Egipt - i co dalej?

Egipt - i co dalej?

Dodano:   /  Zmieniono: 
Obecnego chaosu w Egipcie nie można traktować jako lokalnego incydentu. Konsekwencje wydarzeń nad Nilem mogą być znacznie poważniejsze – niewykluczone, że przekroczą granice kraju rządzonego (jeszcze) przez Mubaraka.
Chociaż dziś nie wiadomo jeszcze jak zakończy się kryzys nad Nilem, można z dużą dozą prawdopodobieństwa przewidywać, że Mubarakowi nie uda się utrzymać przy władzy. Pytanie, które nurtuje wszystkich brzmi: kto go zastąpi? Raczej nie syn, który nie miałby szansy zbyt długo rządzić – nazwisko Mubarak jest dziś zbyt dużym obciążeniem. Być może prezydentem zostanie doświadczony i powszechnie szanowany Mohamed ElBaradei, który swego czasu stał na czele Międzynarodowej Agencji Energii Atomowej? A może władza znajdzie się w rękach Bractwa Muzułmańskiego, uważanego za ugrupowanie radykalne, mogące w dłuższej perspektywie zamienić Egipt w państwo islamskie? Dziś takie spekulacje to jednak nic innego jak wróżenie z fusów.

Można jednak pokusić się o próbę odpowiedzi na pytanie – co oznacza odejście despotycznego prezydenta? Potencjalnie negatywną konsekwencją jest załamanie się dobrych relacji egipsko-izraelskich. O Mubaraku można powiedzieć wiele złego, ale to on ograniczał wpływy radykalnych islamistów, respektował porozumienie pokojowe z Izraelem, wpływał łagodząco na sytuację w Palestynie – tego wszystkiego nie można natomiast powiedzieć ani o Syrii, ani o Iranie: te państwa jedynie zaogniają sytuację na Bliskim Wschodzie.

Skrajnie negatywnym scenariuszem byłoby przejęcie władzy w Egipcie przez islamistów. A tych nad Nilem nie brakuje. Warto zauważyć, że sprzyjający islamistom Iran wsparł przewrót. Na razie egipscy radykałowie pozostają w cieniu dramatycznych wydarzeń – niewykluczone jednak, że sięgną po władzę za jakiś czas, gdy demokratyczne rządy nie sprawdzą się. A to, że demokracja nad Nilem się nie sprawdzi jest niemal pewne ze względu na trudną sytuację gospodarczą kraju, która może się wkrótce stać zarzewiem kolejnych protestów – tym razem przeciw demokratycznym władzom. A wzmocnienie radykałów w Egipcie pozwoliłoby złapać wiatr w żagle innym islamistom w regionie. W konsekwencji doszłoby do zmiany układu sił w Palestynie - radykalny Hamas wzmocniłby się kosztem umiarkowanego Mahmuda Abbasa i Fatahu. Najgorszy z możliwych scenariuszy oznaczałby wybuch kolejnej wojny izraelsko-palestyńskiej lub nawet izraelsko-arabskiej. Nie trzeba chyba przypominać, że takie konflikty nigdy nie miały konsekwencji jedynie regionalnych.

Z wydarzeń w Tunezji i Egipcie płynie istotny wniosek – Zachód nie będzie pomagać wspieranym obecnie reżimom w regionie, jeśli pojawią się problemy. To ważna lekcja dla przywódców Arabii Saudyjskiej, Jemenu, Libii czy Maroka. Reżim Mubaraka był aktywnie i hojnie wspierany przez Amerykanów – i to właśnie Amerykanie pierwsi odwrócili się od Mubaraka domagając się wysłuchania głosu ludu. Przywódcy regionalni na pewno mają dziś świadomość kruchości ich „przyjaźni" z Zachodem i w najbliższych miesiącach będą starali się wzmocnić swoją władzę neutralizując potencjalne źródła kryzysu. A to z kolei oznacza, że na falę demokratyzacji w regionie raczej nie ma co liczyć.