Promile i prawda

Dodano:   /  Zmieniono: 
Co międzynarodowa opinia publiczna zapamięta z prezentacji raportu MAK przedstawionej w Moskwie przez szefową komisji Tatianę Anodinę? Zapamięta historię o pijanym polskim generale, który zmusił swoich podwładnych do wykonania śmiertelnego manewru.
Wzmianka o alkoholu we krwi dowódcy sił powietrznych gen. Andrzeja Błasika pojawiła się niejako mimochodem wśród wielu innych istotnych dla śledztwa informacji. Pojawiła się bez zdania komentarza na temat tego dlaczego właściwie została podana. Nie wiadomo czy zdaniem śledczych z MAK-u 0,6 promila alkoholu we krwi polskiego generała wpłynęło na przebieg lotu. Wiadomo natomiast, że, zdaniem psychologów na których powołuje się MAK, sama obecność gen. Błasika w kokpicie oznaczała wywieranie presji na kpt. Arkadiusza Protasiuka i jego załogę. „A na dodatek był nietrzeźwy" – puszcza oko w stronę dziennikarzy Anodina.

Dla Polaków informacja o alkoholu we krwi polskiego generała może być oburzająca – zwłaszcza, że tak naprawdę nic z niej nie wynika (czy śledczy badali zawartość alkoholu we krwi innych ofiar katastrofy? Wiadomo, że przebadano pilotów – a co z pozostałymi pasażerami?). Ale dla spragnionych „newsa", nie znających do końca meandrów polsko-rosyjskiego śledztwa w sprawie katastrofy smoleńskiej dziennikarz zagranicznych taka historia to łakomy kąsek. Po co pytać o rosyjskich kontrolerów, o zamykanie lotniska, o to czy strona rosyjska była przygotowana na podjęcie samolotu z polskim prezydentem – skoro nawet gdyby Rosjanie zachowali się perfekcyjnie to znajdujący się „pod wpływem" polski generał zmusiłby pilotów do tragicznego w skutkach lądowania. A gdzieś w tle majaczy jeszcze prezydent Lech Kaczyński, który wysyła swojego nie do końca trzeźwego generała do kokpitu, by postraszył, że „Główny Pasażer" nie będzie zadowolony jeśli samolot wyląduje gdzie indziej niż w Smoleńsku. I wszystko jasne. MAK locuta, causa finita.

Jeśli taki obraz sytuacji utrwali się w głowach zagranicznych obserwatorów to causa naprawdę będzie finita. Nawet jeśli bowiem za kilka tygodni polska komisja (stojący na jej czele minister Miller poinformował już, że prace tego organu „szybko się nie skończą") przedstawi alternatywny raport i zażąda dokumentów, których nie otrzymaliśmy od Rosjan – to świat co najwyżej wzruszy ramionami wspominając historię o promilach i wymuszonym lądowaniu. Dlatego Polska powinna jak najszybciej przypomnieć, że sprawa nie jest taka prosta. Wydaje się, że premier Donald Tusk, który pospiesznie wraca z urlopu, jest tego świadom.

Winy po stronie polskiej są bezsporne. Pilot nie powinien był schodzić poniżej wysokości decyzji mając pod sobą mgłę gęstą jak mleko. Gen. Błasika nie powinno być w kokpicie. Polscy piloci powinni szkolić się intensywniej. To wszystko prawda. Ale prawdą jest też, że MAK w niejasny sposób tłumaczy dlaczego Rosjanie nie zamknęli lotniska. Nie wiemy dlaczego kontrolerzy nie zaalarmowali załogi Tu-154M, że zeszli ze ścieżki lądowania. Nie wiemy dlaczego komenda o natychmiastowym przerwaniu lądowania padła dopiero wtedy, gdy katastrofy nie można było uniknąć. Dużo tych niewiadomych.

W całej sprawie nie chodzi o to, by koniecznie podzielić się winą z Rosjanami. Chodzi o to, by do takiej katastrofy już nigdy więcej nie doszło. My już wiemy co zrobiliśmy źle. Ale wciąż nie wiemy czy błędów nie popełnili Rosjanie. I wciąż nie wiemy czy za jakiś czas znów ich nie popełnią – kiedy na pokładzie jakiegoś kolejnego samolotu nie będzie już ani gen. Błasika, ani prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Co gorsza nie wiedzą też tego sami Rosjanie, których MAK właśnie uspokoił – wszystko było w porządku, tylko te promile we krwi polskiego dowódcy… Jeżeli Rosjanie i świat przyjmą taką właśnie wersję, historia może się kiedyś powtórzyć.