację przeciw niezależnym organizacjom i ośrodkom, jakie istnieją na Białorusi, władze przygotowały wcześniej". Jak dodał, jego osobiste zdanie jest takie, że "w żadnym wypadku tysiące Białorusinów nie byłoby bitych i pozbawianych wolności, gdyby nie ta błyskawiczna wizyta Alaksandra Łukaszenki w Moskwie i podpisanie pośpiesznych porozumień" z prezydentem Rosji Dmitrijem Miedwiediewem. Według niego Alaksandr Łukaszenka otrzymał "carte blanche" na rozprawę z opozycją.
zew, PAP